Zmiana jest epokowa: dwie dekady temu co piąty bezrobotny był chętny do pracy w Polsce, dziś – co 50. Pracodawcy muszą umieć przyciągać dostępnych pracowników i zarządzać coraz bardziej zróżnicowanymi zespołami. Kto się nie nauczy, nie przetrwa.

Rewolucję, jaka dokonała się na polskim rynku pracy w ciągu 20 lat od wejścia do Unii Europejskiej, świetnie obrazują liczby:

ikona lupy />
Zbigniew Bartuś / fot. materiały prasowe
  • wczesną wiosną 2004 r. stopa bezrobocia rejestrowanego w Polsce była bliska 20 proc. Zaledwie kilkanaście miesięcy wcześniej, w lutym 2003 r., padł czarny rekord III RP: w rejestrach urzędów pracy figurowało prawie 3,35 mln osób, a stopa bezrobocia dobiła do 20,7 proc.; pracę miało wówczas 13,35 mln ludzi;
  • u progu wiosny 2024 r. w rejestrach pośredniaków figurowało nieco ponad 800 tys. osób, a stopa bezrobocia rejestrowanego wyniosła 5,3 proc. Faktyczna, szacowana wedle standardów unijnych (BAEL), nie przekracza 3 proc., a w miastach – 2 proc. Oficjalnie pracuje 17,3 mln osób, w tym ponad milion cudzoziemców.

Na szczycie listy barier rozwojowych sygnalizowanych przez przedsiębiorców figuruje od połowy poprzedniej dekady (z dwuletnią przerwą na pandemię) deficyt pracowników. Wynika on z jednej strony z dynamicznego rozwoju polskiej gospodarki po wejściu do Unii, a z drugiej – z procesów demograficznych typowych dla krajów rozwiniętych: spadku urodzeń i starzenia się społeczeństwa. Zachodzą one nad Wisłą wyjątkowo szybko i nic na razie nie zwiastuje ich zahamowania. Sami spójrzcie:

  • W 1924 r. urodziło się w 28-milionowej Polsce milion dzieci. Zmarło pół miliona ludzi, czyli w rok populacja kraju powiększyła się o 500 tys. (abstrahuję od migracji). Odsetek osób powyżej 60. roku życia wynosił 8 proc.
  • W orwellowskim roku 1984 urodziło się w 37-milionowej Polsce prawie 702 tys. dzieci, zmarło 367,6 tys. rodaków, więc w rok przybyło ponad 334 tys. obywateli. Odsetek 60 plus wynosił 10 proc.
  • W 2004 r. urodziło się w 38-milionowej Polsce 356 tys. dzieci, a zmarło 363,5 tys. rodaków, więc w rok straciliśmy 7,5 tys. obywateli. Seniorzy stanowili 16,5 proc. ogółu.
  • W 2023 r. odnotowaliśmy najniższą od XIX w. liczbę urodzeń – 272 tys. przy 409 tys. zgonów. W rok ubyło nam zatem 137 tys. obywateli (wciąż abstrahuję od migracji). Odsetek 60 plus przekroczył 26 proc. – a byłby jeszcze wyższy, gdyby nie pandemia.
  • Przy obecnym trendzie pod koniec dekady seniorzy będą stanowić 30 proc. populacji Polski, a za ćwierć wieku – prawie połowę.

W ostatnich latach na rynek pracy wchodzą roczniki z przełomu wieków, których liczebność waha się między 351 tys. (2002 r.) a 382 tys. (1999 r.). W tym samym czasie prawa emerytalne nabywają osoby z roczników, w których rodziło się po 700 tys. i więcej dzieci. Wedle szacunków GUS z powodu luki pokoleniowej przez kolejną dekadę będzie nam co roku przybywać ok. 345 tys. nowych pracowników, a ubywać ok. 485 tys. „starych” (ci dołączą do grona emerytów). Zatem rok w rok pula osób w wieku produkcyjnym będzie się zmniejszać o 140 tys.

Już teraz – zależnie od branży – od 30 do nawet 90 proc. pracodawców sygnalizuje trudności w zapełnieniu wakatów. Tylko w budownictwie brakuje ponad 100 tys. fachowców. Podobnie jest w wielu krajach Unii Europejskiej: według Eurostatu 6 mln miejsc pracy, czyli ponad 3 proc. ogółu w UE, pozostaje nieobsadzonych. Niemieccy pracodawcy szukają 2 mln ludzi – sprzedawców, kasjerów, kucharzy, hotelarzy, informatyków, lekarzy, pielęgniarzy (pielęgniarek), opiekunów (opiekunek), pracowników przemysłu, budowlańców. Polska była przez dekady dla zachodnich sąsiadów jednym z głównych rezerwuarów kadr. Teraz sama ma problem. Co gorsza, po 2031 r. czeka nas skokowy wzrost liczby nowych emerytów i jeszcze gwałtowniejszy spadek liczby nowych pracowników.

Opisane tu obiektywne zmiany silnie rzutują na potencjał społeczny i gospodarczy Polski. Szybko rośnie liczba gmin, w których głównym źródłem dochodów lokalnych społeczności są świadczenia z ZUS i KRUS. Dominującą grupę stanowią kobiety 60 plus – aktywne życiowo, w dobrej kondycji psychicznej i zdrowotnej, ale w większości już na emeryturze. Najniższy w Unii wiek emerytalny pań sprawia, że – mimo narastającego deficytu pracowników – ustawowo wyłączamy z rynku pracy prawie dwie trzecie osób w przedziale wiekowym 60–64. Robimy to, choć kobiety są generalnie w lepszej kondycji zdrowotnej niż pracujący do 65. roku życia mężczyźni i mają przed sobą statystycznie znacznie dłuższe życie.

Kiedy zwróciłem publicznie uwagę na to, że statystyczna Polka spędza na emeryturze ponad jedną czwartą życia, a przeciętny Polak – jedną dziesiątą, część ekspertów odparła, że wiele Polek już dziś chętnie kontynuowałoby karierę zawodową, ale nie ma szans, ponieważ mierzymy się z powszechną dyskryminacją osób 50 plus. Haerowcy twierdzą nawet, że łatkę „nierekrutowalnych” przyczepia się w niektórych sferach, firmach i branżach osobom 40 plus.

Nazwę taką praktykę wprost: samobójcza. Jestem bardziej niż pewien, że polscy pracodawcy – duzi, średni, mali i najmniejsi – muszą się jak najszybciej wczuć w CSR i ESG i nauczyć pracować z:

  • kobietami w branżach zakodowanych w ich sercach i umysłach jako „męskie”,
  • pracownikami 50 plus i 60 plus (tak!),
  • osobami z niepełnosprawnościami,
  • ludźmi z innych kultur i odmiennych baniek informacyjnych.

Umiejętność wykorzystywania ostatnich dostępnych zasobów rynku pracy oraz tworzenia coraz bardziej zróżnicowanych zespołów i efektywnego zarządzania nimi stała się dziś dosłownie kwestią życia i śmierci. Kto jej nie nabędzie, ten zginie.