Rzeczą kuriozalną są propozycje zakładające szczególne traktowanie jedynie gospodarstw korzystających z pomp ciepła i innych źródeł zasilanych energią elektryczną – mówi dr Jakub Sokołowski, ekspert Instytutu Badań Strukturalnych, ekonomista, badacz ubóstwa energetycznego.

Miał być bon zamiast mrożenia cen, ostatecznie mamy i jedno, i drugie, za to taniej. To salomonowe rozwiązanie Ministerstwa Klimatu i Środowiska?
ikona lupy />
dr Jakub Sokołowski, ekspert Instytutu Badań Strukturalnych, ekonomista, badacz ubóstwa energetycznego / Materiały prasowe / fot. mat. prasowe

Projekt ma dobre strony, ale też duże słabości.

Co jest dobre?

Na pewno fakt, że nie proponuje się całkowitego odmrożenia cen. To byłaby katastrofa. Strategia stopniowego podnoszenia stawek maksymalnych, uzupełniona bonem energetycznym, czyli osłonami dla grup wrażliwych, ma sens. Dobrze określono też kryteria dostępu do świadczeń. Progi dochodowe na tym poziomie, według naszych danych, pozwolą na objęcie bonem prawie wszystkich gospodarstw doświadczających ubóstwa energetycznego lub nim zagrożonych. Cieszy też, że stosowane mają być sensowne rozwiązania, takie jak mechanizm „złotówka za złotówkę” czy automatyczne objęcie bonem odbiorców minimalnych emerytur. Ale są też problemy.

Jakie?

Po pierwsze i najważniejsze: zakładane świadczenia są za niskie. Wyznaczone na tym poziomie nie uchronią w pełni osób o niskich dochodach. Tym bardziej że podwyżki mają objąć nie tylko energię elektryczną, ale również ciepło. Ten problem nie jest w ogóle ujęty w systemie osłon.

Wsparcie dla gospodarstw domowych w drugiej połowie roku ma wynieść od 300 do 1200 zł.

Te dopłaty pozwolą zrekompensować 20-proc. podwyżkę cen prądu w gospodarstwie jednoosobowym. Ale już w przypadku większych gospodarstw, zwłaszcza tych ubogich energetycznie, ograniczy wzrost obciążeń, ale go nie wyeliminuje. Nawet nie uwzględniając wzrostu kosztów ciepła.

Należało dążyć do tego, żeby adresaci bonu nie odczuli podwyżek wcale?

Zdecydowanie tak. Nie widzę uzasadnienia, by oszczędzać na tej grupie. Resort nie przedstawił go też w opracowanej przez siebie ocenie skutków regulacji. Moim zdaniem koszty społeczne i polityczne braku ochrony będą w tym przypadku znacznie wyższe niż środki, które pozostaną w budżecie. Mówimy przecież o grupie, której znaczna część nie ma po prostu żadnych rezerw, które pozwalałyby na pokrycie nawet nieznacznie podniesionych kosztów. Z naszych badań wynika jednoznacznie, że nierówności są obciążeniem z punktu widzenia całej transformacji energetycznej. A transfery mogą te różnice zasypywać. Rzeczą kuriozalną są też propozycje zakładające szczególne traktowanie jedynie gospodarstw korzystających z pomp ciepła i innych źródeł zasilanych energią elektryczną…

Mogłyby liczyć na bon o dwukrotnie wyższej wartości. Co w tym złego? Przecież to zachęta do transformacji. Poza tym w naturalny sposób ich zużycie prądu będzie znacznie wyższe niż innych grup.

OK, jeśli za główne zagadnienie uznajemy rachunki za prąd, można powiedzieć, że ma to jakieś uzasadnienie. Ale, po pierwsze, dane o sytuacji gospodarstw domowych, którymi dysponujemy, pokazują, że nawet podwojony bon nie będzie w stanie zaspokoić potrzeb tej części odbiorców energii. A po drugie, jeszcze raz podkreślam: nie ma powodu, żeby wyłączać z tego równania rosnące koszty ciepła z innych źródeł. Na pewno za to użytkownicy pomp ciepła o bardzo niskich dochodach to wąska i dość specyficzna grupa.

Głośno było o niej w kontekście nadużyć wokół programu „Czyste powietrze”. Media opisywały sytuacje, w których najuboższe gospodarstwa „naciągano” na pompy ciepła, które były tanie w zakupie, ale bardzo drogie w eksploatacji, a ich sprzedawcy, po zainkasowaniu dotacji, rozpływali się w powietrzu.

Z częściowych danych, które dostaliśmy z „Czystego powietrza”, wynika, że takich gospodarstw może być ok. 15 tys. To oczywiście jest problem, na który odpowiednie instytucje powinny odpowiedzieć. Ale czy ta skala uzasadnia szczególne potraktowanie tylko tych, którzy ogrzewają się źródłami elektrycznymi? Zwłaszcza w kontekście podwyżek cen ciepła sieciowego, które nie są w żaden sposób adresowane? Mam wątpliwości.

Jaka jest alternatywa?

Niemieszanie porządków. Wsparcie związane z podwyżkami cen energii nie powinno wyróżniać żadnej technologii, nawet jeśli w ocenie ministerstwa ta jest z tych czy innych względów „specjalna” czy zasługuje na promowanie. Jeśli w ogóle wprowadzać preferencje, to sądzę, że doceniane przez państwo powinny być wszystkie inwestycje sprzyjające transformacji energetycznej. Inaczej będziemy tworzyć źródła nowych nierówności. Nie ma powodu, żeby osoby mieszkające w niepoddanych termomodernizacji blokach z wielkiej płyty, którym trudniej jest podjąć wysiłek inwestycyjny (bo nie mogą podjąć takiej decyzji samodzielnie), a doświadczać będą w najbliższym czasie podwyżek cen ciepła, były traktowane gorzej niż gospodarstwa z domów jednorodzinnych.

Liczne uwagi wobec projektu MKiŚ wniosły inne resorty. Np. Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej wskazuje na ryzyka związane z obciążeniami dla systemów informatycznych i urzędów odpowiedzialnych za wypłatę świadczeń.

Niestety ma całkowitą słuszność. Nie jest dla mnie zrozumiałe, dlaczego resort klimatu chce te zadania zrzucić na gminy. Tym bardziej że oznacza to relatywnie wyższe koszty administracyjne, niż gdyby wypłaty realizował Zakład Ubezpieczeń Społecznych, jak w przypadku programu 800 plus. W przypadku dodatku osłonowego, który wypłacały gminy, obsługa każdego świadczenia kosztowała średnio 10 zł. ZUS jest w stanie realizować podobne zadania dwa razy taniej. To bardziej perspektywiczny kierunek szukania oszczędności niż obniżanie kwoty wsparcia. Bariery związane z obciążeniami dla systemów informatycznych też są realne. Wygląda na to, że zabrakło partnerskiego dialogu z resortem rodziny na etapie tworzenia kluczowych założeń bonu energetycznego.

Zarzuty płyną też ze strony Ministerstwa Aktywów Państwowych i spółek energetycznych, które obawiają się wpływu regulacji na swoje wyniki finansowe.

To zrozumiałe, że koncerny bronią swoich interesów, a resort odpowiedzialny za ich nadzór zabiega o to, by im ewentualne straty zrekompensować. Ale z drugiej strony niedobrze byłoby, jeśli na koniec dnia znowu okazałoby się, że państwo opiekuje się spółkami energetycznymi lepiej niż obywatelami. Energetyka jest sektorem strategicznym, szczególnie teraz, i jest naturalne, że rząd dba o to, żeby był silny. Ale warto byłoby też w zamian czegoś od nich wymagać. Tym bardziej że na ostatnim kryzysie wyszły na plus, a przynajmniej na pewno nie straciły.

To miał być dla resortu klimatu pewien test. Szansa, żeby pokazać po kryzysie wizerunkowym związanym z tzw. lex wiatrak, że potrafi tworzyć legislację z prawdziwego zdarzenia.

Niestety ten egzamin oblało i po raz kolejny okazało swoją słabość. W ministerstwie kierowanym przez Paulinę Hennig-Kloskę nie widać ani determinacji, ani mocniejszych argumentów do obrony przed zakusami innych ośrodków na jego kompetencje. Zresztą słyszy się dziś, że MKiŚ niechętnie zabiera się też za jedno z największych wyzwań transformacyjnych, jakie mamy przed sobą w najbliższych latach, czyli społeczne plany klimatyczne, których zadaniem będzie redukcja kosztów społecznych związanych z nowymi opłatami za emisje – z transportu drogowego i budynków.

Eksperci od dawna powtarzają: odejście od mrożenia cen jest nieuniknione, trzeba przywrócić zasady rynkowe.

Zapewne jest to konieczne. Ale należałoby też pokazać, czemu ma to służyć, co rząd chce zrobić z zaoszczędzonymi pieniędzmi. Mrożenie cen energii było jednak pewną inwestycją społeczną. Odejście od niego powinno być dobrze przemyślane i powinno być zastąpione nową infrastrukturą prawno-instytucjonalną, która pozwoli w bardziej efektywny sposób osiągnąć cele państwa. ©℗

Rozmawiał Marceli Sommer