- Chcemy, żeby programy magazynowania energii były jednymi z głównych. Może też być potrzebna rewizja takich programów jak „Mój prąd” - mówi Miłosz Motyka, wiceminister klimatu i środowiska.

Aleksandra Hołownia, Marek Mikołajczyk: W koalicji widać kolejne pęknięcia. Jak ujawniliśmy ostatnio w DGP, z pracy w resorcie rodziny zrezygnował nawet pański partyjny kolega, wiceminister Paweł Zgórzyński. Powodem była słaba współpraca między wiceministrami i zła atmosfera w resorcie. U was jest podobny klimat?

Miłosz Motyka: W naszym resorcie nie ma żadnych problemów. Wynika to z tego, że mamy podobne poglądy w podstawowej kwestii – myślimy o klimacie i energetyce, opierając się na dowodach naukowych. Nie ma u nas sporów co do faktu, że nie ma alternatywy dla transformacji energetycznej. Byliśmy też jednym z pierwszych resortów, w których udało się dokonać podziału kompetencji pomiędzy ministrem a wiceministrami. Nie mam zastrzeżeń co do naszej współpracy.

Ale pana kompetencje w resorcie od grudnia zmieniały się już kilkukrotnie. Wkrótce straci pan też m.in. nadzór nad energetyką jądrową, który trafi pod skrzydła minister przemysłu Marzeny Czarneckiej.

To naturalna reorganizacja. W ramach nowelizacji ustawy o działach będą przesunięcia w jedną i drugą stronę. Do nas zapewne trafi kwestia dotycząca spółdzielni energetycznych z resortu rozwoju i technologii. W zakresie energetyki jądrowej od początku pracy w resorcie jestem w stałym kontakcie z pełnomocnikiem ds. strategicznej infrastruktury energetycznej Maciejem Bando oraz minister Czarnecką. To niezwykle kompetentna osoba.

ikona lupy />
Miłosz Motyka, wiceminister klimatu i środowiska (PSL) / Dziennik Gazeta Prawna / fot. Wojtek Górski
Zapowiedziała w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” łączenie kopalni z elektrowniami należącymi do firm energetycznych. Kursy spółek w związku z tym runęły.

Mam zaufanie do minister Czarneckiej. To specjalistka i jej wypowiedzi są oparte na danych. Koncepcja utworzenia jednej Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego była nierealna ekonomicznie. Trudno byłoby znaleźć finansowanie dla takiego projektu. Ten pomysł naszych poprzedników był pisany palcem po wodzie i wynikał z pobudek politycznych. Myślę, że w dłuższym okresie okaże się, że rozwiązanie minister Czarneckiej może być o wiele bardziej rentowne niż koncepcja z NABE. Wtedy zaobserwujemy pozytywną reakcję giełdy.

Koncepcja minister Czarneckiej była konsultowana z MKiŚ i innymi resortami?

Mamy poważnych ministrów. Pani minister rozpoczęła merytoryczną dyskusję na ten temat.

Poprzez udzielenie wywiadu?

Jeśli dziennikarz zadaje konkretne pytanie, to idzie za tym odpowiedź. Nie mam poczucia, że stanowisko minister Czarneckiej jest oderwane od rzeczywistości.

W ubiegłym tygodniu minister Paulina Hennig-Kloska zapowiedziała dalsze mrożenie cen energii. Wcześniej mówiła, że to kosztowne rozwiązanie. Skąd ten ruch?

Nadrabianie zaległości i naprawianie błędów jest kosztowne. Mrozimy ceny, bo musimy. Musimy pomóc tym, którzy są narażeni na podwyżki z powodu błędów poprzedniego rządu.

Pytamy, skąd nagle zmiana narracji w tym temacie. Były zapowiedzi bonu energetycznego, ale o przedłużeniu mrożenia cen energii nie było mowy.

Jesteśmy w kontakcie z Ministerstwem Finansów. Sytuacja budżetowa jest dobra, stabilna, pozwalająca na wprowadzenie takich rozwiązań. Wprowadzenie bonu energetycznego i mrożenie cen to rozwiązanie kompleksowe, ale też ratunkowe. Rozwiązaniem systemowym jest transformacja energetyczna.

Wkrótce do Sejmu ma powrócić projekt ustawy wiatrakowej. Kiedy poznamy szczegółowe zapisy?

Termin do końca czerwca jest aktualny. Projekt zyskał już akceptację kierownictwa ministerstwa, niebawem trafi do konsultacji międzyresortowych. Jestem przekonany, że przebiegną one sprawnie. Mamy konsensus w sprawie odległości 500 m od farm wiatrowych do zabudowań. Nie przewidujemy wpisania norm hałasu. Do ustalenia pozostaje odległość od różnych form ochrony przyrody.

Nie ma zagrożenia, że nowym krajobrazem w parkach krajobrazowych staną się wiatraki?

Nie ma. Po to konsultujemy tę ustawę, aby do takich sytuacji nie dochodziło. Proszę pamiętać, że w Polsce na tle innych krajów europejskich mamy najbardziej restrykcyjne prawo w kwestii wiatraków, chcemy je trochę poluzować ze względu na potrzebne inwestycje, ale z poszanowaniem środowiska.

Ponadto zależy nam także na skróceniu całego procesu inwestycyjnego. Moim zdaniem regionalne dyrekcje ochrony środowiska są na to gotowe. Chodzi o to, aby skrócić terminy na wydawanie niektórych zezwoleń. W przypadku stawiania farm fotowoltaicznych chcemy skrócić czas całego procesu nawet o połowę, w przypadku wiatraków o kilkadziesiąt, nawet kilkaset dni. Zakładamy uregulowanie możliwości zlokalizowania elektrowni wiatrowej na podstawie szczególnego rodzaju MPZP, jakim jest zintegrowany plan inwestycyjny.

Oprócz tego dyskutujemy z samorządami o tym, jak mogą partycypować w tańszej energii. Myślimy o tym, żeby nie tylko jedna gmina mogła skorzystać z tańszej energii, ale też inne, ościenne.

Rozwój OZE opiera się na razie na popularności fotowoltaiki. Rząd wielokrotnie zapowiadał nowy system rozliczeń dla prosumentów, który będzie korzystniejszy od obecnego net-billingu.

Przygotowaliśmy rozwiązania, które będą gwarantowały podniesienie zwrotu za wprowadzoną do sieci energię. Chcemy zwiększenia wartości zwrotu niewykorzystanych przez prosumentów środków za wprowadzoną do sieci energię elektryczną po okresie kolejnych 12 miesięcy do 30 proc. (z poziomu 20 proc. – red.).

Zakładamy także pozostawienie wyboru pomiędzy rozliczeniem godzinowym a miesięcznym. Ci, którzy dziś nie są w stanie efektywnie wykorzystać energii w trakcie dnia, mogą pozostać przy systemie rozliczeń miesięcznych.

Taryfy dynamiczne do tej pory były przedstawiane jako rozwiązanie dla osób, które są w stanie zarządzać zużyciem energii w trakcie dnia i korzystać z niej w niestandardowych godzinach. Dla innych może to oznaczać wzrost cen.

Bardzo dyplomatycznie państwo o tym mówią, a to bardzo ważna kwestia. Chcemy się skupić na dwóch elementach. Pierwszym jest zwiększenie efektywności energetycznej poprzez wykorzystywanie energii wtedy, gdy jest to zalecane, chociażby przez PSE. Drugim są magazyny energii. Chcemy, żeby programy dotyczące magazynowania energii były jednymi z głównych. Może też być potrzebna rewizja takich programów jak „Mój prąd”.

Żeby był w nim obowiązkowy magazyn energii?

Niewykluczone. To przedmiot dyskusji, który chcemy powiązać ze zmianami dla prosumentów. Nie da się jedną ustawą załatwić problemu tego, że część osób nie jest w stanie wykorzystać nadwyżek energii. Potrzebujemy też bardziej elastycznej sieci elektroenergetycznej, nie można jej jednak traktować jako alternatywy dla magazynu energii.

Nowy model to propozycja naszego resortu, który ma zwrócić uwagę na to, że system jest ukierunkowany na tych, którzy zwracają uwagę na efektywność energetyczną. Niektórzy mają pretensje, że nie zarabiają na fotowoltaice. Uważam, że to kwestia etapu, w którym musimy bardziej postawić na magazyny energii.

To one mają być najważniejszą odpowiedzią na ograniczenia sieci? Do 18 kwietnia mieliśmy już 11 dni, w których doszło do redukcji generacji ze źródeł fotowoltaicznych.

Jedną z odpowiedzi. Chodzi też o aspekt świadomości. To już się udało w przypadku zarządzania odpadami i smogu. Kolejnym etapem powinno być zwracanie uwagi na bardziej efektywne wykorzystywanie energii, jeśli jest to możliwe – np. gdy ktoś pracuje z domu lub gdy firma jest w stanie przemodelować zarządzanie. Takiej kampanii potrzebujemy. Nie chcemy nikogo zmuszać do zmiany nawyków, lecz zachęcać do korzystania z tańszego prądu i rozwiązań, które mogą być bardziej efektywne energetycznie. ©℗

Rozmawiali Aleksandra Hołownia i Marek Mikołajczyk