Reakcje państw, przywódców i społeczeństw na pierwszą fazę wojny w Ukrainie były szczególne i mimo różnych tarć w większości dostosowane do okoliczności. Jednym z elementów tych reakcji było całkowite uwolnienie handlu krajów UE z Kijowem – bez zbędnych detali, na które wówczas nie było czasu. Jak sami wtedy dumnie mówiliśmy – granica polsko-ukraińska praktycznie przestała istnieć.

W tamtym momencie jakakolwiek inna decyzja byłaby istotnie strzałem Ukrainie w plecy. Skala rosyjskiej agresji była bezprecedensowa i choćby przez wzgląd na własną krótkowzroczność i naiwność w relacjach z Rosją Bruksela była to Kijowowi winna. Jeśli przez lata tuczyliśmy kremlowskiego giganta – Gazprom – i przez dekady jako Europa finansowaliśmy imperium Putina, to przynajmniej nie powinniśmy przeszkadzać Ukrainie próbować produkować i sprzedawać tego, co tylko jest w stanie wyprodukować i sprzedać. Kijów od początku wojny nie twierdził, że chce pokonać Rosję wyłącznie za pomocą amerykańskiego i unijnego portfela. Wręcz przeciwnie, za wszelką cenę starał się utrzymać produkcję tam, gdzie to możliwe – i ze względów ekonomicznych i propagandowych, dla podtrzymania społecznej mobilizacji.

Problemy nadeszły oczywiście z państw, z których musiały nadejść, i sygnalizowała to część ekspertów naszego regionu już w 2022 r. W ostatnim roku przed inwazją UE odnotowała nadwyżkę w handlu z Ukrainą na poziomie 4,3 mld euro, w kolejnym, 2022 r., było to już jedynie 2,5 mld. W tym samym okresie ujemny bilans UE w sektorze żywności, napojów i tytoniu, w którym Polska i kraje sąsiadujące z Ukrainą mają duży udział, wzrósł z -0,58 mld euro w 2021 r. do -4,13 mld euro. Nie wszystkie państwa UE w równym stopniu odczuły skutki liberalizacji handlu z Ukrainą. Dla Holandii importującej zboże tańsze produkty z Ukrainy stanowiły okazję. Dla Polski była to konkurencja. Gdy spojrzymy na ogólny bilans handlowy UE i Ukrainy w ostatnich trzech latach, trudno nie przyznać racji władzom z Kijowa – podczas gdy w 2021 r. państwa unijne miały dodatni bilans na poziomie 4,2 mld euro, w 2022 r. na poziomie 2,5 mld euro, to w ubiegłym roku unijny eksport do Ukrainy był aż o 16 mld euro większy niż import.

Jak przełożyło się to na dynamikę rozmów i protestów rolników? Dla środowisk rolniczych z Europy Zachodniej zapalnikiem buntu nie było wcale ukraińskie zboże, lecz Zielony Ład i restrykcje proklimatyczne, które wymuszały zaangażowanie większych środków finansowych lub ograniczenie produkcji. Polscy rolnicy protestowali już w 2023 r., czego skutkiem były jednostronne embarga, a wówczas nikt z zachodniej części kontynentu nie kwapił się do wsparcia protestów. Dopiero sprzeciw wobec zielonej transformacji połączył wszystkie środowiska rolnicze. W podobnym tonie reagowała Bruksela – na próbę rewizji handlu z Ukrainą ze strony Polski i państw ościennych KE radziła zawierać umowy dwustronne z Kijowem regulujące przepływ towarów. Dopiero wstrząs w postaci fali strajków, które przetoczyły się przez kontynent w newralgicznym okresie przed eurowyborami, uzmysłowił Brukseli, że problem nie jest wyłącznie bańką napompowaną przez dezinformacyjną machinę Kremla i pożytecznych idiotów.

Obecne rozstrzygnięcia dotyczące handlu na poziomie UE, czyli powrót do ograniczeń importu sześciu zbóż i zapowiedź uregulowania tych kwestii odrębnymi umowami na poziomie polsko-ukraińskim oraz stworzenie systemu licencji, to dobre sygnały, które mogą uspokoić sytuację. Wszystko to jednak zostało wynegocjowane w atmosferze konfliktu i sporu, choć trzeba przyznać – ze zgrabnym zaangażowaniem przez polski rząd aparatu dyplomatycznego na wielu szczeblach. Ukraiński rząd rzucał wyzwania stawienia się na granicy przez gabinet Tuska niczym w westernach, a i polscy ministrowie odgryzali się hasłami o problemach z mobilizacją wojsk czy korupcją. I choć wypowiedzi obu premierów po konsultacjach w Warszawie w czwartek zdawały się tonować nastroje, to do nowego otwarcia w relacjach jeszcze długa droga.

A można było uniknąć tych uszczypliwości i przenoszenia handlowych niuansów na nastroje społeczne. Wystarczyło, żeby Bruksela wcześniej niż po rozlaniu się strajków na całą Europę zauważyła, że na argumenty podnoszone przez Polskę, nawet jeśli nie należy zrealizować w pełni, to przynajmniej dać częściową odpowiedź. Zamiast tego unijny mainstream wolał budować atmosferę zdrady i rozbijania jedności przez Warszawę. Choć od początku inwazji oczywistym było, że gospodarki krajów sąsiadujących z Ukrainą z różnych powodów najmocniej odczują skutki kryzysu. Różnice i spory nie muszą boleć pod warunkiem, że wszystkie strony są słyszane, a wtedy wprowadzane regulacje mogą wyrównać bilanse w sektorach, w których dochodzi do znacznych odchyleń od normy. Słabsze kraje UE to słabsze wsparcie dla Ukrainy, dlatego krótkoterminowe koszty zliberalizowanego handlu powinny ponosić w miarę równomiernie każda branża, każdy kraj, każde społeczeństwo. A znaczne pogorszenie sytuacji w określonych sektorach rynku, branżach i grupach zawodowych będzie skutkowało pogorszeniem w tych grupach nastrojów społecznych i spadkiem zaangażowania wokół wojny. A przy okazji będzie wystawioną do pustej bramki piłką dla kremlowskiej machiny dezinformacyjnej. Regulacje i ograniczenia pozwolą operować na liczbach, a nie emocjach. ©℗