Rząd już wie, że uruchomienie pierwszego reaktora w 2035 r. to najbardziej optymistyczny scenariusz.
Podczas roboczych rozmów przedstawiciele spółki Polskie Elektrownie Jądrowe przekazali stronie rządowej, że najwcześniejszy osiągalny termin ukończenia pierwszego reaktora to okolice 2035, a nawet 2036 r., dwa–trzy lata po terminie wskazanym w obowiązującym programie polskiej energetyki jądrowej – i to przy założeniu braku poważniejszych opóźnień na najbardziej newralgicznym etapie, czyli po rozpoczęciu budowy elektrowni – dowiedział się DGP.
To twardy orzech do zgryzienia dla gabinetu Donalda Tuska, który deklarował przyspieszenie programu jądrowego, oraz dla powołanych w czwartek nowych władz PEJ. Na pełniącego obowiązki prezesa wyznaczono Leszka Juchniewicza, szefa Urzędu Regulacji Energetyki z lat 1997–2007, związanego z pełnomocnikiem rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej Maciejem Bando, który również kierował URE, a ostatnio zasiadał z Juchniewiczem w radzie programowej branżowej konferencji EuroPOWER. Do reprezentowania spółki – w roli prokurenta – upoważniono Jana Chadama, który jest typowany na docelowego prezesa PEJ.
PiS nie zrealizował planu
– Zero zaskoczenia, bo PiS nie zrealizował swojego planu – komentuje nasze informacje o opóźnieniach Adam Błażowski, ekspert Instytutu Obywatelskiego i baczny obserwator postępów projektu jądrowego. Podobnie reaguje Daniel Radomski, współpracownik m.in. Klubu Jagiellońskiego i portalu branżowego Biznes Alert, który – na podstawie dostępnych publicznie informacji o stanie przygotowań do budowy elektrowni w Choczewie – tezę o co najmniej dwuletnim opóźnieniu inwestycji stawia już od kilku tygodni. Również on odpowiedzialnością za tę sytuację obciąża rząd Mateusza Morawieckiego, który – jak podkreśla – doprowadził do tego opóźnienia w ciągu zaledwie trzech lat od przyjęcia programu określającego harmonogram inwestycji.
Kilka tygodni temu potrzebę „urealnienia” harmonogramu programu jądrowego sygnalizował wiceminister klimatu Miłosz Motyka (PSL). Wskazywał, że w grę może wchodzić roczne opóźnienie przygotowań, ale podkreślał też, że 2033 r. jako termin oddania pierwszego bloku pozostaje aktualny. Słowa i tak wywołały medialną burzę. Głos zabrał m.in. Morawiecki, który sugerował, że wypowiedź wiceministra jest świadectwem niejednoznacznego stosunku nowego rządu do atomu.
O konkretnych datach nie chce dziś mówić Maciej Bando. – Przeprowadzimy szybki, ale dokładny audyt w spółce i dopiero na tej podstawie będziemy urealniać harmonogram realizacji programu jądrowego – mówi DGP. Nie wyklucza jednak, że dla terminów może istnieć ryzyko związane – jak podkreślił – z „zaniedbaniami poprzedników”.
Opóźnienie w budowie pierwszego reaktora
Informacjom o niemożliwych do uniknięcia opóźnieniach, a także temu, że wskazuje na nie nieformalny harmonogram PEJ, kategorycznie zaprzecza jedna z osób odwołanych w czwartek z władz spółki, prosząc o zachowanie anonimowości. Twierdzi, że na obecną chwilę nie ma twardych danych, które pozwalałyby zakwestionować obowiązujący harmonogram. – Podstawy, by o tym rozmawiać, będą dopiero na jesieni. Wtedy, na podstawie oceny wykonania umowy na prace projektowe i wyniku badań geologicznych, będzie można wiarygodnie szacować opóźnienia. Dziś trzeba po prostu działać, zwłaszcza w kwestii modelu finansowania i rozmów z Komisją Europejską, które powinny się zakończyć w perspektywie najbliższego półrocza – przekonuje. Jego zdaniem komfortowa jest sytuacja nowych władz, które wchodzą do spółki na takim etapie. – Z zapewnionym na półtora roku finansowaniem, po trudnych decyzjach politycznych i ze zbudowanym zespołem – dodaje.
Tak optymistycznej oceny sytuacji w PEJ nie podzielają inni nasi rozmówcy z branży. Mówią m.in. o nieliczeniu się z publicznymi pieniędzmi czy wręcz o bizancjum panującym w spółce od atomu. Opinie te zweryfikują zapowiadany audyt i kontrola realizacji programu jądrowego przez NIK. Ma odbyć się w przyszłym miesiącu, a jej wyniki mają zostać ogłoszone w kwietniu.
Według Daniela Radomskiego co najmniej roczne opóźnienie względem rządowego programu energetyki jądrowej dotyczy już także drugiej z planowanych w nim elektrowni. Na jesieni zeszłego roku – jeszcze przed wyborami – rząd miał przedstawić trzy potencjalne lokalizacje. Nie poznaliśmy ich do dziś. Za nieformalnego faworyta w grze o drugą elektrownię od dawna uważany jest Bełchatów, jednak z rządu dochodzą sygnały o komplikacjach związanych m.in. z ryzykiem osuwisk, które miałoby wynikać ze wstępnie przeprowadzonych analiz na terenie dzisiejszego zagłębia węgla brunatnego.
Na nowo otwarto ponadto nieformalną dyskusję nad wyborem partnera technologicznego dla drugiej elektrowni. O ten status silnie zabiega francuski EDF, a Donald Tusk podczas wizyty w Paryżu wskazał na energetykę jako na jeden z trzech filarów zacieśnionej współpracy polsko-francuskiej. Osoby zbliżone do programu uważają jednak, że poza wymiarem politycznych deklaracji temat drugiej elektrowni nie został na serio podjęty – ani w rządzie, ani w spółce PEJ.
Według obowiązującego harmonogramu za cztery lata druga państwowa elektrownia powinna uzyskać decyzje: środowiskową oraz lokalizacyjną. Jak podkreśla Radomski, w przypadku pierwszej elektrowni proces wydawania tej pierwszej decyzji zajął dwa razy tyle.
Zdaniem Adama Błażowskiego kluczowe jest to, żeby opóźnienia w projekcie czy ewentualne koszty z nimi związane nie stały się pretekstem do zarzucenia planów związanych z energetyką jądrową. – Elektrownia jądrowa to inwestycja strategiczna z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego państwa i niezbędnych dla gospodarki dostaw bezemisyjnego prądu. To racja stanu, a nie zakup na targu, nie stać nas na to, by atomu nie budować – mówi. ©℗