Ruszyła kadrowa miotła w spółkach z udziałem Skarbu Państwa. Borys Budka, szef resortu aktywów (oraz paru innych ministrów, którzy nadzorują państwowe firmy – i nie mam na myśli tylko ministra kultury), zaczął wymieniać w radach nadzorczych nominatów Prawa i Sprawiedliwości na własnych. Za moment zaczną się zmiany w zarządach. Potem miotła dotrze do podmiotów wchodzących w skład grup kapitałowych największych spółek i scenariusz się powtórzy.
Zmiany prezesów spółek - na lepsze?
Będą zmiany na lepsze? Ci, którzy głosowali na Koalicję Obywatelską, nie będą mieć co do tego wątpliwości. Wyborcy PiS powiedzą, że jeśli coś się zmieni, to na gorsze. Ale nie to jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, że tak jak nie było jasnych zasad powołań na stanowiska w spółkach – odpowiedzialne i mimo obowiązywania ustawy kominowej całkiem nieźle płatne – tak nadal ich nie ma. Niech was nie zwiedzie to, że są jakieś przepisy.
W latach 90., kiedy państwowego majątku było dużo więcej (pod względem liczby podmiotów, nie wartości), panowała tu niemal wolna amerykanka. Dość oczywistą praktyką było to, że wysoki urzędnik ministerstwa, któremu podlegały jakieś spółki, prędzej czy później wyląduje na posadzie w jednej z nich. W 1997 r. (krótko przed końcem rządów koalicji SLD-PSL) uchwalono ustawę antykorupcyjną, obowiązującą do dziś. Zapisano w niej, że urzędnicy nie mogą przechodzić do pracy w spółkach, na których działalność mieli wcześniej wpływ, przez rok od odejścia z sektora publicznego (chyba że dostaną specjalną zgodę). Z kolei w 2000 r. przyjęto ustawę kominową, ograniczającą płace m.in. w firmach, w których państwo było większościowym udziałowcem (później kominówka objęła też podmioty z niższym udziałem Skarbu Państwa). W ten sposób wprowadzono pewne ograniczenia, ale regulacji mówiących o tym, kogo można powołać na prezesa, a kogo nie – wciąż brakowało.
Za czasów pierwszego rządu Donalda Tuska pojawił się pomysł powołania specjalnego ciała, które zadbałoby o to, żeby wskazywanie kandydatów do zarządów odbyło się po linii profesjonalnej, a nie po znajomości. Nic z tego nie wyszło.
Istniała jedynie Rada Gospodarcza premiera, która na polu personalnym zasłużyła się o tyle, że pomogła w karierze Mateuszowi Morawieckiemu, wtedy prezesowi sporego banku z kapitałem zagranicznym, a za kolejnej koalicji już ministrowi finansów i premierowi.
Regulacje z czasów PiS
Za czasów Prawa i Sprawiedliwości przynajmniej w najważniejszych firmach prezesów wymieniano częściej niż w trakcie rządów bezpośrednich poprzedników, kiedyś nawet to podsumowywałem („Tak PiS kręcił prezesowską karuzelą”, DGP z 5 września 2023 r.). Dla równowagi pojawiło się też parę regulacji, na czele z nową wersją ustawy kominowej i ustawą o zasadach zarządzania mieniem państwowym. Ciekawa jest zwłaszcza ta ostatnia. Zrealizowano w niej pomysł „rady do spraw spółek”. Co nieco skonkretyzowano też wymogi wobec menedżerów państwowych firm.
Było tylko parę „ale”.
Rada była (i jest, bo ustawa obowiązuje) właściwie taśmociągiem do zatwierdzania kandydatur do spółek z udziałem Skarbu Państwa. Decyzje o akceptacji kandydatów były wydawane nawet częściej niż raz w tygodniu. Na dobrą sprawę nie wiadomo, czy kiedykolwiek jej członkowie zebrali się w jednym miejscu. Ani czy kiedykolwiek się zdarzyło, że jakaś kandydatura została odrzucona z innych względów niż brak pieczątki czy podpisu (o takich przypadkach też zresztą nie wiadomo).
Wymogi dla prezesa? " Naturalnie, profesjonalizm"
Wymogi wobec kandydatów na członków zarządów? Naturalnie, profesjonalizm, itd., itp. Oraz brak przynależności do partii politycznej. Tyle że ustawa nie nakładała tych wymogów bezpośrednio. Nakazywała jedynie „się starać”. Nie wierzycie? „Podmiot uprawniony do wykonywania praw z akcji należących do Skarbu Państwa lub państwowa osoba prawna, w zakresie wykonywania praw z akcji w spółce, z wyłączeniem spółki w upadłości, są obowiązane podejmować działania mające na celu określenie, w drodze uchwały walnego zgromadzenia lub w statucie tej spółki, wymogów, jakie musi spełniać kandydat na członka organu zarządzającego” – mówi art. 22.
I tak bawimy się w kotka i myszkę. Wraz z falą wymiany członków zarządów państwowych firm zabawa wchodzi w kolejny etap. Oczywiście będą konkursy, oczywiście kandydaci będą spełniać ustawowe wymogi. Mówi się głównie o największych firmach, zwłaszcza z sektora finansowego. W spekulacjach pojawiają się duże nazwiska. Czy to oznacza, że nie ma powodu do obaw? Niekoniecznie. W bankowości czy ubezpieczeniach kandydaci na prezesów muszą być tip-top, bo to nie tylko kwestia powołania, lecz także zatwierdzenia na stanowisku przez nadzór (a w nim nowy rząd nie ma większości). Prawdziwy sprawdzian to powołanie menedżerów w dziesiątkach innych firm. ©Ⓟ