Akcjonariusze Enei zbiorą się dziś na walnym zgromadzeniu zwołanym na żądanie Ministerstwa Aktywów Państwowych.

Zapadną na nim decyzje o zmianie składu rady nadzorczej – dysponujący akcjami należącymi do Skarbu Państwa minister Borys Budka zamierza odwołać z nadzoru nominatów poprzedniego rządu i powołać ludzi, do których ma zaufanie. Ale musi też zdecydować, czy firma będzie dochodzić na drodze sądowej 656,2 mln zł od byłych menedżerów za straty, jakie Enea miała ponieść w związku z budową węglowego bloku energetycznego Ostrołęka C. Skarb Państwa ma ponad 50 proc. akcji i jest jedynym znaczącym akcjonariuszem spółki, więc wynik głosowania zależy od ministra Budki. Decyzja jest ważna nie tylko dla samej Enei i jej władz.

Jeśli Skarb Państwa zgodzi się na sądowy spór z byłymi menedżerami, to konsekwencją będzie kolejny zgrzyt w… polskim programie atomowym. Prezesem Enei w czasie, kiedy spółka budowała Ostrołękę C, był Mirosław Kowalik. Rezygnację z funkcji złożył na początku czerwca 2020 r. Niecały rok później został prezesem Westinghouse Polska. Powołując Kowalika na stanowisko, amerykańska spółka napisała w komunikacie, że „będzie kierował planami firmy dotyczącymi inwestycji w technologie jądrowe w Polsce”. Westinghouse ma zbudować, na zlecenie państwowej firmy Polskie Elektrownie Jądrowe, reaktory w technologii Westinghouse AP1000 w Lubiatowie na Pomorzu. Czy przy realizacji tego projektu polskie państwo może bez żadnych zastrzeżeń współpracować z człowiekiem oskarżanym przez firmę z większościowym udziałem Skarbu Państwa o spowodowanie strat na ponad 0,5 mld zł? Raczej nie.

Zarzuty, w szczególności wobec byłego zarządu Enei, brzmią poważnie. Jak stwierdziła Najwyższa Izba Kontroli w raporcie na temat Ostrołęki C z 2021 r., zarząd miał m.in. okłamać radę nadzorczą spółki, co w konsekwencji doprowadziło do wydania zgody na rozpoczęcie inwestycji. Prawnicy badający sprawę na zlecenie Enei stwierdzili, że zarząd nie dochował należytej staranności w prowadzeniu spraw spółki, w związku z czym jego działania były sprzeczne z prawem. Jedną z decyzji skutkujących wydawaniem przez Eneę kolejnych pieniędzy menedżerowie mieli podjąć bez zgody rady nadzorczej, wbrew statutowi.

Były prezes Enei milczy. Nie odpowiedział na próby kontaktu ze stronny DGP. Nie znajduję żadnych jego wypowiedzi w przestrzeni publicznej, a zakładam, że inni dziennikarze też próbowali do niego dotrzeć. Nie ulega zaś wątpliwości, że wyjaśnienia opinii publicznej się należą, bo decyzje podejmowane przez Mirosława Kowalika nie dotyczyły jego prywatnego majątku, tylko pieniędzy nas wszystkich. Zarząd Enei parł do inwestycji o wartości ok. 6 mld zł, choć do jej sfinansowania brakowało ok. 4 mld zł. Niekorzystnie dla osób zarządzających firmą wyglądają też działania podjęte w celu ograniczenia ich odpowiedzialności za problemy z Ostrołęką. Chodzi o polisę ubezpieczeniową wykupioną przez spółkę, wciąż kierowaną przez Mirosława Kowalika, w firmie Allianz pod koniec 2019 r. Wcześniej Enea ubezpieczała menedżerów w TUW Polski Zakład Ubezpieczeń Wzajemnych z grupy PZU. Jednak już po podjęciu kluczowych decyzji w sprawie Ostrołęki pojawiła się dodatkowa polisa, która miała chronić zarząd i radę nadzorczą przed finansowymi konsekwencjami decyzji podejmowanych przez całą kadencję, także w przeszłości. Górny limit odpowiedzialności Allianzu został ustalony na 100 mln zł, ale Enea wykupiła też dodatkowe ubezpieczenia w innych firmach, podnosząc kwotę gwarancji do 500 mln zł. Czyli, nim opuścił firmę, Mirosław Kowalik podjął dość niestandardowe działania, żeby ograniczyć także swoją odpowiedzialność finansową za Ostrołękę. Może niesłusznie interpretuję to niemal jak przyznanie się do błędu. Może menedżer powinien wpisać to ubezpieczenie do CV po stronie osiągnięć, bo słusznie przewidział, co się wydarzy w przyszłości?

Wątpliwości w związku z Ostrołęką minister Budka może uciąć już dziś, jeśli uchwała o dochodzeniu przez Eneę roszczeń upadnie. Pomysł, żeby domagać się pieniędzy od ekipy Mirosława Kowalika, można traktować jak część zapowiadanych przez Koalicję 15 października rozliczeń z ludźmi poprzedniej władzy. Ale to nie Budka i jego resort przygotowali dokumentację. Badanie inwestycji w Ostrołękę C zlecili ludzie rządzący Eneą po rezygnacji Mirosława Kowalika, realizując zalecenia NIK. Ustalenia w sprawie Ostrołęki trafiły do Enei 21 grudnia ub.r. Już tydzień później do sądu trafił pozew, dokładnie w piątą rocznicę decyzji, w której zarząd Enei nakazał generalnemu wykonawcy rozpoczęcie prac w Ostrołęce. Składając powództwo w sądzie, firma zabezpieczyła się przed przedawnieniem. Dziś pozew muszą poprzeć akcjonariusze – jeśli tego nie zrobią, sprawa z automatu zniknie z sądu, a historia budowy bloku węglowego Ostrołęka C pozostanie wewnętrznym problemem Enei. ©℗