Europa musi pokazać, że jest gotowa być atutem, a nie obciążeniem dla zbiorowego bezpieczeństwa Zachodu.

Parafrazując słynne powiedzenie Marka Twaina: coraz częstsze pogłoski o śmierci Pax Americana są najprawdopodobniej przesadzone.

Nie chodzi o to, że nie ma się czym martwić. W obliczu intelektualnego upadku skłaniającej się ku izolacjonizmowi Partii Republikańskiej, politycznej niewydolności we wszystkich dziedzinach i perspektywy powrotu żądnego zemsty Donalda Trumpa na urząd prezydenta w przyszłym roku strach wkrada się w serca i umysły wielu analityków oraz przywódców demokratycznego Zachodu.

Jednak koniec końców świat, a zwłaszcza potencjalni przeciwnicy globalnego ładu pod wodzą Stanów Zjednoczonych, nie doceniają zwykle militarnej ani demokratycznej siły Ameryki. Widzieliśmy to podczas wyborów prezydenckich w 2020 r. oraz w odrzuceniu przez obywateli zradykalizowanej Partii Republikańskiej, które w ubiegłym roku pozbawiło ją oczekiwanej zdecydowanej wygranej w wyborach śródokresowych. Jako że gospodarka Stanów Zjednoczonych rośnie jak na drożdżach, giełda szybuje, inflacja spada, zaufanie konsumentów powraca, szanse Joego Bidena na reelekcję są prawdopodobnie większe, niż wskazują obecne sondaże. Tydzień to w polityce dużo czasu, jak powiedział niegdyś brytyjski premier Harold Wilson. Tymczasem do wyborów w USA pozostało jeszcze prawie 50 tygodni.

Decoupling na dłużej

Co więcej, Ameryka pod rządami Bidena podejmuje energiczne kroki, by odbudowywać podupadający przemysł, zaś Trump, jeśli wygra, prawdopodobnie będzie kontynuować politykę decouplingu (zastąpienia globalnych relacji gospodarczych regionalnymi – red.), zwłaszcza w przemyśle zbrojeniowym. Przepaść między chińskim a amerykańskim potencjałem produkcji broni jest tak głęboka, że coraz częściej zgodnie mówi się o tym, że jeśli spór o Tajwan przerodzi się w gorącą wojnę, to Stany Zjednoczone będą miały trudności z doposażeniem swoich sił zbrojnych.

Amerykańscy decydenci polityczni dopiero niedawno odkryli, że tak naprawdę nie chodzi o wielkość armii ani nawet o to, ile który kraj wydaje na obronę. W tym obszarze USA nadal przodują na świecie. Chodzi raczej o to, jak szybko można uzupełnić swój arsenał. A dane nie powalają na kolana. Według różnych szacunków zdolność Stanów do produkcji zwykłych pocisków artyleryjskich i dronów jest kilkakrotnie niższa niż Chin. To samo dotyczy produkcji okrętów wojennych, samolotów czy czołgów.

Amerykanie mogą produkować najbardziej zaawansowane systemy uzbrojenia i najlepsze czołgi świata, ale ich liczba okazałaby się niewystarczająca, gdyby wybuchł poważny konflikt lub – w jeszcze gorszym scenariuszu – gdyby USA musiały walczyć na dwóch frontach: z Rosją o Europę i z Chinami o Tajwan.

Wojna Rosji z Ukrainą pokazała to ryzyko tak wyraźnie, że niezależnie od tego, kto będzie rządził w Stanach Zjednoczonych w następnej dekadzie, odrodzenie amerykańskiej potęgi przemysłowej w zakresie produkcji broni wydaje się nieuniknione.

Europa musi wziąć odpowiedzialność

Europa musi pójść tą samą drogą. Nawet zakładając optymistyczny scenariusz, w którym USA dalej angażują się w działania NATO i na rzecz Ukrainy – czy to pod rządami Bidena, czy Trumpa, który często przeczy sam sobie i zawodzi powszechne oczekiwania – to jest boleśnie oczywiste, iż Europejczycy nie mogą już przyjmować za pewnik, że Stany Zjednoczone pozostaną głównym gwarantem ich bezpieczeństwa.

W „Visegrad Insight” przedstawiliśmy niedawno raport zawierający kilka strategicznych scenariuszy dla Europy – i nawet najbardziej optymistyczny z nich, przewidujący dalsze wsparcie USA dla NATO i Ukrainy, jest wezwaniem do działania, jeśli Unia chce zapewnić swoim obywatelom pokój, demokratyczną wolność i dobrobyt.

Nie należy tego błędnie interpretować w myśl starej francuskiej idei „strategicznej autonomii”, rozumianej jako wypieranie Amerykanów z Europy i dobijanie targu z Rosją. Ta historia już się skończyła. Postawa Francji wobec Rosji zaostrzyła się i przypomina stanowisko Polski i krajów bałtyckich, których ostrzeżenia o neoimperialnych ambicjach Rosji były przez dwie dekady ignorowane w Paryżu i w Berlinie.

NATO pozostaje filarem obronności Zachodu i siły odstraszania, ale Europejczycy muszą wreszcie znaleźć sposób, aby wnieść do Sojuszu znacznie większy wkład. Głównym zadaniem Europy w ciągu najbliższych pięciu lat będzie obrona i integracja Ukrainy. Bruksela, Berlin, Paryż, Rzym i Warszawa muszą w swoim planowaniu strategicznym założyć, że cały ciężar finansowania i dozbrajania Ukrainy może spaść na UE, nawet jeśli Stany Zjednoczone pozostaną znaczącym płatnikiem. Zamiast myśleć życzeniowo, Europa powinna rozpocząć planowanie na wypadek najgorszego scenariusza.

Integracja: nie wybór, lecz konieczność

Decyzja o rozpoczęciu negocjacji akcesyjnych z Kijowem podjęta na szczycie unijnym w grudniu tego roku jest następstwem deklaracji UE i kilku kluczowych rządów państw członkowskich, że w obliczu neoimperialnych ambicji Rosji członkostwo Ukrainy to strategiczna konieczność, a nie wybór.

Obecnie główny problem polega na znalezieniu odpowiedzi, jak przekuć śmiałe deklaracje w skuteczne działania. Działania, które pomogą Ukrainie podtrzymać wysiłek wojenny tu i teraz, ale i działania, które w dłuższej perspektywie wzmocnią obronę Unii Europejskiej przed Rosją.

Wyzwanie polega nie tylko na przezwyciężeniu podziałów politycznych, których przykładem jest weto Viktora Orbána w sprawie dodatkowych funduszy dla Ukrainy. Wedle reguł zarządzania ryzykiem prawdopodobieństwo skorzystania z prawa głosu w Radzie UE przez Węgry lub inne słabe ogniwo europejskiej architektury decyzyjnej nie zniknie.

Ten sam pragmatyzm powinien podpowiadać przywódcom, że zmiana traktatów unijnych w celu ułatwienia podejmowania decyzji większością głosów – logiczny i rozsądny sposób na przezwyciężenie impasów i poprawę skuteczności UE – jest mrzonką.

Takie rozwiązanie nie ma wystarczającego poparcia wśród obywateli, a ponadto może ono odwracać uwagę liderów oraz raczej zaostrzyć, niż załagodzić podziały polityczne wewnątrz państw członkowskich i między nimi. W każdym razie uzgodnienie szczegółów i uzyskanie zgody 27 państw UE zajmie lata, a kilka krajów będzie musiało przeprowadzić w tej sprawie referendum.

Należy podkreślić, że Europa musi działać już teraz. Zamiast liczyć na zmiany instytucjonalne UE, musi wykorzystać istniejące możliwości, aby zrobić to, co konieczne. Deklaracje Komisji i Rady Europejskiej dotyczące skuteczniejszej koordynacji w przemyśle obronnym to krok we właściwym kierunku. Potrzeba jednak bardziej zdecydowanych działań i finansowania.

Konsolidacja tego sektora i partnerstwo sponsorowane przez poszczególne państwa – co proponują niektóre kraje – niekoniecznie byłoby optymalnym rozwiązaniem. Narodowe współzawodnictwo i drażliwe kwestie mogą utrudniać takie odgórne podejście i opóźniać osiągnięcie konsensusu w całej Unii. Innym rozwiązaniem byłoby zawieranie przez rządy UE długoterminowych kontraktów z producentami.

Europejscy dostawcy broni bardzo potrzebują rządowych zamówień, aby inwestować w moce produkcyjne. A gdy pieniądze zaczną płynąć, otworzą się możliwości konsolidacji branży i zawiązywania współpracy. Trzeba jednak podjąć pewne ryzyko.

Kraje członkowskie muszą również zrozumieć użyteczność „koalicji chętnych”. Krajów podzielających te same poglądy nie można powstrzymywać przed forsowaniem europejskiej strategii obronności lub wsparcia dla Kijowa pod pretekstem, że szkodzi to Unii jako całości.

Niedawna zapowiedź Niemiec, że podwoją dwustronną pomoc wojskową dla Ukrainy wobec oporu Orbána przed wypłatą funduszy unijnych, to krok we właściwym kierunku. Podobnie jak deklaracja nowego premiera Donalda Tuska, że Warszawa będzie dążyć do ściślejszej współpracy strategicznej i obronnej z krajami nordyckimi i bałtyckimi, które łączy taka sama determinacja, by wspierać Kijów i powstrzymać Moskwę przed dalszym atakiem.

Nie chodzi przy tym o próbę tworzenia alternatywy dla NATO lub ominięcia UE. Wręcz przeciwnie, dostosowanie się Finlandii i Szwecji do standardów paktu północnoatlantyckiego oznacza, że będą one dobrym kanałem regionalnej współpracy w celu wzmocnienia wschodniej flanki. Liczba żołnierzy, czołgów i dronów, które są w stanie wystawić sojusznicy, zwiększa wiarygodność środków odstraszania na podstawie art. 5 traktatu.

W dodatku, jeśli europejscy liderzy obawiają się gróźb Trumpa, że wycofa Stany Zjednoczone z NATO, to najlepszym sposobem, by skłonić go do zmiany zdania, jest pokazanie, że w końcu poważnie traktują kwestię obronności.

Europa musi pokazać, że jest gotowa być atutem, a nie obciążeniem dla zbiorowego bezpieczeństwa Zachodu. Przywódcy muszą również zdać sobie sprawę, że dla obywateli rozbudowa europejskiej obronności może być znacznie bardziej atrakcyjna niż zmiany w traktatach. Przyczyni się to do wzrostu gospodarczego, pomoże zweryfikować potencjał przemysłowy i doda im tak potrzebnej pewności siebie.

A większe zaufanie do projektu europejskiego może ich ostatecznie przekonać, że dalsza integracja to faktycznie kolejny krok. ©Ⓟ

Zmiana traktatów unijnych w celu ułatwienia podejmowania decyzji większością głosów – logiczny i rozsądny sposób na przezwyciężenie impasu i poprawę skuteczności UE – jest mrzonką