Dobrze widać tę prawdę w najnowszym (edycja 2023/2024) raporcie Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju na temat zielonej transformacji.
Z jednej strony banałem jest stwierdzenie, że przestawianie rozwiniętych gospodarek na bardziej proekologiczne tory idzie pełną parą. Trudno zresztą, by było inaczej, jeśli się weźmie pod uwagę trwające od lat gigantyczne inwestycje i zachęty mające temu celowi służyć. Czy to na poziomie międzynarodowym, unijnym, czy też narodowym. Ale z drugiej strony akceptacja dla konsekwencji tychże przemian nie jest bynajmniej pełna. Raport EBOiR pokazuje, że tylko 43 proc. mieszkańców krajów rozwiniętych deklaruje zgodę na to, by inwestycje proklimatyczne wiązały się z podwyżkami obciążeń podatkowych, akceptacją niższego wzrostu gospodarczego czy też negatywnych efektów dla rynku pracy.
Zazielenianie gospodarki niesie ze sobą sprzeczności. Jakkolwiek mocno wielu z nas wolałoby ich nie dostrzegać. Punktuje je także wspomniany EBOiR, pokazując w najnowszym raporcie np. to, że zielona rewolucja dużo szybciej niszczy miejsca pracy w słabiej płatnych sektorach. A co za tym idzie, zostawia na lodzie dużo więcej gorzej wykształconych i słabiej sytuowanych pracowników oraz obywateli. Kiedy więc media albo komentatorzy mówią, by nie bać się zielonych przemian, bo w miejsce znikających pod ich naporem miejsc pracy wyrastają nowe, to mają rację. Takie twierdzenie jest prawdziwe, ALE pracy przybywa dla inżynierów czy menedżerów. Jednocześnie bardzo często bywa ono fałszem w odniesieniu do robotników czy przedstawicieli średniego szczebla administracyjnego.
Ma to swoje konsekwencje. Jedną z najważniejszych – powiadają analitycy EBOiR – jest powolne zazielenianie rynków pracy. Weźmy kraje naszego regionu – od Polski po Turcję i od Estonii po Chorwację (to region, w którym EBOiR jest najbardziej aktywny). W 2018 r. odsetek zatrudnionych w „zielonej gospodarce” wynosił 9 proc. W ciągu kolejnych pięciu lat urósł do 14 proc. Polska sytuowała się mniej więcej w połowie stawki – za Czechami, Rumunią i Estonią, ale przed Grecją, Łotwą albo Słowenią. Gdy jednak porównamy ten wzrost z Europą Zachodnią, to tam tempo zazieleniania będzie dużo wyższe: 10 do 21 proc. między 2018 a 2023 r. Mało tego. We wspomnianym ośmioleciu w naszym regionie tradycyjne brudne przemysły (autorzy raportu nazywają je „brązowymi”) wciąż przyciągały (netto) nowych pracowników. W krajach zachodnich zaś brązowe gałęzie się już kurczyły.
Wygląda więc na to, że Europa jest w temacie rewolucji klimatycznej pęknięta. W starej Unii zmiany idą pełną parą, a jej owoce są równiej rozdzielone (także pod względem korzyści pracowniczych) między obywateli. Wschód i Południe też się zielenią, ale dobrej pracy jest tu mniej. A jeśli już, to raczej dla lepiej wykwalifikowanych i zamożniejszych klas społecznych. Co musi się przekładać na postrzeganie zielonej agendy. Oczywiście dalece bardziej negatywne. ©Ⓟ