Dyrektor zarządzający Binance zrezygnował ze stanowiska, firma musi zapłacić 4,3 mld dol. kary.

Wspieranie terrorystów z Al-Kaidy i Hamasu oraz pranie pieniędzy narkotykowych bossów, rosyjskich oligarchów, cyberprzestępców i pedofili – to główne zarzuty, jakie kryptowalutowej giełdzie Binance postawił amerykański Departament Sprawiedliwości. Spółkę oskarżono też o naruszenia prawa bankowego.

W środę polskiego czasu Departament Sprawiedliwości, Biuro Kontroli nad Aktywami Zagranicznymi i Sieć Zwalczania Przestępstw Finansowych ogłosiły, że zawarły z Binance ugodę. W jej ramach ze stanowiska dyrektora zarządzającego musi odejść Changpeng Zhao. „CZ”, jak jest nazywany w branży, będzie musiał dodatkowo zapłacić 50 mln dol. kary. Jego firma natomiast – 4,3 mld dol. To jedna z najwyższych kwot w historii USA.

A to nie koniec – ugoda nakłada też na Binance obowiązek poddawania się federalnej kontroli. Mają za nią odpowiadać niezależni od firmy audytorzy, którzy będą mianowani na trzy- i pięcioletnie kadencje. Będą nadzorować m.in. sposób, w jaki Binance pozyskuje klientów, i to, jak kształtuje swoją strukturę.

To wstrząs dla rynku kryptowalut. Binance jest największą giełdą umożliwiającą obrót tymi aktywami. W 2022 r. odpowiadała za ponad połowę rynku. Plotki o tym, że regulatorzy ograniczą działanie giełdy, krążyły wśród analityków od dawna. Jak przyznała podczas ogłoszenia warunków ugody Janet Yellen, amerykańska sekretarz skarbu, śledztwo trwało kilka lat, a w jego ramach zidentyfikowano ok. 100 tys. podejrzanych transakcji. Poszukiwania utrudniała skomplikowana struktura firmy, składającej się z kilkudziesięciu spółek.

Binance ma biuro także w Polsce. W styczniu przedstawiciele spółki zapewniali, że jej działanie jest w pełni zgodne ze standardami, a także że współpracuje z organami regulacyjnymi. Na ten komunikat zareagowała polska Komisja Nadzoru Finansowego, przypominając, że UKNF nie ma z rynkiem krypto niczego wspólnego – „nie licencjonuje, nie rejestruje ani nie nadzoruje giełd oraz kantorów kryptowalut”.

„CZ” w oświadczeniu w serwisie X (d. Twitter) zadeklarował, że przyjmuje odpowiedzialność za to, co się stało. Zaznaczył, że jego giełda nigdy nie sprzeniewierzyła pieniędzy użytkowników ani nie angażowała się w manipulacje rynkiem. Poinformował też, że nowym szefem Binance został Richard Teng, który dotychczas odpowiadał za rozwój rynków regionalnych. Teng natychmiast opublikował plik z wyliczeniem rezerw giełdy. Jak obaj podkreślili, Binance będzie działała dalej.

– Sytuacja została rozegrana tak, by uniknąć paniki na rynku i krachu – wyjaśnia Krystian Łukasik z Polskiego Instytutu Ekonomicznego. Dokładnie taki scenariusz miał miejsce, kiedy rok temu upadła giełda kryptowalutowa FTX (wówczas trzecia największa tego rodzaju firma na świecie). Kiedy portal CoinDesk opublikował artykuł o nieprawidłowościach na tej giełdzie, w ciągu kilku dni użytkownicy wycofali z niej 6 mld dol., co doprowadziło do ostatecznego upadku firmy.

Z Binance na razie wycofano 1 mld dol., ale nie zagroziło to stabilności firmy. Nie doszło też do załamania kursu bitcoina.

Zdaniem Krystiana Łukasika to znak, że sektor kryptowalutowy zmierza w stronę ucywilizowania. – Początkowo miała to być zdecentralizowana alternatywa dla tradycyjnego rynku finansowego. Transakcje były przeprowadzane bez pośredników i z zachowaniem anonimowości. Później pojawiły się giełdy kryptowalut, które centralizowały obrót tymi aktywami – przypomina. Dodaje, że dziś regulatorzy starają się w jakiś sposób włączyć te giełdy do finansowego krajobrazu. Doprowadzenie do tego, by nie wspierały nielegalnej działalności, to część tego procesu.

– W przyszłym roku wejdą w życie pierwsze regulacje dotyczące kryptowalut – rozporządzenie MICA. Nie pozwala ono na włączenie tych aktywów do obiegu na równi z tradycyjnym pieniądzem, za to wprowadza ochronę konsumentów, którzy są zainteresowani inwestowaniem w nie – mówi Łukasik. ©℗