Media nie są tylko obiektywnym sprawozdawcą rzeczywistości ekonomicznej. One ją także tworzą. Ale czy ich wpływ da się zmierzyć? Są specjaliści, którzy twierdzą, że jak najbardziej.

W ekonomii istnieją najróżniejsze typy mnożników. Spopularyzowali je w latach 30. XX w. zwolennicy Keynesa. Sam John Maynard pisał o mnożniku inwestycyjnym, zaś myślenie o nim rozwinął jego uczeń Richard Kahn. Dzięki temu wiemy dziś np. ponad wszelką wątpliwość, że zwiększony wydatek rządowy wpompowany w gospodarkę przynosi (zazwyczaj) pozytywny efekt, i to wykraczający dalece poza zainwestowaną sumę. Właśnie ta mnożnikowa tradycja posłużyła do opisania wpływu mediów na ekonomiczną rzeczywistość – i tak powstał mnożnik medialny. Ma on pokazywać, jak bardzo doniesienia oraz narracje podawane przez środki masowego przekazu odbijają się na realiach gospodarczych. Autorami propozycji są ekonomiści: Tim Besley (London School of Economics), Thiemo Fetzer (Uniwersytet w Warwick) i Hannes Mueller (Barcelona School of Economics).

Co mają konkretnie na myśli? W swojej pracy skupili się na wpływie negatywnych doniesień medialnych na atrakcyjność danego kraju. Ową atrakcyjność mierzą w sposób dość wąski, ale za to bardzo konkretny: chodzi o wydatki dokonywane za pomocą kart kredytowych przez obywateli innych państw w tymże kraju. Besley, Fetzer oraz Mueller porównują te dane z natężeniem informacji o tragicznych czy niebezpiecznych wydarzeniach zachodzących w okolicy, o przeróżnych katastrofach i zamachach terrorystycznych. Zestawiając jedno z drugim, sprawdzają, czy i do jakiego stopnia doniesienia medialne kreują lub niwelują atrakcyjność danego kraju.

Generalny trend dostrzeżony przez badaczy jest taki, że tuż po jakimś dramatycznym wydarzeniu aktywność zagranicznych podmiotów (mierzonych liczbą transakcji za pomocą kart kredytowych) spada średnio o 10–12 proc. Potem – w miarę upływu czasu – sytuacja się normuje. Jednak nie do końca: można powiedzieć, że całkowity wpływ negatywnego szoku na atrakcyjność danego kraju trwa przez 5–7 miesięcy. Po tym okresie atrakcyjność wraca do poziomu wyjściowego. Oczywiście jeżeli nie zdarzy się kolejna tragedia.

Przy okazji widać coś jeszcze. Im więcej media piszą i donoszą o jakimś kraju, tym mniejszy jest negatywny wpływ doniesień o tragediach na poziom atrakcyjności tego miejsca. To logiczne i zgodne ze stanem wiedzy. Psycholog społeczny (opierając się na pracach Tverskiego albo Kahnemana) wyjaśniłby to heurystyką dostępności. Czyli uproszczoną metodą wnioskowania polegającą na przypisywaniu większego prawdopodobieństwa zdarzeniom, o których słyszeliśmy. Na przykład 100 neutralnych doniesień medialnych dotyczących – powiedzmy – Francji sprawi, że informacja o płonących przedmieściach Paryża nie wpłynie negatywnie na naszą ocenę bezpieczeństwa wakacyjnego wyjazdu nad Sekwanę. Ta sama informacja o zamieszkach w Jemenie może – przy braku zbyt wielu innych medialnych doniesień – wybić nam z głowy wypad do Sany.

Sumując te wszystkie obserwacje, dostajemy mnożnik medialny. Jest on – rzecz jasna – odmienny dla różnych krajów. Najmocniej działa w przypadku takich państw jak Afganistan, Pakistan, Somalia czy Indonezja. W ich wypadku każde tragiczne doniesienie wpływa na postrzeganie tych krajów trzykrotnie silniej niż w wypadku takich krajów jak Chiny, Francja czy Meksyk.

Powiem szczerze: nie jestem do końca przekonany, że taka akurat propozycja mnożnika medialnego dodaje tak znowu fundamentalnie wiele do naszej wiedzy o świecie i gospodarce. Podoba mi się jednak kierunek rozumowania ekonomistów. A próba zmierzenia i opisania wpływu mediów na procesy gospodarcze to fascynujące – i pod wieloma względami mocno dziewicze – pole rozważań ekonomicznych. ©Ⓟ