Na niespełna dwa miesiące przed tegorocznym szczytem klimatycznym COP28 w Dubaju sekretarz generalny ONZ António Guterres starał się, by na agendzie imprezy – mimo trudności w wypracowywaniu konsensusu w tej sprawie – nie zabrakło kwestii pożegnania z surowcami kopalnymi, których spalanie jest największym źródłem emisji gazów cieplarnianych. – Świat musi podjąć wysiłek sprawiedliwego i zrównoważonego wygaszania paliw kopalnych – dążąc do pozostawienia ropy naftowej, węgla i gazu pod ziemią, tam gdzie ich miejsce – i radykalnego zwiększenia inwestycji w odnawialne źródła energii – mówił w zeszłym tygodniu w Nowym Jorku.

Co do tego, że odchodzenie od paliw kopalnych – jako największego źródła emisji gazów cieplarnianych – jest niezbędne, jeśli świat ma wyhamować zmiany klimatu (do czego zobowiązano się m.in. w porozumieniu paryskim), nie ma większego sporu wśród ekspertów. Nie przełożyło się to jednak do tej pory na formalne zobowiązania dla rządów. W globalnych negocjacjach klimatycznych, w których rządzi zasada konsensusu, udało się wypracować jedynie bardzo łagodną formułę, która mówi o stopniowym obniżaniu wykorzystania węgla, o ile zapewnia się jednocześnie pochłanianie emisji towarzyszących jego spalaniu. To ścieżka dopuszczająca dalsze korzystanie z węgla, gdy rozwiną się technologie pozwalające na ograniczanie jego śladu klimatycznego.

Taka sytuacja jest skutkiem obaw – z jednej strony – krajów, które dopiero rozwijają swój przemysł i moce wytwórcze w energetyce, a dla których węgiel, gaz czy ropa pozostają najtańszymi, najprostszymi i najbardziej dostępnymi nośnikami energii. Z drugiej zaś tych, które zarabiają na produkcji i eksporcie surowców kopalnych. Gospodarki wschodzące i państwa o niskich dochodach w zamian za nowe zobowiązania domagały się klarownych deklaracji dotyczących – możliwie hojnego – wsparcia finansowego ich wysiłków, do czego niezbyt chętni byli z kolei zamożniejsi partnerzy. Do impasu na tym tle doszło podczas m.in. jednego z najważniejszych wydarzeń w kalendarzu negocjacji klimatycznych – czerwcowej konferencji w Bonn. W rezultacie wszystko wskazywało na to, że listopadowemu szczytowi w Zjednoczonych Emiratach Arabskich grozi fiasko.

Chiny uznały rezultaty ostatniego klimatycznego spotkania w Nowym Jorku za nierealistycznie

Negocjacyjny sukces wypracowany na początku września w grupie G20 pozwolił nieco oddalić ten scenariusz. Dwadzieścia największych gospodarek świata zdołało się porozumieć co do nowego celu potrojenia do końca dekady światowych mocy odnawialnych. W ocenie m.in. Międzynarodowej Agencji Energii może to być znaczący postęp z punktu widzenia ochrony klimatu. Będzie to też wizerunkowy sukces nawet w przypadku braku postępów w dziedzinie rugowania paliw kopalnych czy cięcia emisji.

To wygodne wyjście z sytuacji także dla najbardziej wpływowych, największych państw przy negocjacyjnym stole. Na przykład dla Stanów Zjednoczonych, które stawiają na „marchewkę” – zachęty i subsydia dla zielonych technologii – niechętnie i w stosunkowo ograniczonym stopniu stosując „kij”, czyli np. opłaty za emisje CO2. A w sposób chyba najbardziej wyrazisty dla Chin, największego emitenta gazów cieplarnianych, który prowadzi politykę dwutorową, z jednej strony na masową skalę rozwijając (i dotując) zielone technologie (do 2026 r. prognozuje się, że tylko energetyka słoneczna osiągnie w tym kraju moc 1 TW, czyli 1000 GW), a z drugiej – rozbudowując konwencjonalną energetykę opartą na węglu i innych paliwach kopalnych, traktowaną jako gwarant bezpieczeństwa energetycznego i stabilności systemu.

Na taki scenariusz nie chciał przystać António Guterres i stąd jego próba zmobilizowania „masy krytycznej” na rzecz dalszego śrubowania polityki klimatycznej. Propozycje, które leżą na stole, to m.in. rok 2040 jako termin globalnego „coalexitu”, a także odebrania publicznych subsydiów wszystkim paliwom kopalnym.

Aby przedsięwzięcie nie stało się tylko kolejną okazją do budowania „przyjaznego klimatowi” wizerunku dla możnych, wstęp na obrady nowojorskiego spotkania mieli tylko ci, którzy mieli do zaoferowania konkrety. Ostrożnego poparcia udzielił Guterresowi Sultan al-Jaber, specjalny wysłannik ZEA ds. klimatycznych, który ma pokierować obradami COP28, przyznając, że ograniczanie zużycia paliw kopalnych jest niezbędne. Pozostał tym samym przy łagodnej formule, która nie zakłada całkowitego od nich odejścia, ale nie wykluczył z niej ropy i gazu. Stosunkowo najdalej idące okazały się deklaracje Brazylii, która – pod rządami Luli da Silvy – ma doprowadzić do redukcji emisji o 48 proc. już w 2025 r., a do końca dekady jej ślad klimatyczny ma być ograniczony o 53 proc. (wcześniejsze cele wynosiły odpowiednio 37 proc. i 50 proc.).

Ogólnie efekty nowojorskiego szczytu okazały się jednak mizerne. Poza listą gości znaleźli się najwięksi emitenci: Chiny, USA i Indie, łącznie około trzech czwartych państw G20. A politycznie temat zaostrzania globalnego kursu w sprawie paliw kopalnych zamknął Pekin, ustami najwyższego dyplomaty klimatycznego Xie Zhenhuy, określając takie postulaty jako „mało realistyczne”.

Na Chinach wyhamowywanie klimatycznych ambicji się nie kończy. Niemal równocześnie zmianę wcześniejszych planów ogłosił rząd brytyjski – dotychczas jeden z liderów klimatycznych Europy. Premier Rishi Sunak, tłumacząc swoją decyzję ryzykiem nadmiernych kosztów społecznych, ogłosił opóźnienie o pięć lat wdrożenia zakazu sprzedaży nowych aut napędzanych benzyną i dieslem (ma wejść w życie w 2035 r., podobnie jak unijne rozporządzenie w tej sprawie) oraz złagodził plany dotyczące rugowania gazu jako źródła ciepła i podnoszenia norm efektywności energetycznej budynków. Według analityków brytyjskiej organizacji Carbon Brief zmiany te przełożą się na dziesiątki milionów ton CO2 i mogą zagrozić celom klimatycznym Londynu – zarówno zobowiązaniom zgłoszonym w ramach globalnych porozumień, jak i prawnie wiążącym krajowym celom redukcyjnym. Plany klimatyczne zwija też inny klimatyczny prymus – Szwecja. ©℗

ikona lupy />
Scenariusze klimatyczne: cele i rzeczywistość / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe