Kilka miesięcy temu – gdy inflacja znajdowała się jeszcze w zenicie – wiele mówiło się o chciwflacji. Niektórzy ekonomiści zaczęli nawet oskarżać biznes, że – licząc na o wiele większe zyski – nakręca wzrost cen poprzez nadmierne podwyżki cen towarów i usług. Praktykę tę ochrzczono jako chciwflację. Inflację napędzaną chciwością. Po angielsku: greedflation.
Powiem szczerze, że nigdy mnie to oburzenie na – rzekomo prawdziwych – sprawców inflacji nie mogło porwać. Coś mi w tej opowieści zgrzytało. Nie tylko, jak się okazuje, mnie. Ekonomistka Sophie Piton z Banku Anglii opublikowała (z doktorantami Edem Manuelem i Iwanem Yotzowem) tekst, w którym podsumowuje swoje badanie. A dotyczyło ono tego, czy w hipotezie o chciwflacji jest więcej prawdy, czy więcej chciejstwa oraz zbyt szybkiego wyciągania efektownych wniosków.
Uprzedzając fakty, zdradzę, że tego drugiego. Ale po kolei. Chciwflacyjna teza głosi, że przebieg kryzysu z lat 2021–2023 mógłby być łagodniejszy. Ale swoją szansę zwietrzyli przedsiębiorcy i widząc, że ceny rosną, podjechali z nimi w górę ponad miarę. Licząc na to, że ludzie i tak zapłacą. A oni zostaną z większymi zyskami.
W hipotezie o chciwflacji sporo jest chciejstwa i szybkiego wyciągania efektownych wniosków
Gdyby taki rozwój wypadków był prawdą, to powinniśmy to zobaczyć w dochodach sektora prywatnego w interesującym nas okresie. I tym właśnie tropem poszła Piton. Wzięła dane dotyczące zarobków brytyjskich firm z ostatnich lat, poszukując wzrostu zysków. W tym miejscu warto powiedzieć dwa słowa o tym, jak we współczesnej gospodarce objawia się zysk firm. To oczywiście wszystko to, co wystaje ponad koszty wyprodukowania towaru albo dostarczenia usługi. Na koszty składają się płace oraz wydatki związane z bieżącym funkcjonowaniem. Jednak ponieważ w rozwiniętej gospodarce kapitalistycznej zdecydowana większość przedsiębiorstw korzysta z jakiejś formy kredytowania, ważną częścią rachunku zysków są koszty kapitałowe. To właśnie ta część zarobionych pieniędzy, która – w zasadzie automatycznie – idzie na spłatę zaciągniętych zobowiązań. Dopiero po uwzględnieniu tych wszystkich kosztów możemy mówić o czystym zysku firmy, który pokazuje jej aktualną kondycję.
Badając zyski brytyjskich firm, Sophie Piton zauważyła, że lata podwyższonej inflacji to czas spadku zysków. Zyski – owszem – rosły, ale przed wybuchem inflacji. To znaczy w roku 2021 – w czasie, gdy kończyła się pandemia, a mieszkańcy Zachodu po lockdownach ruszyli w końcu do sklepów. Jednak już od początku 2022 r. w księgach brytyjskich firm widać wyraźny spadek zysków. Trwa on w zasadzie do dziś. Piton szacuje go na 0,7 proc. dla całej gospodarki.
Tego spadku nie zobaczymy, patrząc na same przychody. One nawet w tym okresie rosną. Mówimy przecież o czasie ogólnego wzrostu cen. Firmy sprzedają swoje towary drożej, ale jednocześnie rosną też w gospodarce brytyjskiej płace oraz koszty związane z rachunkami za energię. Patrząc na wyliczenia Piton, można powiedzieć, że jeden wzrost zjadał drugi. Jednocześnie tym, co dobijało firmy, był wzrost kosztów kapitałowych związany z podwyżkami stóp procentowych. W ten właśnie sposób zyski brytyjskich firm zaczęły spadać.
Oczywiście wiele zależało od branży. Lepiej radziły sobie firmy dysponujące większą siła przebicia, mocniej zaś cierpiały te, które wytwarzają swoje produkty, konsumując więcej energii. Dla nas w tych badaniach ważne jest jednak coś innego: chciwflacja może i brzmi atrakcyjnie, ale okazuje się bardziej fake newsem niż twardym ekonomicznym faktem. ©Ⓟ