Pracownicy grożą strajkiem, jeśli nie dostaną podwyżki. Władze przewoźnika liczą na to, że uda się znaleźć dodatkowe pieniądze.

W największej kolejowej spółce, która w połowie należy do rządowej Agencji Rozwoju Przemysłu, a w połowie do samorządów województw, dziś ma się zakończyć referendum strajkowe. Leszek Miętek, szef Związku Zawodowego Maszynistów Kolejowych, jest przekonany, że większość pracowników poprze decyzję o strajku. Dojdzie do niego, jeśli zgodnie z parafowanym porozumieniem do 25 września nie zapadnie decyzja o przyznaniu wszystkim zatrudnionym 800 zł brutto podwyżki.

– Pracownicy Polregio są jednymi z najgorzej wynagradzanych na rynku kolejowym. Wielu odchodzi z pracy. Nasze wołanie o podwyżki ma nie tylko zneutralizować inflację, ale przede wszystkim dążyć do wyrównania poziomu wynagrodzeń z innymi spółkami samorządowymi – mówi Miętek. Dodaje, że ewentualny strajk będzie bezterminowy. Prowadzony może być także w czasie wyborów parlamentarnych.

Marcel Klinowski, wiceprezes Polregio, zaznacza, że spółka jest w trakcie mediacji ze związkowcami. Równolegle trwają dyskusje z władzami samorządowymi województw, które muszą zgodzić się na podwyższenie funduszu płac. – Rozmowy z marszałkami przebiegają całkiem dobrze, bo mamy bardzo dobre wyniki przewozowe i duży wzrost przychodów z biletów – wskazuje Klinowski. W tym roku Polregio notuje 17-proc. wzrost liczby podróżnych. W całym 2023 r. spółka zamierza przewieźć ponad 100 mln pasażerów. W 2022 r. było ich 87 mln.

Klinowski nie wyklucza, że dzięki wzrostowi wpływu z biletów marszałkowie nie będą musieli dokładać z własnych budżetów, by pokryć wzrost funduszu płac. Wszystko musi być jednak jeszcze dokładnie policzone. Z takiego scenariusza władze samorządowe byłyby zapewne zadowolone. Inaczej było w 2022 r., kiedy marszałkowie zostali postawieni pod ścianą. Wiosną musieli zwiększać dopłaty do przewozów, bo związkowcy też zagrozili strajkiem. Wtedy wywalczyli 400 zł podwyżki w 2022 r. i 300 zł od 1 stycznia 2023 r.

Marcel Klinowski dodaje, że równolegle trwa opracowywanie planów finansowych na 2024 r. Do marszałków wysyłane są scenariusze, które uwzględniają już oczekiwaną przez stronę społeczną kwotę podwyżki. – Na razie nie przewidujemy też żadnych radykalnych działań, np. wzrostu cen biletów czy cięć w ofercie przewozowej – dodaje Klinowski.

W ostatnich tygodniach do ogromnych problemów doszło jednak w woj. lubuskim, gdzie z powodu braku odpowiedniej liczby sprawnego taboru trzeba było odwołać dużą część połączeń. Polregio musiało się ratować pożyczaniem składów od innych przewoźników.

Spółka dysponuje dość wysłużonym taborem. Średnia wieku elektrycznych pociągów zbliża się do 40 lat. Polregio, które otrzymało w 2015 r. ogromną pomoc publiczną, przez długie lata nie mogło się starać o środki unijne na nowy tabor. Taka możliwość pojawiła się dopiero dwa lata temu, kiedy Bruksela zatwierdziła rządowe wsparcie dla przewoźnika. Zimą tego roku spółka podpisała umowę ramową z czterema producentami – Pesą, Newagiem, Stadlerem i Fabryką Pojazdów Szynowych Cegielski na dostawę 200 pociągów elektrycznych. Wraz ze zdobyciem środków spółka chce uruchamiać kolejne aukcje, w których te cztery firmy będą walczyć ceną o zlecenia. Przewoźnik liczy też na pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy. Prefinansowanie zapowiedział w tym przypadku Polski Fundusz Rozwoju. Środki z regularnych funduszy unijnych mają być dostępne od drugiej połowy 2024 r.

Karol Trammer z dwumiesięcznika „Z Biegiem Szyn” zwraca uwagę, że po zakończeniu wieloletnich umów z samorządami na dofinansowanie przewozów Polregio będzie musiało walczyć o zlecenia w drodze przetargu. Nie wiadomo, czy będzie do tego gotowe. Inny problem występuje w tych województwach, w których Polregio jest drugim przewoźnikiem – po spółkach należących do samorządów (np. w dolnośląskim, wielkopolskim czy śląskim). Tam firma jest mocno niedoinwestowana. ©℗

Widmo strajków krąży nad Warszawą

Budżetówka chce 20 proc. podwyżek, a nie jednorazowych dodatków, jakie centrala NSZZ „Solidarność” uzgodniła z rządem. Jeśli pracownicy ich nie dostaną i to szybko, to szykują wielotysięczną manifestację na ulicach Warszawy.

Jak na razie trwa zbieranie deklaracji, ile osób może przyjechać do stolicy na manifestację w piątek, 15 września. Protest organizuje Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych i Forum Związków Zawodowych. Może się okazać, że do związkowców z OPZZ i FZZ dołączą także przedstawiciele poszczególnych sekcji NSZZ „Solidarność”, którzy są niezadowoleni z porozumienia, jakie centrala Solidarności podpisała w czerwcu z rządem. Miały być podwyżki w budżetówce rekompensujące inflację, a okazało się, że urzędnicy, nauczyciele i inni pracownicy państwowi dostaną jednorazowe dodatki.

Z naszych informacji wynika, że mimo sprzeciwu centrali NSZZ „Solidarność” poszczególne sekcje branżowe Solidarności mogą przyłączyć się do protestu 15 września. Sygnalizuje to demonstracja związkowców z sekcji skarbowców NSZZ „Solidarność”, którzy wczoraj wystawili pod KPRM kilkaset pustych krzeseł, jako symbol braku dialogu z rządem w sprawie podwyżek.

– Protest, a raczej happening, został zorganizowany pomimo ostrego sprzeciwu ze strony centrali, która ostrzegła nas, że może to być odczytane jako atak na rząd Zjednoczonej Prawicy, co może mieć wpływ na negocjacje w sprawie podwyżek – mówi DGP jeden ze skarbowców z NSZZ „Solidarność”.

OPZZ i Forum Związków Zawodowych protestują, bo nie tylko chcą podwyżek dla pracowników sfery budżetowej, lecz także czują się pominięci w negocjacjach w tym zakresie.

– Boli nas to, że rząd podpisuje porozumienie z NSZZ „Solidarność” w sprawach, które były od miesięcy przedmiotem negocjacji w Radzie Dialogu Społecznego, ale to my, a nie NSZZ „Solidarność”, zorganizowaliśmy w październiku zeszłego roku protest w sprawie pomostówek na ulicach Warszawy, na którym pojawiło się 6 tys. manifestantów – mówi szef jednej z organizacji związkowej, która maszerowała pod hasłem „Stop wygaszaniu pomostówek”. – Jeśli rząd podpisuje porozumienia z wybranymi centralami, a inne trzyma z boku, to nie mamy wyjścia i będziemy protestować. – Wszystko więc zależy teraz od rządu – mówi związkowiec z OPZZ. ©℗

Mateusz Rzemek