W lutym na rynkach finansowych jest podobnie jak w styczniu – czyli mało ciekawie. Oczywiście nie dla tych, którzy mają gotówkę, chociaż aktywa uznawane za bezpieczne przystanie zachowują się nieźle. Od początku roku widać większy popyt na amerykańskie obligacje, na co nakładają się spadające oczekiwania co do prawdopodobieństwa dalszych podwyżek stóp procentowych przez Fed. Wyraźnie w górę maszeruje też złoto, które w cenach dolarowych zyskało już ponad 10 proc.
Trochę inaczej wygląda sprawa z walutami. Działania Narodowego Banku Szwajcarii (SNB) skutecznie zniechęcały do angażowania się we franka (ujemne stopy też robią swoje), a w końcu stycznia szpilę spekulantom wbił Bank Japonii, wprowadzając ujemne stopy procentowe. Ich poziom to jednak zaledwie -0,1 proc. i szanse na kolejne agresywne ruchy nie są duże. Wprawdzie Bank Japonii zaznacza, że zrobi wszystko, by wyjść z zaklętej pętli nazbyt niskiej inflacji i pośrednio mizernego wzrostu PKB, ale prezes Haruhiko Kuroda wie, że w japońskiej kulturze oszczędzania ujemne stopy od bankowych depozytów klientów (tego na razie nie ma) byłyby dramatem. Niemniej w ostatnich dniach rentowności 10-letnich obligacji rządowych spadły poniżej zera, co jednak może mieć bardziej związek z ucieczką inwestorów w stronę bezpiecznych aktywów niż z próbą wyceny dalszych ruchów banku centralnego.
W lutym wyraźnie zaczął zyskiwać frank szwajcarski, który w styczniu był słaby za sprawą interwencyjnych działań SNB, sprzedającego na rynku walutę. Teraz rynki doszły do wniosku, że SNB nie zdecyduje się na dalsze cięcia stóp, a interwencje w sytuacji, jaka panuje na światowych rynkach, byłyby nazbyt kosztowne. Rynki zdają się grać na nowe gołębie scenariusze dla największych banków centralnych. Pytanie, czy to właściwa droga, bo luzowanie staje się już passé i globalni decydenci stają przed koniecznością znalezienia nowego sposobu na wyjście z zamkniętego kręgu niskiej inflacji i mizernego wzrostu PKB.