Sposób prowadzenia dyskusji o TTIP jest przerażający i pocieszający zarazem. Przeraża, bo bardzo możliwe, że po ich zakończeniu Europejczyków i Amerykanów nikt nie zapyta o to, czy im się proponowany układ podoba, czy też nie.
Sposób prowadzenia dyskusji o TTIP jest przerażający i pocieszający zarazem. Przeraża, bo bardzo możliwe, że po ich zakończeniu Europejczyków i Amerykanów nikt nie zapyta o to, czy im się proponowany układ podoba, czy też nie.
/>
Porozumienie, jakie obecnie należałoby śledzić ze wzmożoną uwagą, to Transatlantyckie Partnerstwo w Dziedzinie Handlu i Inwestycji (TTIP). Umowa ta negocjowana jest pomiędzy Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi z największą dyskrecją i bez jakiejkolwiek demokratycznej transparentności. Jej cel – stworzenie największej na świecie strefy wolnego handlu, która obejmie rynek blisko 800 mln konsumentów z PKB równym niemal połowie produktu światowego brutto. I odpowiadającej jednocześnie 1/3 światowego handlu.
Mniej więcej w ten sposób rozpoczyna się krótki tekst francusko-hiszpańskiego publicysty Ignatio Ramoneta. Jeden z kilkunastu artykułów, które składają się na tę niewielkich rozmiarów książeczkę. Nie jest to może fragment jakoś szczególnie odkrywczy. Ale dobrze oddaje sedno sporu o TTIP, o którym od kilkunastu miesięcy głośno na Zachodzie. A na szczęście coraz głośniej i u nas. Ramonet ma bowiem rację, pisząc, że oto na naszych oczach toczą się rokowania na temat megaukładu, który bezpośrednio przełoży się na życie setek milionów mieszkańców obu kontynentów. A jednocześnie prawdziwy wgląd w przebieg tych negocjacji ma ledwie garstka. I to właśnie nie polityków, a częściej technokratów i lobbystów o nieprzejrzystej proweniencji. I to wszystko dzieje się tu i teraz. W samym sercu starego dobrego demokratycznego świata. W pierwszej połowie XXI wieku.
Albo – co jeszcze bardziej prawdopodobne – publika będzie mogła ugrać co najwyżej drobne korekty w jego brzmieniu. Padnie pewnie też nieśmiertelny argument, że „przecież nie po to negocjowaliśmy kilka lat, by teraz wyrzucić to wszystko do kosza”. Pocieszać może z kolei to, że od początku organizowanego oddolnie oporu wobec TTIP coś się jednak zmienia. Komisja Europejska pokazuje coraz więcej elementów negocjowanego układu. Europosłowie bardziej się takiego wglądu domagają. A politycy krajowi nie robią już wielkich oczu na dźwięk samej nazwy układu. Również w Polsce.
Wielka w tym zasługa takich książek jak „Pułapka transatlantycka”, która zbiera głosy na temat TTIP pojawiające się na łamach magazynu „Le Monde Diplomatique”. W tym również jego polskiej edycji kierowanej przez redaktora (i autora otwierającego tekstu) tej książeczki Przemysława Wielgosza. Prócz niego z polskich autorów są tu jeszcze Leokadia Oręziak z SGH, Maria Świetlik z Instytutu Globalnej Odpowiedzialności, Dorota Metera z Zielonego Instytutu oraz Jakub Grzegorczyk z Inicjatywy Pracowniczej. Każdy, kto szuka przystępnej publicystyki i argumentów krytycznych wobec TTIP, właśnie tu je znajdzie. Pytanie tylko, czy to wystarczy, by uczynić z TTIP pierwszoplanowy temat polskiej polityki. Na razie zbyt wiele na to nie wskazuje. Cóż, czasem bywa i tak. Dlatego warto – niczym kiedyś Katon o Kartaginie – powtarzać z uporem maniaka: „Uważajcie na TTIP. Zanim będzie za późno”.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama