Wprawdzie prywatne fundusze inwestycyjne działają z dużym powodzeniem, ale zarzuca się im, że ich operacje są często tajemnicze, co potencjalnie niesie ze sobą duże niebezpieczeństwo.

Nieuniknione wydają się zatem dalsze naciski na ten sektor, żeby ujawnił, dlaczego odnosi takie sukcesy i ma – jako całość – lepsze wyniki niż spółki publiczne. Dowodzi się przy tym, że sama ta branża powinna wystąpić z planami reform – zwłaszcza jeśli chce uniknąć strzału w kolano, jakim mogłyby się okazać przepisy wprowadzone w następstwie ewentualnych klęsk w przyszłości.

Porażki są możliwe

– Dyskusje na ten temat zaczęły się w Stanach Zjednoczonych, a punktem wyjścia były naciski ze strony funduszy emerytalnych, które domagały się więcej informacji. Cała branża musi pogodzić się z koniecznością ujawniana pewnych szczegółów swojej działalności – mówi Chris Ward, główny szef doradztwa finansowego dla korporacji w firmie konsultingowej Deloitte. Ponieważ transakcje prywatnych funduszy inwestycyjnych (private equity funds) są w coraz większym stopniu finansowane z kredytu, pojawiają się obawy, że mogą nas czekać spektakularne bankructwa. FT zapytał o to Jona Moultona, partnera w londyńskiej firmie Alchemy Partners, cieszącego się opinią jednej z najbardziej szanowanych i niezależnych osobistości z branży private equity. – Duże bankructwo na skutek nadmiernego zapożyczenia jest całkiem możliwe – to jego prognoza. – Dotyczyć to może transakcji, w których cena akcji od ośmiu do dwunastu razy przewyższa wskaźnik EBITDA (zysk przed odjęciem odsetek, podatku, deprecjacji i amortyzacji) kupowanych spółek. Upadek którejś z nich jest statystycznie prawdopodobny, ponieważ przekroczono granice bezpieczeństwa.

Fundusze w konsorcjum

Są także inne powody do obaw. Narastają spekulacje, że być może do przekształcenia w spółki prywatne dojrzały już wielkie firmy z głównej ulicy, jak np. Sainsbury, brytyjska grupa supermarketów, i że wśród firm private equity, zajmujących się tego typu operacjami, pojawia się tendencja powoływania konsorcjów zdolnych przeprowadzić takie transakcje. To właśnie sprawia, że prywatne fundusze inwestycyjne stają się tematem dyskusji na forum publicznym i że nasilają się wezwania do większej otwartości informacyjnej z ich strony – zwłaszcza że gdy ta forma własności dotyczy dużych firm, w grę wchodzą także interesy znacznej liczby ich pracowników. W Wielkiej Brytanii The Financial Services Authority (instytucja, nadzorująca rynek finansowy – red.) opublikowała niedawno dokument dotyczący ryzyka występującego w branży private equity. „W przeszłości wyrażano obawy co do sposobu działania menedżerów prywatnych funduszy inwestycyjnych oraz ich zdolności do sprawowania kontroli nad wielkimi korporacjami” – to jedna z uwag zawartych w tym dokumencie. – Te obawy wiążą się z faktem, iż fundusze nastawione są na agresywne działania, a to oznacza wystawienie się na ryzyko. Zwłaszcza że zawierane przez nie transakcje stają się coraz większe i coraz bardziej złożone – mówi Vera Sabeva, dziekan wydziału finansów korporacyjnych w Institute of Chartered Accountants in England & Wales.

Bezpośrednia odpowiedzialność

Istnieje także niebezpieczeństwo, że w efekcie tych poczynań fundusze stracą to, co stanowi o ich sile: możliwość bezpośredniej kontroli nad firmami i bezpośredniego zarządzania nimi. – Powinno być wiadomo, kto ponosi odpowiedzialność. Utworzenie konsorcjum przez kilka funduszy private equity może jednak prowadzić do sytuacji, że odpowiedzialność nie będzie jednoznacznie określona – mówi Vera Sabeva. Prywatne fundusze inwestycyjne w większości uczestniczą jednak w mniejszych przedsięwzięciach. – Rozumiem, że opinia publiczna może być zainteresowana i zaniepokojona transakcjami dotyczącymi dużych firm. W takich przypadkach nie da się uniknąć ujawniania większej liczby informacji, bo chodzi o odpowiedzialność za miejsca pracy – mówi Mark Wignall z londyńskiej firmy Matrix Private Equity Partners, której specjalnością są transakcje warte nie więcej niż 20 mln funtów. Większość firm należących do prywatnych funduszy inwestycyjnych to małe jednostki. Peter Linthwaite, dyrektor wykonawczy British Venture Capital Association, wskazuje, że na 1500 firm sfinansowanych przez te fundusze w 2005 roku około 80 proc. transakcji miało wartość poniżej 2 mln funtów, tylko w dwudziestu przypadkach były to kwoty przekraczające 250 mln funtów.

Dyskrecja popłaca

Tak więc transakcje funduszy private equity nie są na ogół znaczne; jak przy tym dowodzą ich przedstawiciele, przy tej wielkości spółek lepsze efekty daje zarządzanie według zasad stosowanych w firmach prywatnych. – Private equity to przecież po prostu prywatna własność – mówi Chris Ward. Fundusze uważają, że ona właśnie decyduje o ich mocnej pozycji. Jeśli fundusz zamknie drzwi do spółki, może dokonać w niej zmian o wiele skuteczniejszych niż, gdy dzieje się to w publicznym świetle. Według funduszy oznacza to także możliwość uwzględniania dłuższej perspektywy w zarządzaniu firmą. Podkreślają przy tym, że zakres informacji udzielanej inwestorom jest dość znaczny. – Fundusze kapitału prywatnego są bardzo przejrzyste dla swoich inwestorów, o wiele bardziej niż inne instytucje sektora finansowego – mówi Richard Green, dyrektor zarządzający August Equity. Sugeruje nawet, że w zestawieniu z nimi inwestorzy funduszy spekulacyjnych czy uczestnicy planów emerytalnych są pogrążeni w niewiedzy. Pewien weteran funduszy venture capital tak porównuje je z publicznym rynkiem akcji: Gdy prywatny fundusz inwestycyjny przedstawia akcjonariuszom raport, kieruje go do ludzi naprawdę zainteresowanych. I ci ludzie od razu reagują. Rynek publiczny jest natomiast leniwy. Mimo wszystkich nawoływań do zwiększenia nadzoru właścicielskiego w spółkach publicznych, prywatne fundusze inwestycyjne działają bardziej profesjonalnie. I tu właśnie tkwi problem. Fundusze prywatne mają większe sukcesy. Ale opinia publiczna prywatności nie znosi.