Amazon, król elektronicznych książek, otworzył właśnie tradycyjną księgarnię. Firma, choć nie prowadzi sprzedaży w Polsce, znacząco wpływa na rozwój naszego rynku e-książek. Ale ten, mimo że rośnie, wciąż jest marginalny
Nowa księgarnia znajduje się w Seattle, czyli kolebce Amazona. To pierwsza placówka tego typu światowego lidera e-sprzedaży. Na razie to bardziej chwyt marketingowy niż realny biznes. Oprócz sprzedawania bestsellerów ma być też miejscem pokazowym dla elektroniki z logo Amazona. I, paradoksalnie, jeszcze bardziej rozwijać segment e-booków.
Koncern, który znacząco przyczynił się do globalnego rozwoju e-książek, zaczynając w 2007 r. premierą pierwszego czytnika Kindle, stworzył przemyślany model biznesowy w tej dziedzinie. Sprzedawał e-książki na granicy opłacalności, jednocześnie aktywnie promując urządzenia do ich czytania. W efekcie powstał zamknięty ekosystem, z którym, chcąc nie chcąc, każdy się liczy. Dziś każda szanująca się księgarnia sprzedaje e-książki w formacie mobi, charakterystycznym dla Kindle, obok międzynarodowego formatu epub.
Ale nawet Amazon i jego ekosystem nie są nietykalni. W Niemczech ostro depcze mu po piętach krajowa konkurencja – Tolino, czyli sojusz kilku niemieckich wydawców.
W Polsce niewiele firm produkuje e-czytniki. Swoją ofertę elektroniki uzupełniają nimi np. Prestigio, Lark czy Arta Tech. Ta ostatnia chce powtórzyć nad Wisłą sukces Tolino. Ma sprzęt, ale nie ma książek, dlatego ściśle współpracuje np. z e-księgarnią Legimi, by stworzyć spójny ekosystem.
Na razie Amazon jest niezagrożony. Z raportu e-księgarni Virtualo wynika, że najpopularniejszym czytnikiem (ponad 70 proc.) w Polsce jest właśnie Kindle. Za nim są chiński OnyxBoox (niecałe 5 proc.) i szwajcarski PocketBook (ponad 4 proc.). Arta Tech była dystrybutorem Onyxów, lecz ma już dość tej współpracy. Jak mówi Paweł Horbaczewski z Arta Tech, Chińczycy szukali oszczędności, co przełożyło się na jakość urządzeń, więc Arta Tech z dystrybutora stała się producentem. W październiku na rynek trafiły dwa nowe modele. O ironio, produkowane w Chinach, bo jak mówi Horbaczewski, w Polsce nie ma dostawcy ekranów do czytników.
Z wyliczeń Virtualo wynika, że w tym roku wartość naszego rynku e-książek przekroczy 60 mln zł, w przyszłym – już 80 mln zł. Rynek rośnie trzycyfrowo. Jeszcze w 2010 r. wart był 2 mln zł. – Polski rynek e-książki jest jednym z najprężniej rozwijających się w Europie – komentuje Robert Rybski, prezes Virtualo. Choć wzrost jest imponujący, to nadal tylko 3 proc. wartości całego obrotu książkami. Sporo brakuje nam do USA lub Niemiec, gdzie e-książki stanowią odpowiednio 30 i 10 proc. całego rynku.
Rozwój branży hamuje kilka czynników, np. niechęć do czytania. Biblioteka Narodowa podaje, że w 2014 r. 19 mln Polaków nie zajrzało do książki, a aż 5,4 mln nie ma żadnej książki w domu. Specyfika e-książek polega na tym, że trzeba się do nich przekonać. Małe, kieszonkowe urządzenie, brak kontaktu z papierem, brak słynnego „zapachu druku” to największe przeszkody. Skoro ktoś nie sięga po tradycyjną książkę, trudno wymagać, by z miejsca zaczął czytać elektroniczne wersje.
Kolejna bariera to sprzęt. W 2012 r. na światowy rynek trafiło ok. 40 mln e-czytników. I był to rok szczytowy. Wartość spada, w tym roku – jak na razie – do ponad 20 mln. Czytniki w przeciwieństwie do smartfonów i tabletów mają dłuższą żywotność, dlatego ten, kto kupił, urządzenie ma na lata. Wydawcy mieli nadzieję, że nowych klientów napędzą tablety. Jednak rynek i tu się kurczy, a książki na tabletach czyta ok. 2 proc. czytelników.
Przeszkadza też wyższa stawka podatku VAT na e-książki (23 proc.), podczas gdy na papierowe wynosi 8 proc. – E-książka traktowana jest przez organy podatkowe UE jako „usługa wyświetlania treści”, stąd taka stawka – mówi Paweł Horbaczewski.
Wreszcie – ceny. W przypadku e-książek odpadają koszty związane np. z drukiem i logistyką. Powinny być wyraźnie tańsze od papierowych odpowiedników, jednak różnice cenowe zwykle są niewielkie lub wręcz ich nie ma. – A zdarza się nawet, że są droższe – twierdzi Horbaczewski. Dlaczego? – Wspomniana stawka VAT. Druga kwestia to rozliczanie tantiem pomiędzy agentami autorów a wydawcami – dodaje Horbaczewski.
Jak tłumaczy, spotykał się z agencjami, które wydawcom oferują osobne licencje – na twardą oprawę, na miękką, na audiobooka, na e-książkę. – W przypadku wyłącznej licencji na dany rynek na każdy wariant należy wpłacić niemałą zaliczkę. Teraz dodajmy do tego, że rynek e-booków to ok. 3 proc. rynku książki. Zatem wydawca, ustalając ceny, musi brać pod uwagę, że na każdy tysiąc papierowych egzemplarzy sprzeda 30 e-książek – przekonuje Horbaczewski. Dodaje, że zaliczki, jakie musi wpłacić na obie formy publikacji, są podobne. I wskazuje na błędne koło. – E-książki są drogie, bo nie są zjawiskiem masowym. A nie są popularne, bo są drogie – kwituje.