Zazwyczaj tego typu tezy pojawiają się w prezentacjach czy wykładach ludzi specjalizujących się w naukach społecznych. Wskazywane jest tam, że częstokroć mając czarne myśli, niejako sami programujemy się na porażkę czy stratę. Urodą debatowania na takie tematy jest to, że można je prowadzić głównie na niwie dyskusji jakościowych. Trudno bowiem o pomysł i realizację przedsięwzięcia ilościowego mogącego potwierdzić istnienie takiego związku przyczynowo-skutkowego lub mu zaprzeczyć.

Skoro tak, to grona przyzwyczajone do ścisłego podejścia (znaczy do badań i rozważań o charakterze ilościowym) w podobnych dyskusjach z rozmysłem nie uczestniczą. Trochę jednak na tym tracą. Przykładem takiego grona zapewne może być środowisko inwestorskie. A przykładem tego, że wzmiankowana w tytule teza ma coś w sobie, mogą być wydarzenia ostatnich dni. Złoty w ostatnim czasie tracił na wartości. Na tyle poważnie, że jako wyjaśnienie takiego stanu rzeczy wskazuje się splot kilku wydarzeń. Po pierwsze sytuacja międzynarodowa. Niepewność związana z posunięciami amerykańskiego banku centralnego, dewaluacje w Chinach, słabsze nastroje w Europie. Bardzo istotne są też czynniki krajowe, a wśród nich na miejsce pierwsze wysuwa się kwestia, jak też nasze banki poradzą sobie z szykowanym prawem do przewalutowania kredytów. Upubliczniane analizy w tym temacie i wynikające z nich kwoty spędzają sen z powiek licznym komentatorom. Tak naprawdę nie tylko komentatorom – martwi się prawie cały rynek... Od tego martwienia się wycena złotego traci kolejne grosze. Owo osłabienie powoduje jednak, że różnica między kursem aktualnym do wyceny kredytów i tym z okresu ich brania rośnie (wraz z potencjalnym kosztem przewalutowania). W dodatku wraz z osłabieniem złotego przybywa potencjalnych uprawnionych do skorzystania z przewalutowania (więcej jest osób, których obecne zadłużenie przewyższa 80 proc. wartości zabezpieczenia).
A gdyby tak poczarować rzeczywistość w drugą stronę? W miesiącach letnich często zdarzają się spadki złotego. Jest to związane nie tylko z wydarzeniami bieżącymi, ale również z pewnym cyklem inwestowania. W lipcu i sierpniu kończą się części inwestorów zagranicznych limity 180-dniowe, jakie dostali z początkiem roku na lokowanie środków na poszczególnych rynkach. Choć nas podobne ograniczenia prawie już nie dotykają, to często doświadczamy skutków zamykania pozycji u sąsiadów. Jeśli tam realizowana jest strata, to równolegle sprzedawana jest część przynoszących zyski aktywów z lepszego rynku (np. z Polski), by ową stratę zrównoważyć. Ale już z końcem lata pojawić się mogą pierwsze ruchy aprecjacyjne. Gdyby tak w końcówce roku dał o sobie znać rajd Świętego Mikołaja (postępujące sprawnie umocnienie złotego), to potencjalne wydatki banków na przewalutowanie kredytów istotnie by zmalały. Ubędzie bowiem uprawnionych do przewalutowania, przy innym kursie mniejszy też będzie odsetek chętnych do skorzystania z uprawnienia. A i skala potencjalnej straty na przewalutowaniu ulegnie pokaźnemu spłyceniu.
Pierwszy impuls mogący poprawić nastroje już jest. Szwajcarom ostatnio całkiem zgrabnie udaje się zmniejszać nadmierne umocnienie franka. Gdyby nie wzmiankowane już kilka razy martwienie się rynku, wycena franka niewiele już tylko różniłaby się od tej sprzed katastrofy z 15 stycznia. Może więc pora przestać się martwić na zapas?
Gdyby nie martwienie się rynku, wycena franka niewiele różniłaby się od tej sprzed katastrofy z 15 stycznia