Upadek Grecji mógłby zaszkodzić Polsce, o ile silnie osłabiłby złotego
/>
Euro po 4,20 zł, WIG20 prawie 2 proc. w dół – to niewątpliwie efekt greckich kłopotów, ale i tak mniejszy niż poniedziałkowe spadki np. na giełdach w Niemczech, we Francji czy w Hiszpanii. Co nas czeka w dłuższej perspektywie?
Spokojnie grecki kryzys przyjmuje branża turystyczna. Choć touroperatorzy nie ukrywają, że sytuacja w tym kraju ogranicza zainteresowanie nim ze strony turystów. – Do ubiegłego czwartku na Grecję przypadało 30–35 proc. rezerwacji. Dziś jej udział wynosi 15–20 proc. Ale w ciągu 2–4 dni sytuacja wróci do normy – przekonuje Marek Andryszak, prezes TUI Polska.
W rezultacie Grecja powinna pozostać najchętniej odwiedzanym kierunkiem przez polskich turystów, do czego z pewnością przyczynią się też ostatnie wydarzenia w Tunezji.
– Niezależnie od tego, czy w Grecji będzie drachma, czy euro, turyści i tak chętnie będą wypoczywali w tym kraju – uważa Krzysztof Piątek, prezes Polskiego Związku Organizatorów Turystyki, prezes Neckermanna Polska. Nasi rozmówcy sugerują nawet, że grecki kryzys może wyjść turystyce na dobre, bo ceny wycieczek do Hellady mogą spaść. Może jeszcze nie w tym roku, ale w 2016 r. Grecy w obawie o odpłynięcie turystów mogą zacząć walczyć o nich ceną.
Bez emocji na sytuację spoglądają też analitycy z sektora finansowego. Zagrożenie bezpośrednimi stratami związanymi ze spadkiem wartości akcji greckich firm czy obligacji jest niewielkie. W polskich bankach właściwie nie ma greckich aktywów. Według danych Analiz Online, firmy monitorującej rynek towarzystw funduszy inwestycyjnych i otwartych funduszy emerytalnych, na koniec 2014 r. TFI posiadały w portfelach akcje spółek greckich warte 75,6 mln zł, co dawało im jedynie 0,04 proc. udziału w aktywach netto zgromadzonych we wszystkich funduszach na polskim rynku. Z kolei jeśli chodzi o otwarte fundusze emerytalne, to akcje greckie pojawiły się jedynie w OFE PZU Złota Jesień. Były warte łącznie 22 mln zł, czyli 0,01 proc. wszystkich aktywów OFE.
Owszem, banki mogłyby odczuć kryzys, ale pod jednym warunkiem: jeśli złoty długotrwale i stale by się osłabiał. Mogłoby to spowodować wzrost wartości aktywów w polskich bankach (portfel kredytów walutowych zacząłby puchnąć), co banki musiałyby jakoś sfinansować. – Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia w 2008 r., kiedy rozpoczął się ogólnoświatowy kryzys finansowy. Wtedy w ciągu kilku miesięcy kurs złotego wobec euro zmienił się z 3,2 zł do 4,2 zł. Tak duży spadek wartości złotego wywołał w bankach nerwowość. Chęć poprawy bilansów spowodowała, że banki zaczęły walczyć o ściągnięcie z rynku pieniędzy, co doprowadziło do wyniszczającej wojny depozytowej w branży – przypomina Kamil Stolarski, analityk BESI Grupo Novo Banco.
– Osłabienie złotego i związany z tym wzrost aktywów walutowych rzeczywiście mogą oznaczać, że banki będą miały większe potrzeby płynnościowe – dodaje Grzegorz Maliszewski, ekonomista Banku Millennium.
Obaj eksperci zastrzegają jednak, że to na razie tylko teoretyczne rozważania. Złoty wcale nie musi się osłabiać przez długi czas. A poza tym skala problemów w Grecji nie dorównuje skalą i ryzykiem kryzysowi finansowemu z 2008 r., który sprawił rynkom i gospodarkom światowym znacznie większe problemy. Mało prawdopodobne, by polskie banki zostały zupełnie odcięte od finansowania zewnętrznego, jak wtedy. – Kontrola ryzyka też dziś wygląda znacznie lepiej niż przed kilkoma laty, a portfele kredytów walutowych są finansowane w bardziej zrównoważony sposób – twierdzi Grzegorz Maliszewski.
– Według mnie sama sprawa Grecji nie dotknie Polski. Nasz kraj na szczęście nie jest w strefie euro – powiedział w Radiu RMF ekonomista Piotr Kuczyński.
Ekonomiści zwracają też uwagę, że osłabienie złotego wywołane upadkiem Grecji mogłoby się też przekładać na wzrost kosztów obsługi zadłużenia zagranicznego polskiego rządu. Drugi efekt to silnie rosnąca rentowność naszych obligacji, co zwiększyłoby koszty obsługi długu krajowego. Ale i tu katastrofy by nie było: Ministerstwo Finansów ma już zrealizowane 70 proc. tegorocznych potrzeb pożyczkowych i w zapasie 60 mld zł. W rezerwie jest też otwarta elastyczna linia kredytowa w MFW o wartości blisko 90 mld zł.
Czy to oznacza, że kryzys grecki ujdzie nam zupełnie na sucho? Niekoniecznie. Największy potencjalny kłopot to ponowna zadyszka gospodarki strefy euro, która dopiero co wyszła z recesji i gdyby na skutek Grexitu do niej wróciła, to odbiłoby się na naszym wzroście gospodarczym. – Choć kanał kursowy łagodziłby niekorzystne następstwa takiego scenariusza, bo jeśli Grexit przyczyni się do spowolnienia wzrostu w strefie euro, to my, mając słabszy kurs, łatwiej możemy to zaabsorbować – podkreśla Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole.
Na to samo zagrożenie zwraca uwagę Piotr Soroczyński, ekonomista Korporacji Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych. Jego zdaniem gdyby nastąpiło hamowanie europejskiej gospodarki, ucierpiałby polski eksport. – Problem polega na tym, że nikt nie wie, jak przeprowadzić wyjście kraju członkowskiego ze strefy euro. Nawet bankructwo Grecji nie oznacza, że już dzień później będzie ona poza Eurolandem. Przez ten brak procedur stan niepewności może się utrzymywać przez kilka kwartałów. Może to prowadzić do spadku zaufania w sektorze finansowym i trudniejszego dostępu do finansowania. Efektem może być spadek liczby zamówień od europejskich firm i ograniczenie zakupów przez konsumentów – mówi Soroczyński. I dodaje, że w takich warunkach trudno byłoby zrealizować zakładany 12-proc. wzrost wartości eksportu w tym roku.