- W fabryce Intela pod Wrocławiem będą produkowane procesory, do których wafle krzemowe będą przyjeżdżać z różnych zakładów, m.in. z Irlandii czy z Niemiec - mówi Michał Dżoga Poland Country Manager w Intelu.

ikona lupy />
Michał Dżoga Poland Country Manager w Intelu / Materiały prasowe / fot. mat. prasowe
Intel zapowiedział, że w Miękini pod Wrocławiem zbuduje wartą ok. 20 mld zł fabrykę. Co ma tam być produkowane?

To będzie zakład integracji i testowania półprzewodników.

Czyli montownia?

Mają tam powstawać procesory. To będzie zakład produkcyjny, pierwszy tego typu należący do Intela w Europie, i on ma dopełniać łańcuch dostaw. Naszym celem jest, by wszystkie etapy produkcji mieć na miejscu. W uproszczeniu można powiedzieć, że półprzewodniki to tabliczki krzemowe z tranzystorami, które mają funkcję 0/1. Tranzystory układa się na wafle krzemowe, ten proces odbywa się za pomocą zaawansowanej litografii. Finalne produkty są bardzo małe. Dziś produkuje się ich więcej niż czegokolwiek na świecie, dość powiedzieć, że w jednym smartfonie jest ich ok. 16 mld. Są też coraz mniejsze – liczba tranzystorów na waflu krzemowym podwaja się od lat 60. mniej więcej co dwa lata.

Jak polski zakład ma funkcjonować w relacjach z innymi inwestycjami Intela, choćby tą zapowiadaną w niemieckim Magdeburgu?

Pod Wrocławiem będą produkowane procesory, do których wafle krzemowe będą przyjeżdżać z różnych zakładów, m.in. z Irlandii czy z Magdeburga. Założenie jest takie, że będziemy mogli także tworzyć procesory dla innych firm. Z fabryki pod Wrocławiem będzie wychodził gotowy produkt. Jest duże prawdopodobieństwo, że wokół niej powstanie cały ekosystem firm, które będą z tego korzystać. Takie zjawiska widzieliśmy w Polsce już wcześniej.

Dlaczego Intel inwestuje akurat w Polsce?

W 2021 r. ogłosiliśmy strategię IDM 2.0, która zakłada dużą rozbudowę mocy produkcyjnych, zarówno na potrzeby nasze, jak i naszych klientów. Dziś rozbudowywane są już istniejące zakłady, np. w Irlandii, będzie też kilka inwestycji typu greenfield – w Ohio w USA, w niemieckim Magdeburgu i właśnie pod Wrocławiem.

Intel w Polsce jest obecny od 30 lat, w Trójmieście jest nasz największy dział badawczo-rozwojowy w Europie, pracują tam 4 tys. osób. Intel ma nad Wisłą dobre doświadczenia i relacje. Druga ważna rzecz: inwestycja miała powstać w UE, co jasno powiedział szef Intela. Polska to kryterium spełnia. Od nas blisko jest do Niemiec i Irlandii, gdzie są inne zakłady. Ważna jest też zasobność talentu, czyli wykształceni ludzie chętni do pracy. I to jest jeden z czynników kluczowych. Poza tym dziś w Europie nie jest łatwo znaleźć działkę, która ma prawie 300 ha, jest dobrze skomunikowana, ale ma też dostęp do wody i energii. Zielonej energii.

Na ile polski bilans energetyczny, który w dużej mierze opiera się na węglu, był przeszkodą?

Postawiliśmy pewne wymagania dotyczące zielonej energii, która ma być dostarczana do tego zakładu, i polski rząd je przyjął. Coraz więcej, jeśli nie większość inwestorów obecnie bardzo zwraca na to uwagę. Jeśli Polska chce przyciągać tego typu inwestycje, musi inwestować w zieloną energią i mam wrażenie, że w naszej administracji publicznej jest pełne zrozumienie tego zagadnienia, to po prostu warunek sine qua non nowych inwestycji. Inwestorzy nie będą wybierać krajów, które nie są w stanie zapewnić zielonej energii.

W Niemczech negocjacje między rządem a Intelem, według doniesień mediów, były ostre. Na początku wsparcie państwa miało wynosić 7 mld euro, w ubiegłym tygodniu poinformowano, że będzie to aż 10 mld euro.

Ale zwiększono też zakres całej inwestycji.

Co nie zmienia tego, że niemiecki podatnik sfinansuje ponad 30 proc. tego przedsięwzięcia. Czemu rządy się na to zgadzają?

Półprzewodniki to jest zasób krytyczny, ich ewentualny brak odczuwa praktycznie cała gospodarka, co bardzo dobrze pokazała pandemia. Z powodu problemów z półprzewodnikami np. wyprodukowano kilka milionów mniej samochodów. Około 70 proc. producentów przemysłowych w USA z większości branż raportowało opóźnienia w produkcji właśnie z powodu mniejszej dostępności półprzewodników.

Dziś zarówno Unia Europejska, jak i Stany Zjednoczone dążą do stworzenia odporności na różne zawirowania w tym zakresie, pandemia pokazała, że jest to konieczne. System produkcji półprzewodników jest bardzo kompleksowy, żaden kraj na świecie nie ma pełnego łańcucha dostaw. To są naczynia połączone. Dlatego Europa przyjęła European Chips Act, dzięki któremu ma podwoić swoje zdolności w tym sektorze. Ale, by to osiągnąć, Europa musi być konkurencyjna, a dziś punktem odniesienia jest wsparcie dla inwestorów, jakie proponują kraje azjatyckie. Trudno jest ściągnąć inwestora bez co najmniej konkurencyjnych warunków. USA i Europa starają się odzyskać przewagę, którą w ostatnich latach przejęła Azja.

Wiemy, ile za inwestycję w Magdeburgu zapłacą Niemcy, ale nie wiemy, ile za fabrykę w Polsce zapłacą Polacy. Czego się spodziewać?

Nie chcę spekulować. To jest decyzja rządu, potrzebna jest też notyfikacja Komisji Europejskiej. Wspominany European Chips Act ma taką pomoc publiczną w tym sektorze ułatwić. Konkretnych informacji spodziewam się w najbliższych tygodniach.

Na razie ogłoszono plany. Na ile realne jest to, że ta fabryka faktycznie powstanie?

Jesteśmy po dwuletnim, skomplikowanym procesie analizy tej inwestycji. Sprawdzaliśmy różne działki, dostępność wody, energii, kwestie logistyki itd. To już jest policzone. Szansa na to, że nagle coś nas zaskoczy, jest znikoma. Jesteśmy w sytuacji, gdy dwie strony się na coś umówiły. Jeśli któraś z tych stron się wycofa, to wówczas inwestycja może być wstrzymana. Patrząc na historię tego typu inwestycji, jest to mało prawdopodobne.

W październiku w Polsce mamy wybory parlamentarne.

Rozmawialiśmy z agencjami rządowymi, które specjalizują się w takich projektach. Rządy się zmieniają, ale w Polsce polityka ściągania inwestorów jest ponadpartyjna. Niezależnie od tego, kto będzie rządził, nie spodziewam się żadnych zmian.

Wróćmy jeszcze do Trójmiasta.

To jest nasz dział badawczo-rozwojowy, pracujemy tam m.in. nad nowymi rozwiązaniami z dziedziny grafiki, dźwięku czy sztucznej inteligencji. To jest bardzo nowoczesne centrum i ważny pracodawca w Gdańsku. Na pewno wyzwaniem jest diversity, czyli nadreprezentacja mężczyzn wśród informatyków. Poświęcamy dużo uwagi, czasu i pieniędzy, by to zmienić, już wiele lat temu stworzyliśmy specjalny program stypendialny tylko dla kobiet.

Czyli dyskryminujecie mężczyzn?

Jak tylko wyrównamy te proporcje, to przestaniemy. (śmiech) Gdy zaczynaliśmy nasze działania, to udział studentek na kierunkach ICT był poniżej 10 proc. Teraz jest to kilkanaście procent, choć wciąż poniżej 20 proc. Zauważyły to też inne firmy i stworzyliśmy z Fundacją Edukacyjną Perspektywy program IT for SHE, gdzie liderzy branży pokazują kobietom, że warto być informatyczką. My nawet „przepisujemy” bajki dla dzieci, chcemy im od małego pokazywać, że kobiety mogą być też inżynierkami.

Kwestie różnorodności są dla nas bardzo ważne, jeśli chodzi o wiek, doświadczenia czy orientację seksualną. Różnorodność ubogaca, my np. poszliśmy na Paradzie Równości i wywiesiliśmy tęczową flagę na naszej siedzibie. Powiem więcej: od nas jako pracodawcy pracownicy w Polsce bardzo tego oczekują.

Na koniec chciałem spytać jeszcze o podatki. Z zestawienia Ministerstwa Finansów za 2021 r. wynika, że spółka Intel Technology Poland miała ponad 1 mld zł przychodu, a nie zapłaciła CIT. Z czego to wynika?

Intel płaci podatki w Polsce zgodnie z obowiązującym prawem. Korzystamy też z ulgi na działalność badawczo-rozwojową.

Kiedy można się spodziewać pierwszych gotowych produktów z fabryki pod Wrocławiem?

Zależy nam, by był to 2027 r., cztery lata to jest standard na powstanie takiej inwestycji w naszej branży. ©℗

Rozmawiał Maciej Miłosz