Geopolityka zaczyna się od mapy, a kończy na Szekspirze. Reszta – zdaniem Roberta Kaplana – nie jest szczególnie istotna.
Niewiele jest państw oraz miejsc, których w czasie pisarsko-reportersko-analitycznej kariery Kaplan nie odwiedził. Dowodem pokaźna liczba książek, które wyszły spod ręki 70-letniego dziś Amerykanina. Gdzie było dla niego najgorzej? W Iraku Saddama Husajna. Kaplana przerażało, że w rządzonym przez baasistów kraju każdego można schwytać i poddać torturom. Że każdy może przepaść bez śladu. Nawet amerykański dziennikarz.
Gdy w 2003 r. republikańska administracja George’a W. Busha zdecydowała się obalić Husajna, Kaplan był wśród tych intelektualistów, którzy poparli inwazję. Należał też do grona autorytetów, które pomagało Paulowi Wolfowitzowi, ówczesnemu zastępcy sekretarza obrony, przygotować publiczne uzasadnienie ataku. Dziś – 20 lat później – tamta decyzja nadal Kaplana prześladuje. Jest tym, czego pisarz żałuje najbardziej w zawodowym życiu. Zdradza nawet, że to podżyrowanie irackiej wyprawy przypłacił wieloletnią „kliniczną depresją”.
Jak to rozumieć? Z jednej strony pisze, że Irak Husajna był najgorszym miejscem, jakie widział. Z drugiej – że obalenie Husajna było największym błędem, do jakiego się kiedykolwiek przyczynił. Przecież to się nie klei. Otóż w tej książce się klei. Kaplan uważa, że strącenie z tronu irackiego satrapy było dobre. Ale zniszczyło inne dobro, które było udziałem Iraku pod rządami Husajna. Tym drugim dobrem był spokój i ład. Gdy ich zabrakło, kraj pogrążył się w chaosie. „Wybór dobra przyniósł zło” – powiada Kaplan. „Jeden rok anarchii jest gorszy niż sto lat tyranii” – dodaje, cytując perskiego filozofa Abu Hamida al-Ghazaliego. Wydaje mi się, że to myśl towarzysząca dziś wielu obserwatorom polityki międzynarodowej.
Spokojnie – nie jest to książka poświęcona inwazji na Irak. Ta osobista historia jest punktem wyjścia opowieści o tragizmie w polityce. O tym, że wybór zazwyczaj odbywa się pomiędzy złymi (lub co gorsza – dobrymi) możliwościami. W tej książce doświadczony reporter i uznany autorytet próbuje stworzyć swoją własną koncepcję polityki jako wielkiej tragedii. Ten trop prowadzi Kaplana na terytoria, z których eksplorowania nie był dotąd znany. Zamiast o Azji i Ameryce, portach i surowcach, czołgach i okrętach, pisze o Szekspirze, Dostojewskim, Conradzie i Sofoklesie. Jego przesłanie do politycznych decydentów jest takie, by czytali ich wszystkich. Bo – chcąc nie chcąc – sami znajdą się w podobnych sytuacjach i będą się mierzyć z podobnymi dylematami jak bohaterowie tych książek. Bo polityka jest tragedią. Była nią już w starożytnej Grecji. I jest nią w wieku XXI.
„Tragizm polityki...” należy oczywiście do książek spod znaku „dobrze to już było”. Na przykład ostatnim prezydentem USA, który rozumiał – zdaniem Kaplana – tragiczny wymiar polityki, był George Bush senior. Ten, który nie wjechał do Bagdadu w 1991 r., choć mógł to zrobić. I bywał nieraz oskarżany o kunktatorstwo, gdy waliła się żelazna kurtyna. Według Kaplana to jednak jego wątpliwości – wynikające właśnie ze świadomości wyborów między dobrem a dobrem – były słuszne.
W sumie to dosyć ciekawa – choć momentami pompatyczno-zrzędliwa – opowieść człowieka, który wiele widział. I nie do końca jest przekonany, czy zawsze na szybko łączył kropki w sposób trafny. A teraz chciałby się tymi odkryciami z kimś podzielić. Łudząc się, że kolejne pokolenia go posłuchają. ©℗