Łatwość, z jaką firmy podnoszą ceny, może oznaczać, że szybsze podwyżki stają się coraz bardziej powszechne.

Inflacja jest nadal znacznie wyższa niż cel określony przez amerykański FED, a ekonomiści ostrzegają, że może ona być zjawiskiem bardziej długotrwałym niż spodziewają się tego rynki. Dion Rabouin z WSJ omawia kwietniowy wskaźnik cen towarów i usług konsumpcyjnych (CPI), a także co będzie ważne dla rynków i gospodarki.

Zeszłej jesieni Amerykanie mieli obsesję na punkcie inflacji. Kwestia ta zdominowała wybory uzupełniające (ang. midterm). Dla jednego na pięciu respondentów badania przeprowadzonego przez Gallupa było to najważniejszym problemem w kraju.

Obecnie uwaga skierowana jest gdzie indziej. Zaledwie 9 proc. respondentów sondażu Gallupa jest zdania, że najważniejszy problem to inflacja. Plasuje się ona zaraz za zdolnościami przywódczymi rządu i „gospodarką w ogóle”, a tuż przed imigracją i bronią. Temat inflacji jedynie w marginalnym stopniu był obecny w waszyngtońskim sporze o podniesienie pułapu zadłużenia.

Czy to dobre wieści? Chyba nie. Może to oznaczać, że wszyscy przyzwyczajają się do wyższej inflacji, co byłoby bardzo złą wiadomością. Im bardziej ludzie zachowują się tak, jakby wysoka inflacja miała się utrzymać, tym bardziej prawdopodobne jest, że się utrzyma. To zmusiłoby Rezerwę Federalną do wyboru między wywołaniem potencjalnie głębokiej recesji w celu obniżenia inflacji a rezygnacją z celu inflacyjnego na poziomie 2 proc.

Departament Pracy podał, że wzrost cen towarów i usług konsumenckich wyniósł 4,9 proc. w skali rocznej do kwietnia. Był to wzrost najniższy od dwóch lat, stanowił także znaczący spadek z poziomu 9,1 proc. zanotowanego w czerwcu ubiegłego roku, głównie z powodu spadku cen benzyny. Spadek ten pomaga wyjaśnić, dlaczego ludzie nie mają tak dużej obsesji na punkcie inflacji – choć nadal jest to obsesja większa niż przed pandemią.

Zapraszamy do zapoznania się ze wszystkimi artykułami z Wydania Specjalnego DGP - Wall Street Journal CEO Summit London 2023

Inflacja wciąż jednak stanowi problem. Inflacja bazowa, która nie obejmuje żywności i energii, jest lepszym predyktorem trendów cenowych niż inflacja ogólna. Inflacja bazowa wyniosła w kwietniu 5,5 proc., co oznacza spadek z poziomu 5,6 proc. w marcu. W ujęciu miesięcznym ceny bazowe wzrosły o 0,4 proc., co odpowiada 5 proc. w ujęciu rocznym. Wartość ta jest spójna z ostatnimi czterema miesiącami. Nie licząc usług mieszkaniowych, ceny usług podstawowych, którym FED uważnie się przygląda, wzrosły w tym miesiącu o 0,1 proc., według niezależnego analityka Omaira Sharifa. Wynagrodzenia, które silnie wpływają na ceny usług, wzrosły od 4 proc. do 5 proc. w ciągu pierwszych czterech miesięcy roku. Jest to poziom zbyt wysoki, aby było to spójne z 2-proc. stopą inflacji.

Pierwotny wzrost inflacji miał dwa główne źródła: związane z pandemią i wojną zakłócenia podaży towarów, usług i siły roboczej oraz federalne bodźce i niemal zerowe stopy procentowe, które nakręcały popyt.

Siła oddziaływania tych czynników w dużej mierze spadła. Łańcuchy dostaw funkcjonują normalnie. Podaż pracy w większości wróciła do normy, a współczynnik aktywności zawodowej jest teraz spójny z trendem sprzed pandemii. Ceny benzyny wracają do poziomu sprzed inwazji Rosji na Ukrainę. Jeśli chodzi o popyt, bodźce fiskalne wygasły, a od marca 2022 r. FED podniósł docelową krótkoterminową stopę procentową z poziomu bliskiego zeru do między 5 proc. a 5,25 proc.

Teoria sprzed dwóch lat zakładała, że gdy te przejściowe czynniki podaży i popytu ustąpią, inflacja powróci do poziomu 2 proc. I rzeczywiście, niektóre ceny spadły, czynsze za mieszkania rosną wolniej, a pracodawcy nie są już tak zdesperowani, by zatrudniać nowych pracowników.

Jednak teoria ta zawsze wiązała się z pewnym zastrzeżeniem: im więcej czasu minęło, zanim te przejściowe czynniki ustąpiły, tym większe było ryzyko, że ludzie dostosują się do szybciej rosnących cen i płac, co mogłoby sprawić, że zaczęłyby one napędzać same siebie. Być może to właśnie już się dzieje.

– Mamy do czynienia z procesem, w którym trwałe, duże wstrząsy inflacyjne stają się częścią składową procesu ustalania cen i płac – mówi Bruce Kasman, główny ekonomista w JPMorgan Chase. – Mimo że ceny energii spadły, a wzrost gospodarczy nie jest silny, możliwości dyktowania cen i marże zysku były wyższe niż oczekiwano.

Psychologia ustalania cen i płac jest często wynikiem dedukcji na podstawie oczekiwań dotyczących przyszłej inflacji. Przedstawiciele FED pocieszają się, że długoterminowe oczekiwania, tj. dotyczące okresu 5–10 lat, są nadal bliskie 2 proc.

Jednak przekonanie banków centralnych, że oczekiwania długoterminowe przewidują zachowanie lepiej niż krótkoterminowe, opiera się na słabych podstawach empirycznych. Jeśli się mylą, złowieszczy może się okazać fakt, że według University of Michigan roczne oczekiwania konsumentów utrzymują się na poziomie powyżej 4 proc. niemal nieprzerwanie od dwóch lat. Firmy, które faktycznie ustalają ceny, również spodziewają się inflacji powyżej 5 proc. w nadchodzącym roku. Pokazują to wyniki ankiety przeprowadzonej przez ekonomistów Oliviera Coibiona i Yuriya Gorodnichenkę.

W raportach o zyskach firmy znacznie rzadziej narzekają na koszty nakładów czy niedobory siły roboczej, za to bez trudu podnoszą ceny. Nowym modnym hasłem wśród dyrektorów finansowych jest „elastyczność”: wrażliwość wolumenu sprzedaży na wzrost cen. Im mniejsza, tym lepiej dla firm. – Nasza elastyczność pozostaje korzystna w ujęciu zbiorczym – powiedział w zeszłym miesiącu dyrektor finansowy Procter & Gamble Andre Schulten, opisując kwartał, w którym wielkość sprzedaży spadła o 3 proc. w porównaniu z rokiem poprzednim, a jednocześnie firma podniosła ceny o około 10 proc.

– Kiedy Coca-Cola, Pepsi, Kimberly-Clark, Kraft Heinz i Conagra podnoszą ceny, to przekłada się na restauracje, a kiedy Hilton i Marriott mówią o wzroście średniego dziennego przychodu, to przekłada się na inflację w usługach – mówi Samuel Rines, strateg w firmie doradczej Corbu. – Będzie to trwało, dopóki konsumenci nie stawią oporu.

Jego zdaniem konsumenci zakładają, że jeśli ceny rosną, to ich płace również. – Dopóki to założenie nie zostanie obalone, konsumentowi nie drgnie powieka, gdy będzie musiał zapłacić dodatkowe 5 proc. lub 6 proc. za keczup.

Niektórzy decydenci twierdzą, że firmy pogłębiają inflację poprzez zwiększanie zysków. Nawet jeśli tak było dotychczas, teraz już tak nie jest. Riccardo Trezzi z Underlying Inflation, serwisu badawczego, obliczył na podstawie danych rządowych, że udział zysków w cenach spadł w czwartym kwartale.

Niemniej jednak to, czy płace napędzają ceny lub odwrotnie, może wkrótce stać się nieistotne. Gdy inflacja ustabilizuje się już na wyższym poziomie, płace i ceny rosną razem.

W takiej sytuacji obniżenie inflacji może wymagać głębokiej recesji. Wydaje się, że właśnie dlatego rynki uważają, że inflacja gwałtownie spadnie w nadchodzącym roku, a FED zacznie obniżać stopy procentowe. Jak dotąd nie ma jednak dowodów na choćby łagodną recesję. Mieszkalnictwo, sektor najbardziej wrażliwy na droższe kredyty, ustabilizował się, a zatrudnienie w budownictwie rośnie.

Przewodniczący FED Jerome Powell twierdzi, że to powolny wzrost gospodarczy, a nie recesja, powinien wystarczyć do przywrócenia inflacji do poziomu 2 proc. Na razie bank centralny zasygnalizował, że może zakończyć podnoszenie stóp procentowych.

Zdaniem Kasmana banki centralne wydają się przywiązane do gradualizmu – akceptują bardzo powolny spadek inflacji, aby uniknąć zbyt dużych szkód na rynku pracy.

Ale problem z gradualizmem polega na tym, że im dłuższa ścieżka do obniżenia inflacji, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że do tego dojdzie. ©℗

Artykuł ukazał się pierwotnie w drukowanym wydaniu WSJ z 11 maja 2023 r. pod tytułem „High Inflation Is Bad, Accepting It Is Worse”.
Tłumaczenie: GEMRA tłumaczenia specjalistyczne