Wciąż nie wypracowaliśmy modelu finansowania i wdrażania nowoczesnych rozwiązań. Na innowacje wydaje się sporo pieniędzy, nie zawsze wiedząc, czemu mają one służyć
50 lat temu mało znany na świecie inżynier z Kalifornii Gordon E. Moore na łamach handlowego czasopisma „Electronics” opublikował niewielki artykuł, w którym przewidywał, że liczba tranzystorów – podstawowych komponentów procesorów komputerowych – w ramach jednego układu będzie się corocznie podwajać, przy czym cena układu pozostanie taka sama. Moore przewidywał, że zależność ta będzie obowiązywała przez 10 lat. Jak się okazało, pozostała prawdziwa przez pół wieku.
Moore został potem założycielem największego obecnie producenta procesorów na świecie, firmy Intel, a przewidywana przez niego zależność znana jest dzisiaj jako prawo Moore’a – wyznacznik olbrzymiego tempa innowacji, jakiego przez te 50 lat doznała branża elektroniczna. Było ono możliwe tylko i wyłącznie dzięki zbiorowemu wysiłkowi tysięcy inżynierów i dziesiątek firm na całym świecie, dla których ciągła innowacja stała się racją bytu i dała nam takie wynalazki, jak wyświetlacze LCD, smartfony, tablety itd. Innowacyjność wymaga jednak odpowiedniego otoczenia i wypracowania mechanizmów współpracy między biznesem, państwem a nauką – o tym, jak powinny one wyglądać, dyskutowano podczas panelu „Liderzy innowacji”, który odbył się w trakcie Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach.
Jak wskazał Dariusz Marzec, wiceprezes zarządu ds. rozwoju w Polskiej Grupie Energetycznej, w debacie o innowacyjności zbyt często eksponuje się, kto ile wydaje na innowacyjność bez zadawania sobie pytania, na co właściwie te środki są wydawane. – Innowacja musi odgrywać w ramach organizacji pewną rolę, a mianowicie przyczyniać się do rozwoju jakiegoś segmentu biznesu. Inaczej nie ma sensu – tłumaczył prezes. Nie zmienia to jednak faktu, że PGE wpisało „innowacyjność” także do swojej nowej strategii opracowanej w ub.r. – Jesteśmy kojarzeni jako duży mamut, który bardzo wolno się porusza. W ramach nowej strategii, którą roboczo nazywamy „łożyskiem”, podstawowe cztery elementy spinane są przez jeden: innowacyjność. I chcielibyśmy przeznaczać na niego przynajmniej 1,5 proc. skonsolidowanego zysku netto – zadeklarował prezes.
Innowacyjność wiąże się niestety czasem z dużym ryzykiem. Przyczyna tego stanu rzeczy jest prosta – nie każda inwestycja w badania i rozwój kończy się sukcesem. Ostatecznie opracowane rozwiązanie może nie spełniać zakładanych parametrów, może być trudne w komercjalizacji lub implementacji do istniejących już procesów produkcyjnych. – Każdy biznes ma jakieś własne ryzyka. Jeśli chce się być innowacyjnym, to jest to po prostu pewne wyzwanie, z którym trzeba się zmierzyć – mówił prezes Marzec.
Ryzyko jednak jest i na niechętnie patrzącym na ryzyko polskim rynku kapitałowym potrzebne są instrumenty, których inicjatorem jest państwo. Jednym z przykładów jest fundusz powołany przez Agencję Rozwoju Przemysłu, ARP Venture. – Przy czym nie chodzi tylko o to, że firmy wchodzące do naszego ekosystemu otrzymują możliwość pozyskania środków finansowych. Oferujemy im także dostęp do kontaktów i ekspertyz – mówiła prezes zarządu agencji Aleksandra Magaczewska.
Innym instrumentem, który zamierza niedługo uruchomić agencja, jest platforma transferu technologii, która ma służyć budowie relacji na linii instytucje naukowo-badawcze – przedsiębiorstwa i przedsiębiorstwa – przedsiębiorstwa. Będzie się ona składała m.in. z bazy danych gromadzącej polskie patenty. – Chcemy w ten sposób pobudzić rozwój popularnego na świecie modelu otwartych innowacji, czyli popularnego rozwiązania polegającego na zaopatrywaniu się w innowacyjne rozwiązania u zewnętrznych podmiotów – tłumaczyła Magaczewska. Jednocześnie platforma będzie spełniała funkcję brokera innowacji, czyli pośrednika, i animatora rynku, który pilotuje projekty od patentu do komercjalizacji.
Wracając do prawa Moore’a, innowacje z nim związane stworzyły możliwość budowy biznesów z tempem wzrostu, o którym kiedyś można było tylko pomarzyć. – Jeszcze w latach 50., aby trafić na listę największych firm S&P 500, trzeba było funkcjonować na rynku 70 lat. Teraz wystarczy 10 – przypomniał Przemysław Sienkiewicz z EMFC Loan Syndications.