Do 2012 r. Polska była formalnie akcjonariuszem Międzynarodowego Banku Inwestycyjnego (MBI), ulokowanej w Moskwie instytucji stworzonej w 1970 r. dla wspierania gospodarek państw należących do RWPG – Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej. Pod względem udziału w kapitale mieliśmy drugie miejsce – po Rosji. Rosjanie dysponowali prawie 45-proc. udziałem w kapitale. Polska – niespełna 14-proc. Zamiar wycofania się z MBI zgłosiliśmy jeszcze w 1999 r. (rok po nas zrobili to Węgrzy), ale zwrot kapitału nastąpił dopiero kilkanaście lat później. Z powrotem dostaliśmy prawie 30 mln euro.

ikona lupy />
Do jakich międzynarodowych instytucji finansowych należy Polska / Dziennik Gazeta Prawna
Zostaje nam obecność w drugim banku RWPG – Międzynarodowym Banku Współpracy Gospodarczej. I w innych międzynarodowych instytucjach. Takich jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy, podmioty należące do grupy Banku Światowego (naprawdę: Międzynarodowego Banku Odbudowy i Rozwoju) czy te związane ze strukturami europejskimi, jak Europejski Bank Inwestycyjny, Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju czy nawet Europejski Bank Centralny. W kapitale tego ostatniego jesteśmy reprezentowani symbolicznie, podobnie jak wszystkie inne kraje Unii Europejskiej nienależące do strefy euro. Kilka dni temu resort finansów ogłosił, że być może przybędzie nam jeszcze jedno członkostwo: w tworzonym głównie z inicjatywy Chin Azjatyckim Banku Inwestycji w Infrastrukturę (AIIB).
Instytucja ma powstać do końca tego roku. Na razie negocjowane są statut i zasady współpracy w ramach nowego banku. Polska, deklarując chęć bycia wśród założycieli, ma zyskać udział w tych rozmowach. Na razie w serwisie internetowym AIIB jest 33 członków-założycieli. Wśród nich, oprócz państw azjatyckich, są takie kraje jak Francja, Niemcy, Włochy, Wielka Brytania, Szwajcaria czy Luksemburg. Polski w tym gronie jeszcze nie ma.
Po co nam członkostwo w nowej instytucji? – Decydują zapewne głównie względy polityczno-marketingowe. Myślenie na zasadzie: nie będąc tam, możemy stracić więcej, niż wchodząc, nawet jeśli nie przełoży się to na bezpośrednie korzyści finansowe – uważa Piotr Kalisz, główny ekonomista Banku Handlowego, który takich korzyści specjalnie się nie spodziewa.
Większym optymistą jest Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu. – Deklaracja przystąpienia jest słuszna. Na razie w Azji interesy polskich firm są niewielkie, ale jeśli ten pomysł wypali, to możemy zyskać. Wprawdzie będzie on skupiony na finansowaniu projektów w Azji, ale dzięki udziałowi Polski nasze firmy będą mogły nawiązywać współpracę z kontrahentami z Dalekiego Wschodu. Mamy choćby możliwość eksportowania naszych usług budowlanych – tłumaczy. Warunek: nowy bank będzie działał prężniej niż dotychczasowe instytucje.
Nie jest bowiem tak, że w Azji nie ma prorozwojowych instytucji. Oprócz Banku Światowego, w którym najwięcej do powiedzenia mają Stany Zjednoczone (Japonia jest druga, Chiny mają udział nieprzekraczający 5 proc.), jest np. Azjatycki Bank Rozwoju, gdzie dwaj najwięksi akcjonariusze to Japonia (za rok bank będzie obchodził 50. rocznicę powstania, szefami zawsze byli Japończycy) i USA, a udział Chin jest poniżej 6,5 proc.
W nowym banku to Chińczycy mogą być najważniejsi (choć im więcej uczestników, tym bardziej „rozwodniony” może być ich udział). – W tego typu instytucjach liczy się zaangażowany kapitał, w naszym przypadku to może być kwota rzędu kilkudziesięciu milionów dolarów – uważa Janusz Jankowiak. Kapitał nowego banku miałby wynieść w sumie 100 mld dolarów.
Azja będzie mieć dwa banki rozwoju. A równocześnie to tam wzrost gospodarczy jest najwyższy. Z danych MFW wynika, że PKB rozwijających się krajów azjatyckich był w 2014 r. dwunastokrotnie wyższy niż w 1980 r. Światowy PKB urósł w tym czasie nieco ponad trzy razy.
Polska, będąc wśród założycieli AIIB, ma negocjować statut i zasady współpracy