- W tym roku nie dojdzie w Polsce do recesji i będziemy mieli wzrost gospodarczy na poziomie ok. 4 proc. - mówi Elżbieta Mączyńska, profesor SGH, honorowa prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego

Jak w kontekście najświeższych statystyk ocenia pani stan polskiej gospodarki?
Charakteryzowało ją relatywnie szybkie odbicie po pandemii. Wyróżnialiśmy się jako kraj ze stosunkowo wysokim tempem wzrostu PKB. Byliśmy i jesteśmy na podium, jeśli chodzi o bezrobocie. Problemem stała się jednak inflacja. Jest indeks Okuna, będący sumą stopy inflacji i bezrobocia. Im jest większy, tym gorzej. Biorąc pod uwagę ten indeks oraz stopę wzrostu gospodarczego, sytuacja gospodarcza Polski była dobra, choć w ostatnich miesiącach jest inaczej. Wysoka inflacja i wzrost stóp procentowych negatywnie rzutują na inwestycje i kredyty, na przykład mieszkaniowe. Ich ceny stają się zaporowe przy wysokiej stopie procentowej. Inflacja powoduje wzrost płac, co następuje także wskutek urzędowego wzrostu płacy minimalnej. Zarazem wzrost płac podtrzymuje konsumpcję, co z kolei przeciwdziała recesji. Wzrost płac nie nadąża jednak za inflacją, zwłaszcza w pewnych branżach. Jednak ogólnie rzecz biorąc, sytuacja gospodarcza Polski jest wciąż jeszcze niezła.
Przeciętne zatrudnienie w sierpniu 2022 r. w sektorze przedsiębiorstw w porównaniu z sierpniem 2021 r. było wyższe o 2,4 proc., zaś w stosunku do lipca 2022 r. zmniejszyło się o 0,1 proc. Jak to świadczy o kondycji gospodarki?
Należy podkreślić, że to są tylko dane dotyczące sektora przedsiębiorstw i nie obejmują budżetówki, sektora zdrowia czy przedsiębiorstw zatrudniających mniej niż 10 osób. Jednak powyższe dane to jest dobra wiadomość dla gospodarki. Zatrudnienie to płace, płace to popyt, popyt to produkcja, produkcja to zyski, a zyski i płace to wzrost PKB.
Polacy mają coraz mniejszą siłę nabywczą. Przeciętne miesięczne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw w sierpniu 2022 r. w porównaniu z sierpniem 2021 r. było wyższe o 12,7 proc., jednak względem lipca 2022 r. zmalało o 2,9 proc. Wiemy też, że inflacja wyniosła w sierpniu 16,1 proc.
Elżbieta Mączyńska, profesor SGH, honorowa prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego / Materiały prasowe
Istotne jest zastrzeżenie, że te wynagrodzenia obejmują wszelkie regulaminowe nagrody i wypłaty z zysku, które dokonywane były w lipcu, a w sierpniu już nie. Wobec tego rzeczą naturalną jest spadek wynagrodzeń w sierpniu. Jednak spadek realnych płac może sygnalizować procesy recesyjne. Producenci w takich warunkach będą mieli większe kłopoty ze sprzedażą swoich produktów i mogą być zmuszeni do ograniczenia produkcji. Dotychczas jednak zauważalny był efekt drugiej lub nawet trzeciej rundy inflacyjnej. Oznacza to, że producenci mogą przerzucać skutki inflacji na konsumentów. To w zarządzaniu nazywane jest też zbieraniem śmietany. Niedawno spotkałam się z sytuacją, w której firma przyszła do zleceniobiorcy z „propozycją”, by za jej usługi zapłacić o tyle więcej, o ile wzrosła inflacja. Okazało się, że w tej firmie płace i koszty wcale nie wzrosły tak samo. Na tym m.in. polega nakręcanie inflacji, próby przerzucania jej na konsumentów. To na razie się udaje ze względu na relatywnie korzystną sytuację na rynku pracy i wzrost płac. Jednak te możliwości też się będą wyczerpywały, zwłaszcza gdy będzie się utrzymywała rozpiętość między płacą realną a inflacją.
Czy lepsze od prognoz dane o produkcji przemysłowej świadczą pozytywnie o koniunkturze w Polsce?
Dane o dynamice sprzedaży produkcji świadczą o względnie dobrej kondycji gospodarki. Jednak dane dotyczące cen to potwierdzenie tego, co powiedziałam o efekcie drugiej rundy, czyli że ceny sprzedaży w wielu branżach były wyższe niż ogólny poziom inflacji. W warunkach wzrostu zatrudnienia, płac i sprzedaży rosły także zyski przedsiębiorstw, zwłaszcza niektórych. To świadczy o wspomnianej możliwości przerzucania następstw inflacji na konsumentów. Ogólnie pod względem produkcji i sprzedaży sytuacja jest korzystna.
Czy można wskazać inne pozytywy?
Wygasa dynamika cen. Nie ma tak dużego wzrostu, jaki był do niedawna, a cenowa dynamika z miesiąca na miesiąc się ustabilizowała. To także świadczy o tym, że producenci mają i będą mieli coraz mniejsze możliwości przerzucania kosztów inflacji na nabywców. Charakterystyczne, że szybko rosną ceny producenckie w przetwórstwie żywnościowym, bo ludzie muszą kupować jedzenie. Znacznie mniej rosną w dziale takim jak odzież. Tam, gdzie producenci mają większe możliwości przerzucania sytuacji inflacyjnej na konsumentów, tam z tego bardziej korzystają. To też pokazują różnice w dynamice cen producenckich.
Czy wysoka inflacja zmieni coś na dłużej w zachowaniach konsumentów i jeśli tak, to co?
Jako belfer bardzo się cieszę z efektu edukacyjnego inflacji. Uczymy się, że każdy ma swoją inflację, różniącą się od przeciętnego koszyka dóbr. Wzrost cen skłania także do oszczędności i bardziej racjonalnych decyzji. Badacze rynku mówią również o większym zainteresowaniu naprawami produktów, zamiast ich wyrzucaniem. Równocześnie niestety inflacja może wywołać panikę, czego przykładem jest sytuacja na rynku cukru. W literaturze mówi się o tak zwanej ciążowej teorii inflacji, co jest naigrywaniem się z tych, którzy uważają, że ceny, tak jak brzuch w ciąży, zawsze będą rosły. Ale inflacja będzie spadać, tylko nikt nie wie dokładnie kiedy.
Czego możemy się spodziewać, według pani, w kolejnych miesiącach?
Pytanie o prognozy jest karkołomne. Moim zdaniem w tym roku nie dojdzie w Polsce do recesji i będziemy mieli wzrost gospodarczy na poziomie ok. 4 proc., co byłoby bardzo dobrym wynikiem. Natomiast w przyszłym roku to będzie zależało od inflacji, która z kolei będzie zależała od decyzji rządowych dotyczących wprowadzenia dopłat do energii, zamrażania cen produktów oraz tego, czy utrzymane będą takie rozwiązania jak tarcza antyinflacyjna. Przy założeniu, że tak będzie oraz że nie doświadczymy czarnych łabędzi w zakresie surowców energetycznych, można się spodziewać stopniowego wygaszania inflacji. W odwrotnej sytuacji inflacja może rzeczywiście jeszcze wzrosnąć. Równocześnie mamy czynnik, który blokuje jej wzrost, czyli spadek PKB i występujące zjawiska recesyjne w wielu innych krajach wokół. Na pewno w przyszłym roku wzrost PKB nie przekroczy 2 proc. ©℗
Rozmawiała Gabriela Masternak