21 sierpnia minęło dziewięć miesięcy, odkąd projekt ustawy o ogólnoeuropejskim indywidualnym produkcie emerytalnym (OIPE) trafił do rządowego komitetu ds. europejskich. Sam dokument jest jeszcze starszy, bo powstał w grudniu 2020 r. Przepisy dopuszczające na rynek nowy, tańszy i korzystnie opodatkowany emerytalny produkt inwestycyjny miały wejść w życie w marcu. Mają je już Słowacy, Czesi czy Węgrzy. Polacy wciąż czekają. Wygląda na to, że władza ustawę ma tam, gdzie cały rynek kapitałowy, a najlepszym zabezpieczeniem emerytalnym pozostaną inwestycje w dzieci.

Defetyzm? Możliwe. W sumie niewiele jest państw, które oferują obywatelom aż tyle planów emerytalnych. ZUS, OFE (ktoś jeszcze pamięta, że miały być zmienione w „nowe IKE”?), IKE, IKZE, PPE i PPK, którego nieduża popularność to rachunek za brak zaufania drobnych ciułaczy do rządzących. W tym chaosie łatwo się pogubić. Kompasem miał być centralny rejestr emerytalny, w którym każdy miał móc sprawdzić swoją przyszłą emeryturę, ale odpowiedzialny za system Polski Fundusz Rozwoju – nie ze swojej winy – od lat nie może go stworzyć. Po co dodawać do tej układanki kolejny program?
Powodów jest wiele. Biurokraci z Brukseli w końcu wymyślili coś dobrego. Przynajmniej dla polskich inwestorów, przyszłych emerytów. Zyskają oni kolejny produkt korzystny podatkowo. Wiemy, jak mizerna będzie w przyszłości stopa zastąpienia (relacja emerytury do ostatniego wynagrodzenia), i narzekamy, że Polacy nie inwestują długoterminowo. Wraz z OIPE dostaniemy nowe narzędzie. Na dodatek takie, w którym sami decydujemy, w co inwestujemy – inaczej niż w PPK czy OFE.
Unia dostrzega ten sam proces, który my widzimy – społeczeństwa się starzeją, pracownicy są coraz bardziej mobilni, pracują już nie tylko na etacie, a państwa członkowskie mają programy emerytalne chaotyczne albo żadne. Wymusza więc na rządach, by wprowadziły prosty i tani produkt. Jest transgraniczny, przejrzysty, elastyczny w wypłacie i polityce inwestycyjnej, a także dystrybuowany online. Dostawcy OIPE mają też obowiązek oferowania produktu podstawowego z roczną opłatą za zarządzanie wysokości maksymalnie 1 proc. wartości aktywów.
Państwom zostawiono przy tym wybór, jeśli chodzi o rozwiązania podatkowe skłaniające do inwestycji w OIPE. Nasza ustawa idzie w dobrym kierunku, choć została oparta właśnie na IKE (nie dlatego, że bardziej popularne, ale dlatego, że starsze – Polacy obecnie chętniej lokują w IKZE, bo efekty podatkowe widzą od razu, a nie dopiero po latach). Już w grudniu 2020 r. apelowałem, żeby był możliwy transfer IKE do OIPE (w drugą stronę był w pierwotnym projekcie). I pojawił się, to dobrze.
Czekamy zatem na produkt z takim samym rocznym limitem inwestycji (17 766 zł w 2022 r.) i brakiem podatku od dochodów kapitałowych. Co istotne, można mieć OIPE, mając już IKE, więc Kowalski dostaje kolejny produkt i kolejną zachętę do inwestowania długoterminowego. Dzięki transferom między OIPE a IKE możliwa stanie się prawdziwa konkurencja. Oczywiście, pod warunkiem że polskie instytucje nie zlekceważą tego produktu. Jeśli tak zrobią, lukę może wypełnić zagraniczna konkurencja. Skoro to produkt „paneuropejski” i ponadgraniczny, na polskim rynku mogą się pojawić jego dostawcy – zagraniczni ubezpieczyciele, towarzystwa funduszy czy domy maklerskie oferujące Polakom swoje OIPE. Jesteśmy na tyle dużym rynkiem, że możemy przyciągnąć zagranicznych graczy, co oczywiście powinno wpłynąć na dalsze poszerzanie wachlarza dostępnych produktów inwestycyjnych i zmniejszanie opłat.
Pozostało już jedynie – lub aż – uchwalenie ustawy. Dyrektywa zobowiązała państwa unijne do wdrożenia lokalnych przepisów do 22 marca 2022 r. Pierwsze uchwaliły je Czechy, Dania, Holandia, Węgry, Luksemburg i Słowacja. Polska ciągle czeka, choć koniec konsultacji publicznych i opiniowania ogłoszono już w lipcu 2021 r. Pora piękne słowa o dbaniu o przyszłość polskich emerytów i polskiego rynku kapitałowego zamienić w czyny. Oby przed końcem kolejnego roku podatkowego. ©℗