"Mindfuck” (nie będziemy się wygłupiać i pisać tego z gwiazdką) jest popularnym ostatnio słowem. Określa ono stan, w który wpadamy, nie rozumiejąc, co się dzieje. Z nami i wokół nas. Pierwotnie chodziło o reakcje na dziwne obrazki i memy w sieci wprawiające w stan chwilowej konfuzji. Ale skołowanie może się przecież przedłużać. W życiu pełno jest takich sytuacji, na które nie umiemy albo nie chcemy zareagować, a one trwają i trwają.
"Mindfuck” (nie będziemy się wygłupiać i pisać tego z gwiazdką) jest popularnym ostatnio słowem. Określa ono stan, w który wpadamy, nie rozumiejąc, co się dzieje. Z nami i wokół nas. Pierwotnie chodziło o reakcje na dziwne obrazki i memy w sieci wprawiające w stan chwilowej konfuzji. Ale skołowanie może się przecież przedłużać. W życiu pełno jest takich sytuacji, na które nie umiemy albo nie chcemy zareagować, a one trwają i trwają.
Przenieśmy to na grunt pracowo -biznesowy. To właśnie jest „mindfuck szefa” zdefiniowany i opisany przez psycholog biznesu Monikę Reszko. Jej książka to poradnik, ale nie taki pisany pod kątem szans na wzrost, rozwój albo zrobienie kolejnego kroku. To nie jest sylabus dla superambitnych. Przeciwnie. „Mindfuck szefa” można nazwać książką wychodzącą naprzeciw potrzebom zdesperowanych przywódców, szefów i liderów, którzy nie marzą o żadnej ekspansji. Oni chcą zwyczajnie przetrwać, a pod nimi otwiera się przepaść desperacji, depresji, fiaska albo klapy ostatecznej. Życiowej i zawodowej.
Znalezienie się w takim położeniu jest dla większości ludzi przedsiębiorczych właśnie takim życiowym „mindfuckiem”. Przecież nie na to się pisali. Nie to sobie wyobrażali, podejmując kiedyś decyzje o prowadzeniu własnego biznesu. Miało być inaczej. Miały być wolność od irytujących przełożonych, niezależność finansowa i robienie rzeczy sensownych, a wyszło uzależnienie od klientów, dostawców i pracowników. Ciągłe łatanie finansowych dziur. Ustawiczny brak pewności, „czy to wszystko ma jakąś większą wartość”? W niektórych przypadkach dochodzi do tego przepracowanie i totalne zachwianie równowagi między pracą a życiem.
Jak do tego doszło? Jak niegłupi i pracowici skądinąd ludzie mogli się sami wpędzić w takie tarapaty? I jak ruszyć z tego miejsca w kierunku czegoś lepszego? Wokół tych pytań krąży Monika Reszko. Pisze prosto, przystępnie i osobiście, dając czytelnikowi coś w rodzaju podstawowego psychologicznego wsparcia i porady.
Warto to przeczytać także dlatego, że po trzech dekadach zmagań z kapitalizmem zaczyna być już zupełnie jasne, że bycie przedsiębiorcą to nie jest droga dla każdego. I być może wielu spośród tych, którzy na nią weszli (z konieczności, z niewiedzy, z ciekawości) powinno sobie jak najszybciej uświadomić, że nie jest grzechem wycofać się z tego interesu. Byle w porę.
Nie wiem wiele o Brusie Lee. Tak, tym karatece od „Wejścia smoka”. Myślałem, że umiał się tylko dobrze bić. Autorka przywołuje jednak jego złotą myśl: „Jeśli tracisz pieniądze, nic nie tracisz. Jeśli tracisz zdrowie, coś tracisz. Jeśli tracisz spokój, tracisz wszystko”. Chyba sobie to zdanie wydrukuję i powieszę nad łóżkiem.
/>
Reklama
Reklama