W poważnych tarapatach jest dwie trzecie branży owocowo-warzywnej, prawie pół mięsnej oraz jedna trzecia mleczarskiej
Wywiadownia Bisnode przeanalizowała kondycję finansową ponad 7,5 tys. firm z trzech sektorów, które potencjalnie mogły najbardziej ucierpieć na utrudnieniach w handlu ze Wschodem. Wnioski nie są optymistyczne. Z wyliczeń analityków Bisnode wynika, że w słabej kondycji finansowej znalazło się aż 44,2 proc. firm zajmujących się przetwarzaniem i konserwowaniem mięsa, a w bardzo złej – kolejne 11,5 proc.
Ten niepokojący stan rzeczy potwierdzają sami przedsiębiorcy. Współwłaściciel Zakładów Mięsnych Wierzejki Piotr Zdanowski przyznaje, że embargo odcisnęło piętno na obrotach firmy. – Rosja odpowiadała za 35 proc. naszego eksportu. Nie udało się znaleźć alternatywy dla tego rynku. Dlatego w tym roku nasze obroty będą o 15–20 proc. niższe niż w 2013 r. Miały wynieść 250 mln zł, a ostatecznie zakończymy rok na poziomie nieco ponad 200 mln zł. Liczymy jednak, że w ciągu dwóch lat odrobimy te straty – prognozuje nasz rozmówca.
Lepiej niż branża mięsna poradziły sobie mleczarnie, z których co piąta miała niewielkie, a co szósta – poważne kłopoty finansowe. Z kolei zdecydowanie najgorzej jest w branży owocowo-warzywnej. I nic dziwnego, skoro – jak zauważają autorzy opracowania – właśnie producenci owoców, głównie jabłek, ze względu na specyfikę towaru najbardziej ucierpieli na rosyjskim embargu. Owoce bowiem szybko się psują, a dostawy w tak krótkim czasie trudno było przekierować na inne rynki. Bisnode twierdzi, że prawie 53 proc. przedsiębiorstw z tego sektora znalazło się w złej sytuacji. Kolejne 7,8 proc. ma poważne kłopoty finansowe.
– Branża miała się całkiem przyzwoicie, ale embargo ją dobiło. Ucierpią ci, co sprzedawali na Wschód jabłka, pomidory, warzywa korzeniowe, kapustę, cebulę czy paprykę. W 2013 r. samych jabłek poszło do Rosji 800 tysięcy ton – mówi w rozmowie z DGP Jolanta Kazimierska, prezes zarządu Stowarzyszenia Polskich Dystrybutorów Owoców i Warzyw „Unia Owocowa”. I dodaje, że przeniesienie się na nowe rynki jest trudne. – Mamy kłopot ze sprzedażą skupionych towarów. Na Wschodzie mamy embargo, a pozyskiwanie nowych rynków idzie mozolnie. Do tego są one mniej rentowne, bo dostawa towaru trwa w ich przypadku trzy tygodnie, a nie tydzień, jak w przypadku Rosji. Nowe rynki – jak Kanada czy kraje arabskie – są bardziej wymagające. Trzeba płacić magazynom, w których przetrzymywany jest towar, i pracownikom, by ich nie stracić – dodaje.
Według prezes Kazimierskiej sytuacja może się unormować za dwa, trzy lata. Stuprocentowej pewności jednak nie ma, bo wchodzenie na nowe rynki wiąże się z dużym ryzykiem. Inną strategię przyjęły Wierzejki, które stawiają przede wszystkim na rozwój sieci sprzedaży w kraju. – Do 124 salonów sprzedaży w Warszawie, na Mazowszu i Lubelszczyźnie chcemy dodać nowe w Bydgoszczy, Toruniu i Gdańsku. Oprócz tego stawiamy na własną sieć w Wielkiej Brytanii. Mamy już trzy patronackie stoiska. Zamierzamy jednak otwierać własne sklepy – mówi Piotr Zdanowski.
Piotr Soroczyński, główny ekonomista Korporacji Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych, jest przekonany, że duże przedsiębiorstwa sobie poradzą. Jego zdaniem takich producentów stać na to, by zmienić kierunki dostaw i są oni w stanie przeczekać najtrudniejszy okres. – Problemy mają przede wszystkim firmy, które wyspecjalizowały się w sprzedaży na Wschód. Dla nich to armagedon. Oczywiście można było próbować sprzedawać produkcję w kraju, ale wiadomo, że to nie pokryje strat. Dotyczy to przede wszystkim producentów warzyw i owoców, w nieco mniejszej skali dostawców mięsa, przede wszystkim z tzw. ściany wschodniej – mówi Soroczyński.
Ekonomista zwraca uwagę, że przed kryzysem firmy ze wschodnich regionów kraju miały przewagę konkurencyjną nad innymi przedsiębiorcami. Ich koszty transportu były znacznie niższe, więc byli w stanie zaoferować niższe ceny kontrahentom ze Wschodu. W rezultacie cały swój biznes często opierali właśnie na kontaktach z odbiorcami z Ukrainy czy z Rosji. Piotr Soroczyński podkreśla, że firmy w takiej sytuacji właściwie mogą już tylko liczyć straty. Sytuację dodatkowo utrudnia fakt, że na rynku krajowym jest nadpodaż owoców i warzyw ze względu na bardzo wysokie zbiory w tym roku. – Dzisiaj trzeba już myśleć o przyszłorocznej produkcji. Najgorszy wariant byłby wówczas, gdyby część producentów będących w najsłabszej sytuacji zrezygnowała lub wyraźnie ograniczyła produkcję, bojąc się, że będzie ona nieopłacalna. W ten sposób zniszczono by dość dużą część potencjału tej branży – mówi Soroczyński.