Najpierw pandemia, potem inflacja, a teraz wojna w Ukrainie. Przedsiębiorcom trudno odrobić straty.

Polacy rezygnują z zakupów, które są zbyteczne. Ważą każdą złotówkę. I nie chodzi tylko o rosnące koszty utrzymania, wzrost cen energii i paliw. Zaangażowaliśmy się mocno jako naród w pomaganie i dziś, stając przed wyborem – wsparcie uchodźców czy kupienie rzeczy, bez której można się obejść – wybieramy to pierwsze. Taki wniosek płynie z sondy DGP zrobionej wśród przedsiębiorców i pracodawców.
W firmie z branży e-commerce w Goleniowie słyszymy: liczba zamówień spadła do poziomu jednej czwartej sprzed wojny. – Działamy w szeroko pojętej branży fashion. Realizowaliśmy dla klientów zamówienia od niszowych perfum po markowe ubrania klasy premium. Teraz pracy mamy tyle, co nic. Jeśli sytuacja się nie zmieni, trzeba będzie zredukować zatrudnienie – mówi menedżerka firmy. Pytana o przyczyny, odpowiada krótko: wojna. – Ludzie nie chcą ponosić zbędnych wydatków. Od stałych klientów słyszymy też, że nie potrafiliby się cieszyć jakimś produktem w sytuacji, gdy za granicą trwa krwawa wojna. Polacy zaangażowali się w pomoc, na to przeznaczają środki, a nie na dobra doczesne dla siebie.
Odczuła to też branża beauty. Jak mówi Michał Łenczyński z inicjatywy Beauty Razem, wraz z wybuchem wojny można było zaobserwować sytuację analogiczną do tej z początku pandemii. Jak wylicza, ok. 70 proc. salonów musiało się zmierzyć z sytuacją, w której klientki rezygnowały z umówionych wizyt. Teraz sytuacja bardzo powoli wraca do normy. Podobną obserwację ma właścicielka salonu kosmetycznego z okolic Piaseczna. – Zwykle na wolny termin trzeba czekać. Dziś mogę go zaoferować z dnia na dzień. Nie wykluczam, że może to być też kwestią zmiany cennika. Zostałam zmuszona do podniesienia cen w zależności od usługi od kilku do nawet 30 proc. Zwykły manicure kosztuje w związku z tym 70 zł. Być może część osób uznała, że to za drogo – mówi.
To samo słyszymy w restauracjach, które dotąd stawiały na wymagającego klienta. – W miejscach typu fast food pewnie tego nie widać, ale u nas klientów jest wyraźnie mniej – opisuje Jan Budzyński z warszawskiej restauracji Zielony Niedźwiedź. – Być może sytuacja się zmieni, kiedy ruszy sezon ogródkowy i wróci chęć do spotkań. Na razie jednak widać, że Polacy mocniej trzymają się za portfele. Dlaczego? Moim zdaniem nie chodzi tylko o wzrost kosztów życia, ale i niepewność jutra wyniesioną z pandemii, którą dziś pogłębia niepewność związana z wydarzeniami w Ukrainie. Nasi klienci ograniczają wydatki na dobra niekonieczne, a kosztowne.
Jacek Czauderna, prezes Izby Gospodarczej Gastronomii Polskiej, wylicza spadek obrotów w lokalach na ok. 20–30 proc. – Najpierw pandemia, teraz wojna. Do tego Polacy przyzwyczaili się do zamawiania na wynos. To również sprawia, że mniej osób stołuje się w lokalach – zauważa i również ma nadzieję, że spadki uda się zrekompensować wiosną i latem. Szczególnie że to czas imprez typu śluby, komunie, rocznice. – Choć widać, że te w tym roku szykują się mniej wystawnie. Ludzie nie mają ochoty na szaleństwa, widząc wzrost cen, ale i napiętą sytuację w Ukrainie – dodaje.
W tym samym tonie mówi Kamil Sakałus, menedżer Schroniska Bukowina. – Góry kończą sezon zimowy, który nie był szczególnie udany. Sezon letni też zdaje się niepewny. Z sygnałów, jakie do mnie docierają od stałych klientów, wynika, że nieliczni będą decydowali się na wypoczynek, by odciąć się od bieżących wydarzeń – ocenia. Jego zdaniem nie ma co kusić ich niższymi cenami. Bo po pierwsze, restauratorzy i hotelarze niewiele są w stanie zaoferować (skoro np. cena mąki na przestrzeni roku wzrosła o 100 proc.), po drugie – chodzi o aktualne priorytety w wydatkach.
Nieco lepiej sytuacja wygląda w przypadku hoteli położonych w największych miastach. Choć też nie jest dobra. Goście z zachodniej Europy rezygnują z rezerwacji, bo Polska leży w bezpośrednim sąsiedztwie Ukrainy.
– Niestety widzimy również masowy odpływ firm, które rezygnują z konferencji. Na razie dotyczy to najbliższych terminów. Powstałą w ten sposób lukę nieco wypełniają goście ze Wschodu, którzy wynajmują pokoje na długi popyt, by przeczekać wojnę – mówi Joanna Ostrowska zarządzająca rodzinną siecią Osti Hotele w Krakowie.
To, jak Polacy są zaangażowani w pomaganie, czują też inne branże. Agnieszka Zalewska, właścicielka jednej z największych agencji nieruchomości w Szczecinie, ocenia, że dziś jej działalność jest w części sparaliżowana. – Na rynku nie ma już w zasadzie mieszkań na wynajem. Te, które się pojawiają, znikają na pniu. Co więcej, wynajem odbywa się na warunkach, którym brakuje usystematyzowania. Bez wiedzy kto, komu, za ile i na jak długo wynajmuje. Do tego dochodzi to, że Polacy nie garną się do kupowania nieruchomości – wylicza. I tu, znów, decydujący jest nie tyle wątek rosnących kosztów, ile – jak wskazuje nasza rozmówczyni – wstrzymanie się z decyzją w czasie niepewnej sytuacji na Wschodzie. ©℗