Po rozpoczęciu agresji zbrojnej Rosji przeciw Ukrainie wyraźnie wzrosła niepewność dotycząca dalszego kształtowania się sytuacji makroekonomicznej na świecie, w tym w Europie. I oczywiście w Polsce, której granica w ponad 500-kilometrowej części przebiega z krajem, na którym toczą się ciężkie walki, a dodatkowo w ponad 400-kilometrowej części z Białorusią oraz ponad 200-kilometrowej z Rosją, dwoma krajami, z których terenu zaatakowano Ukrainę. Z perspektywy głównych centrów finansowych to musi wyglądać groźnie. Dodatkowo na dużych wahaniach cen aktywów zawsze można zarobić i to zachęca spekulantów do testowania różnych poziomów cen czy kursów różnych aktywów lub instrumentów finansowych. Musiało to znaleźć odzwierciedlenie w istotnym pogorszeniu nastrojów na rynkach finansowych oraz deprecjacji części walut, w tym złotego. Premia za ryzyko naszego kraju znacząco wzrosła i raczej szybko się nie obniży. To oznacza, że zarówno złoty, jak i rentowności nie powrócą do poziomów, które jeszcze kilka tygodni temu uznawalibyśmy za normalne. I to mimo że rynkowa presja na osłabienie złotego nie ma uzasadnienia w fundamentach gospodarczych Polski. Ponownie wzrosły także ceny gazu ziemnego, ropy naftowej i węgla oraz części surowców rolnych, których eksporterami są kraje bezpośrednio zaangażowane w konflikt. Do tego dokładają się bezprecedensowe sankcje. Sankcje nałożone na Rosję w odpowiedzi na jej inwazję na Ukrainę są niszczycielskie pod względem finansowym i ekonomicznym, co zresztą jest ich zakładanym celem. Jednocześnie przedłużają się stare problemy: zaburzenia w globalnych łańcuchach podaży czy podwyższone ceny transportu międzynarodowego.

Kumulacja tych wszystkich czynników przyczynia się i będzie przyczyniać do dalszego wzrostu inflacji na świecie, która w wielu krajach osiągała wysokie poziomy jeszcze przed rosyjską agresją zbrojną na Ukrainę. Ten wzrost cen nie ominie także Polski i podbije już wysoką inflację. Jednak o ile przed agresją mieliśmy do czynienia z wysoką inflacją i pędzącą w tempie 7 proc. gospodarką, o tyle po 24 lutego należy spodziewać się bardzo nieprzyjemnej z punktu widzenia polityki gospodarczej mieszanki, a mianowicie stagflacji. Za stagflację uznaje się zjawisko makroekonomiczne, kiedy w tym samym czasie występują wysoka inflacja oraz stagnacja gospodarcza, czyli stan gospodarki, w którym w dłuższym okresie rozmiary produkcji, dochody podmiotów gospodarczych, nakłady inwestycyjne i obroty handlowe utrzymują się na względnie stałym, zwykle stosunkowo niskim poziomie. Należy pamiętać, że zwykle te dwa zjawiska nie idą ze sobą w parze. Przy inflacji zazwyczaj występuje szybki wzrost koniunkturalny napędzający wzrost cen. Za najważniejszą, główną przyczynę stagflacji uznaje się szok podażowy, powodowany np. przez brak dostępności kluczowego surowca, zmowę dostawców lub niewłaściwe decyzje polityczne. W 2022 r. będziemy mieli lub możemy mieć do czynienia z wystąpieniem de facto wszystkich tych przyczyn. Skala i trwałość negatywnego oddziaływania wojny w Ukrainie na polską gospodarkę będzie zależeć od jej natężenia i długości. Odzwyczajanie się Europy od rosyjskiej ropy i gazu wróży dłuższy okres wysokich cen energii. Dlaczego ta mieszanka, czyli wysoka inflacja i obniżony mocno wzrost gospodarczy, jest nieprzyjemna? Ponieważ do walki z obu jej składnikami potrzebne są decyzje gospodarcze wzajemnie się wykluczające. Walka z inflacją wymaga podnoszenia stóp procentowych, co może pogłębiać obniżenie wzrostu produktu krajowego. I odwrotnie. Należy zatem oczekiwać dalszego podnoszenia stóp procentowych w Polsce. Nie można bowiem dopuścić, by wysoka inflacja stała się trwałym elementem krajobrazu nad Wisłą. Jednak z powodu niepewnej sytuacji obecnie nie jest możliwe określenie docelowego poziomu podwyżek.
Po stronie polityki fiskalnej jeszcze przed wojną w Ukrainie można było się spodziewać poluzowania. Nieszczęsne (co do momentu jego wprowadzania, ale przede wszystkim co do stopnia jego nieprzygotowania) wprowadzenie Polskiego Ładu oraz uruchomienie Tarczy Antyinflacyjnej wraz z innymi działaniami fiskalnymi oznaczają relatywne złagodzenie polityki fiskalnej, przez co większy ciężar zacieśnienia polityki makroekonomicznej w celu walki z inflacją musi ponosić polityka pieniężna. Oczekiwanie to jest jeszcze bardziej uzasadnione w chwili obecnej, po rozpoczęciu działań wojennych przez Rosję. Fundusz Pomocy utworzony w celu finansowania lub dofinansowania realizacji zadań na rzecz pomocy Ukrainie, w szczególności obywatelom Ukrainy dotkniętych konfliktem zbrojnym, oraz Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych to kolejne źródła wydawania pieniędzy, które będą pochodziły przede wszystkim z emisji długu i zwiększały deficyt, mimo podatku inflacyjnego (państwo korzysta na wysokiej inflacji).
Jest jeszcze jedna nowa zmienna, która komplikuje obraz: to napływ uchodźców. Nie wiadomo jednak, jak długo on będzie trwał. Z pewnością wpłynie on na wzrost konsumpcji (i ewentualnie eksportu, jeśli GUS tak zaklasyfikuje wydatki uchodźców), w szczególności na dobra pierwszej potrzeby. To także spowoduje wzrost inflacji, ale też odbije się na wyższej aktywności ekonomicznej. Czy zobaczymy wpływ tego nieoczekiwanego napływu emigrantów, wśród których około jedna trzecia to dzieci, na rynek pracy, czy inwestycje, jest już dużo mniej pewne. Spowolnienie w otoczeniu gospodarczym Polski może być częściowo neutralizowane odbudową konsumpcji i programem Next Generation UE. Dobrze byłoby, żeby elementem strategii gospodarczej rządu było zadbanie, by w końcu środki z tego programu mogły zacząć płynąć do Polski. To pomogłoby bardzo także polskiej walucie, a poprzez jej aprecjację zmniejszeniu inflacji.
Wszystko, co powyżej, obarczone jest niestety bardzo dużą niepewnością. Właściwe nikt jeszcze kilka tygodni temu nie spodziewał się, że przyjdzie nam działać w warunkach wydłużającej się wojny w Ukrainie i eskalacji sankcji na Rosję. Co będzie za kilka tygodni, też nie wiemy. ©℗