Rekordowy pod względem zgonów czas mógłby być eldorado dla branży pogrzebowej. Tak jednak nie jest. Boryka się ona z podwyżkami i nieuczciwą konkurencją

Ubiegły rok przyniósł kolejny wzrost liczby zgonów. Tylko do 12 grudnia 2021 r., według GUS, zmarło ponad 475 tys. osób. To o 37 tys. więcej niż w tym samym czasie 2020 r. W całym ubiegłym roku natomiast, według Polskiej Izby Branży Pogrzebowej, bilans zgonów przekroczył pół miliona, czyli był o 42 tys. większy niż w, i tak już rekordowym, 2020 r. To sprawia, że czas pochówku wydłużył się dwukrotnie.
- W wielu regionach kraju przekracza dwa tygodnie - mówi Robert Czyżak, prezes Polskiej Izby Branży Pogrzebowej. Dodaje, że to efekt zwiększonego popytu na usługi. Dziś jest o ok. 30 proc. większy niż przed pandemią.
Cmentarze, zwłaszcza komunalne, potwierdzają, że na pochówek czeka się dłużej.
- Szczególnie jeśli planowana jest msza w kaplicy na terenie cmentarza. Przed pandemią zajęte były czwartki i piątki. Dziś nie ma wolnego terminu również w pozostałe dni na dwa tygodnie naprzód - mówi rzecznik Zarządu Cmentarzy Komunalnych w Warszawie.
W zakładzie Dariusz i Mariusz Jakubisiak z Warszawy słyszymy, że sytuacja jest trudna przede wszystkim dla rodzin zmarłych. - Choć czas oczekiwania na pogrzeb można nieco przyspieszyć, jeśli np. bliscy zdecydują się na mszę świętą w parafii, a nie w kaplicy - mówi jeden ze współwłaścicieli. Tu znajdujemy też odpowiedź na rosnąca liczbę kremacji (w tym zakładzie to nawet 70 proc. wszystkich pogrzebów). Jest coraz popularniejsza, bo jest też tańsza. W ubiegłym roku wykonano o 12 tys. więcej spopieleń niż w 2020 r., czyli ok. 200 tys.
Ale rosnące ceny prądu i gazu mają wpływ i na jej cenę. - Z podwyższeniem naszej oferty wstrzymujemy się do końca stycznia, kiedy sami dostaniemy wszystkie rachunki. Drożeje nie tylko energia, ale też koszty zatrudnienia, transport, ceny podwyższają dostawcy trumien, urn - wyliczają w warszawskim zakładzie. Całościowy koszt za tradycyjny pogrzeb z trumną wynosi tu ok. 7-9 tys. zł. Planowany ostrożnie wzrost kosztów to ok. 20 proc.
Dziś branża szacuje nie tylko koszty. Mocno liczy też na projektowane zmiany w prawie pogrzebowym. Bo miniony rok z wyższą liczbą pochówków okazał się eldorado dla nieuczciwej konkurencji. - Są oferenci, którzy nie mają chłodni, samochodu, nawet biura nie mają, o zatrudnionych na umowę pracownikach nie wspominając. Przyjeżdżają wypożyczonymi autami, zaniżają ceny usług. To psuje rynek - mówią w zakładzie Jakubisiak. - Nowe ustawowe wymagania, jak konieczność posiadania chłodni (koszt ok. 100 tys. zł), samochodów, zaplecza, zatrudnienia minimum czterech osób, spowodują wycofanie się z rynku ludzi szukających okazji do szybkiego zarobku. Miejmy nadzieję - słyszymy.
Polska Izba Branży Pogrzebowej szacuje, że w Polsce działa ok. 4 tys. firm pogrzebowych, z tego tylko jedna czwarta działa legalnie i zatrudnia personel. Pozostałe to tzw. firmy garażowe, bez stałego zatrudnienia i infrastruktury. - Z naszych szacunków wynika, że z ich powodu budżet tracić może nawet 1 mld zł rocznie. Ale tracą też uczciwe firmy w tej nierównej konkurencji - dodaje Robert Czyżak. Dlatego, jak zaznacza, ważne jest, by nowe przepisy weszły jak najszybciej. - Ustawa przeszła konsultacje. Jest w KPRM. Czekamy, by trafiła do Sejmu - podkreśla.
Dariusz Jaremowicz, właściciel firmy Nostradamus, w Górze (woj. dolnośląskie) wtóruje. - Fakt, mamy dużo więcej pogrzebów. Przed pandemią było ich w miesiącu 15-20. Dziś 50 i więcej - mówi. Kiedyś kończył pracę o godz. 16, dziś biuro pracuje do późna. Nadgodziny często wyrabiają jego pracownicy. O tych ostatnich niełatwo, bo do tej pracy nie każdy się nadaje. Zatrudnia sześć osób, mógłby jeszcze kilka, ale nie ma pewności, ile ta zwyżkowa sytuacja potrwa. Dariusz Jaremowicz również pracuje nad nowym cennikiem i ma świadomość, że trzeba go będzie poprawić za miesiąc. - Rok temu przyzwoita trumna kosztowała 1,2 tys. zł. Dziś o ok. 700 zł więcej. Producenci mówią, że podrożało nie tylko samo drewno, ale i jego obróbka, bo trzeba je osuszyć, przetrzeć. Drożeją okucia, lakiery - wylicza. Także urny, choć już nie tak gwałtownie. Ich ceny poszły w górę o ok. 10 proc. To się przekłada na ceny pochówku. Rok temu ten z trumną kosztował w tym regonie ok. 5,5 tys. zł. Dziś to 7 tys. zł. Z kremacją zdrożał o ok. 1 tys. zł - do 5 tys. zł. Same prace podczas ceremonii na cmentarzu, jak odsłonięcie grobu, zsunięcie trumny i ponowne zamurowanie, rok temu kosztowały ok. 1,5 tys. zł. I z tych środków, jak słyszymy, opłacani byli pracownicy. Dziś ten element ceremonii to prawie 2,4 tys. zł, na co wpływ ma m.in. wzrost płacy minimalnej.
Tu również słyszymy o nieuczciwej konkurencji. - W najbliższej okolicy znam przynajmniej jedną firmę, która istnieje na rynku od ośmiu lat. I przez ten czas miała na stałe zarejestrowanego jednego pracownika. Pozostali ludzie trafiali tam na okres próbny, a po nich przychodzili kolejni. To sposób m.in. na uniknięcie płacenia składek ZUS - mówi Jaremowicz.
Właściciel zakładu Kalia w Wąsoszu (woj. dolnośląskie) już w grudniu o 10 proc. podniósł wynagrodzenie swoim pracownikom. - Jeśli chcę utrzymać ludzi odpowiedzialnych, za których nie będę musiał potem świecić oczami, musiałem to zrobić - tłumaczy. Czy to koniec podwyżek? Tego nie wie, bo pracownicy cały czas mówią o inflacji. Do tego dostał rachunek za prąd, z 4 tys. urósł do 6 tys. zł. - Nie jest wielki, bo i nie jesteśmy wielką firmą. Ale w sumie rosnące koszty pokryją klienci - mówi.
Jerzy Jarosz, szef zakładu Arka z dolnośląskiego Głogowa, ucina: branża jest dzika. - Pod największymi cmentarzami we Wrocławiu nie ma problemu ze znalezieniem mężczyzn, którzy za ok. 200 zł przeniosą trumnę z kaplicy do grobu. Zmieniają tylko wierzchnią odzież z logo firmy, którą akurat „reprezentują” - opisuje. Jego zdaniem pandemia uwydatniła te problemy. Bo ruch jest olbrzymi. On przed pandemią organizował ok. 30 pochówków w miesiącu. Dziś 70. - Ja jednak mam regularne kontrole inspekcji pracy i sanepidu. A obecne przepisy są na tyle dziurawe, że te instytucje nie mają skutecznego oręża do opanowania rynku - dodaje.
On też liczy koszty. Jego biuro księgowe oszacowało, że ceny usług muszą wzrosnąć o przynajmniej 30 proc., jeśli chce utrzymać dotychczasowy standard bez widocznego uszczerbku dla przychodów firmy. - Mam też krematorium w Głogowie. Czekam na rachunek z elektrowni. Za gaz już przyszedł. Wynosi 28 tys. zł (poprzedni - 15 tys.). Na razie koszty kremacji podniosłem symbolicznie o 100 zł, ale z ostateczną podwyżką czekam, gdy będę mógł podsumować wszystkie swoje koszty - podsumowuje Jerzy Jarosz.
Zgony w Polsce / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe