Nie ubiegłoroczny lockdown i nie kolejne fale pandemii, ale zatory w urzędach powodują, że jesteśmy pod ścianą – alarmują DGP przedsiębiorcy

Dziś firmy mierzą się nie tylko z brakiem polskich pracowników, ale też z problemem zatrudnienia siły roboczej spoza UE. Jak przekonują, winny jest długi czas oczekiwania na zezwolenie na pracę typu A w urzędach wojewódzkich. Jak opisywaliśmy w środowym wydaniu DGP, urzędy, szczególnie administracji rządowej, przechodzą kadrowy exodus, a ograniczone środki nie pozwalają na tworzenie nowych etatów czy zwiększanie uposażeń.
– Rozumiem urzędników, którzy mają swoje moce przerobowe, ale nas nikt nie zwalnia z płacenia CIT-ów, składek ubezpieczeniowych. Skoro my mamy się wywiązywać, to rząd, którego przedstawicielstwem w terenie jest urząd wojewódzki, również powinien – mówi Roman Kucierski, dyrektor zarządzający hotelem Hilton w Świnoujściu. Przekonuje, że próbował szukać pracowników wśród Polaków, ale ci znajdują zatrudnienie w Niemczech. Stąd poszukiwania ludzi z Białorusi, Ukrainy, Gruzji, Mołdawii i dalej – Indii czy Filipin. – Rozumiem, że w dobie kryzysu migracyjnego każdą osobę trzeba zweryfikować, ale ja złożyłem ok. 40 wniosków, które czekają na rozpatrzenie. Niektóre już w czerwcu – dodaje.
Niedawno wystąpił m.in. o odnowienie pozwoleń na pracę z 2019 r. I także nie ma gwarancji, że przyjdą na czas. Jakie widzi rozwiązanie? Poza oczywistym, jak zwiększenie zatrudnienia w urzędach, także np. warunkowe pozwolenie dla tych, którzy już pracują.
Zezwolenie na pracę typu A dotyczy cudzoziemca spoza UE wykonującego pracę na terytorium Polski. W decyzji wojewody każdorazowo wskazany jest czas obowiązywania zezwolenia, maksymalnie trzyletni. Jak słyszymy od pracodawców, właśnie takich zezwoleń potrzebują najbardziej, bo dają one gwarancję stabilności zatrudnienia i zaplanowania działań. A przynajmniej powinny. Bo choć art. 35 k.p.a. mówi, że sprawa w urzędzie ma być załatwiona niezwłocznie, a ta wymagająca postępowania wyjaśniającego – nie później niż w ciągu miesiąca (na sprawę skomplikowaną są dwa miesiące), to – jak sygnalizują firmy – nie ma dziś urzędu wojewódzkiego, który trzymałby się terminów.
– Polskich spawaczy brakuje albo mają absurdalne wymagania płacowe zaczynające się od 45 zł netto za godzinę – mówi dyrektor firmy produkującej konstrukcje stalowe w województwie pomorskim. Dlatego zdecydował się na zatrudnianie osób z Filipin i Wietnamu. – Po okresie covidowym branża ostro ruszyła. Dziś mógłbym przyjąć nawet 150 osób dodatkowo, ale przy obecnym czasie oczekiwania na zezwolenie zajęłoby to lata – wyjaśnia.
Ta firma ma złożone 43 wnioski (najstarszy w maju). – Ponieważ nie mam informacji zwrotnej, kiedy zostaną rozpatrzone, szukam alternatywnych rozwiązań. Np. rejestruję spółkę tam, gdzie urząd ma mniejsze obłożenie i działa nieco szybciej – opowiada i podkreśla, że głód pracowników stwarza sytuacje patogenne. – Przyjeżdżają do mnie ludzie, którym płacę za bilety lotnicze, pomagam w załatwieniu dokumentów. I nagle zjawia się ktoś, kto daje im o 2 zł wyższą stawkę godzinową. Nie tak dawno jednej nocy podprowadzono mi 11 spawaczy z Pakistanu. Podjechał busik i zabrał ich gdzieś w Polskę – opowiada.
– Na rozpatrzenie wniosku w lubuskim urzędzie wojewódzkim czekamy cztery miesiące i dłużej – wtóruje tamtejszy producent komponentów metalowych dla przemysłu. Ta firma posiłkuje się ludźmi głównie z Ukrainy, Białorusi i Gruzji, którzy stanowią już ok. 30 proc. kadry. Jej moce przerobowe są większe, ale ze względu na przedłużające się procedury zalicza przestoje, a wykwalifikowani pracownicy, których mogłaby zatrudniać, wykruszają się. – Po interwencji dostajemy pismo z urzędu o przewidywanym terminie rozpatrzenia wniosku, a potem kolejne o brakach formalnych, bo np. czyjś podpis jest nieczytelny. Innym razem np. jesteśmy zobligowani do opublikowania ogłoszenia o pracę lokalnie, tak by tutejszy urząd pracy mógł powiadomić bezrobotnych. W efekcie procedura tylko się wydłuża – tłumaczy.
Urzędy wojewódzkie potwierdzają, że są coraz mocniej obciążone. W Śląskim UW do końca września tego roku było 36 tys. wniosków o zezwolenie na pracę dla cudzoziemców. To więcej niż w całym 2020 r., kiedy napłynęło ich 34,1 tys. (i w 2019 r. – 35,8 tys.). Z kolei w Opolskim UW do 11 października – przeszło 11 tys. (do tego czasu w 2020 r. było 6991). Podobne wzmożenie jest w urzędach podlaskim, małopolskim, wielkopolskim.
Urzędy przyznają, że duża liczba wniosków przy jednoczesnym deficycie pracowników sprawia, że procedura ich rozpatrywania się wydłuża. W Poznaniu oficjalnie to 70 dni. Na kartę pobytu – ponad 300. Wojewoda warmińsko-mazurski rozpatruje wnioski w 63 dni. Jednak przedsiębiorcy, z którymi rozmawiamy, wątpią, czy nawet tych terminów urzędy są w stanie dotrzymać.
Jak przekonuje Martyna Kolemba-Gaschka, rzecznik wojewody opolskiego, problemem nie jest tylko duża liczba wniosków. – Z uwagi na konieczność uzupełniania przez wnioskodawców braków formalnych w dokumentacji procedura trwa ok. trzech miesięcy – zaznacza.
Na Śląsku to dwa miesiące. Jednak, jak tłumaczy Alina Kucharzewska, rzecznik wojewody śląskiego, ze względu na znaczny wzrost liczby składanych wniosków termin może ulec wydłużeniu. Dłużej niż ustawowy miesiąc przedsiębiorcy czekają też w Białymstoku. Choć są i pozytywne przykłady: w Małopolsce średni czas postępowania wynosi 20 dni.
Aneta Sobczak z firmy Solano, która zajmuje się szukaniem pracowników, mówi: problem narasta, a urzędy dobijają do granicy wydolności. – Rekrutując ludzi dla naszych klientów, mamy ogląd sytuacji w całym kraju. Najkrócej czekamy w urzędzie w Warszawie, do dwóch miesięcy. Ale może to być związane z działaniami mojej firmy, która złożyła skargi do wojewody na wszystkie toczące się postępowania. Wcześniej na rozpatrzenie wniosków czekaliśmy nawet 18 miesięcy, co było absurdem – opisuje Sobczak. Z jej doświadczenia wynika z kolei, że najgorsza sytuacja jest w województwach pomorskim i dolnośląskim.
Urzędy potwierdzają, że są coraz mocniej obciążone