Po dekadzie rozwoju internetowych gigantów Pekin chce je podporządkować nowemu celowi: ścisłej kontroli nad gospodarką opierającą się na danych. Władze angażują się w regulacje największych firm internetowych. Sama zapowiedź działań, które zamierza podjąć prezydent Xi Jinping, spowodowała spadek wyceny giełdowej chińskich firm o 1 bln dol.

Krystian Łukasik, Polski Instytut Ekonomiczny
Ignacy Święcicki, Polski Instytut Ekonomiczny
Do niedawna największe cyfrowe korporacje były zbywane przez zachodnich obserwatorów jako podróbki pomysłów z Doliny Krzemowej. Teraz sytuacja zaczyna się odwracać. Wartość towarów sprzedawanych na platformie Alibaba jest dwukrotnie większa od Amazona. Wycena czterech największych graczy z Chin (Alibaba, Baidu, Tencent, Xiaomi) przekracza 1 bln dol. Nie tylko molochy pomagają Chinom wyjść na prowadzenie. Największą przewagę Xi zaczyna zdobywać na gruncie rozwiązań przełomowych. W 2020 r. Chińczycy stworzyli 172 tys. start-upów pracujących nad sztuczną inteligencją, 22 tys. firm produkujących mikroczipy i 35 tys. oferujących usługi przetwarzania chmurowego.
Także w sferze regulacji Chiny zaczynają wyprzedzać USA i Europę o lata. Świadectwem śmiałego podejścia do sfery cyfrowej jest to, że w oficjalnych dokumentach dane uznano za jeden z czynników produkcji. Stawia je to w jednym rzędzie z ziemią, kapitałem, pracą i technologią. Wszystkie dotychczasowe czynniki są swobodnie wymieniane na rynku przy jasno określonych zasadach. Rynek i zasady handlu danymi dopiero się kształtują. Nadanie wyraźnych ram temu procesowi to kierunek, w którym podążają regulacje. W ostatnim roku przyjęto kilka aktów decydujących o kształcie nowego modelu. Jednym jest obowiązująca od 1 września ustawa o bezpieczeństwie danych (DSA), która zawiera też regulacje określające, jak mają działać pośrednicy w handlu danymi. Jej celem jest wsparcie regulacyjne pośredników działających na rynku wymiany danych, aby przepływy między firmami zbierającymi dane i tymi, które chcą z nich korzystać, były bezpieczne dla obu stron.
Co najważniejsze, ustawa uniemożliwi obcym organom dostęp do danych obywateli ChRL, które są przetwarzane na terytorium Chin, bez specjalnej zgody. To odpowiedź na amerykańską regulację, która przyznała policji federalnej uprawnienia do wglądu w dane spoza USA, jeśli wymaga tego śledztwo. Dodatkowo wszystkie dane uznane za ważne dla bezpieczeństwa narodowego i dobrostanu publicznego nie będą mogły być przesyłane za granicę. Pekin stara się stworzyć cyfrową fortecę grodzącą dostęp do kluczowego zasobu ekonomii XXI w.
Państwowa Administracja Regulacji Rynku (SAMR) bierze się też za ochronę pracowników cyfrowych korporacji. W lipcu SAMR wydała wytyczne, zgodnie z którymi pracownicy platform internetowych (np. kierowcy świadczący usługi dla DiDi, odpowiednika Ubera) nie mogą zarabiać poniżej minimalnego wynagrodzenia. Platformy muszą poluzować algorytmiczny nadzór nad pracownikami i zapewnić wystarczający czas na zrealizowanie usługi (np. dowiezienie jedzenia). Problemy związane z niestandardową formą zatrudnienia mają być ograniczone przez zapewnienie dostępu do ubezpieczenia chorobowego czy wymuszenie utworzenia związków zawodowych.
Drugą flagową regulacją jest prawo o ochronie danych osobowych (PIPL). Wiele elementów regulacji przypomina znane z Europy zapisy Rozporządzenia o ochronie danych osobowych, np. prawo dostępu do danych czy ich przeniesienia. Podmioty przetwarzające kluczowe dane będą też musiały przejść test cyberbezpieczeństwa. W odróżnieniu od europejskiego odpowiednika chińska regulacja mocno wkracza w obszar suwerenności cyfrowej. PIPL nakazuje w wybranych przypadkach przechowywanie danych wyłącznie na terenie Chin i mocno ogranicza możliwość transgranicznego przekazywania danych. Ambicje Pekinu stają się inspiracją dla wielu krajów azjatyckich, które tworzą regulacje na wzór PIPL. Chińskie przepisy, które mają wejść w życie w listopadzie, wyznaczają więc nowy standard międzynarodowych regulacji.
O ile PIPL czerpie z RODO, dodając jednak zapisy realizujące chińskie cele w zakresie dominacji cyfrowej, to DSA wyprzedza prace nad unijną dyrektywą o danych, której jednym z celów jest ustanowienie zasad wymiany danych. To kolejny element tworzenia się nowej struktury światowego internetu. Świat aplikacji już jest podzielony; można wybierać między Alibabą a Amazonem, WeChatem a Facebookiem czy DiDi a Uberem. Teraz w krajach, które dopiero opracowują swój zestaw reguł, dochodzi do tego wybór regulacyjny, zgodność z europejskim lub chińskim zestawem przepisów. Czas pokaże, czy efekt Brukseli – czerpanie wzorców i standardów prawnych z Unii Europejskiej – nie zostanie zastąpiony przez efekt Pekinu.
Dotychczas prezesi największych firm technologicznych cieszyli się poważaniem Pekinu. To już przeszłość. Ostatnie ostre tarcia między prezesem Alibaby Jackiem Ma a Xi Jinpingiem mogły zapowiadać nadchodzącą zmianę. Nowe regulacje mierzą się z tradycyjnymi bolączkami sektora cyfrowego: brakiem prywatności, tragicznymi warunkami pracy pracowników platformowych, monopolami i niszczeniem konkurencji. Nie zapominajmy jednak, że chińskie regulacje mają swoją specyfikę, która poza ogólną poprawą niedoskonałości rynku ma na celu wzmocnienie technoautorytarnej władzy Komunistycznej Partii Chin. W kraju, w którym zainstalowano 415 mln kamer do śledzenia obywateli, przekierowanie władzy nad danymi z rąk korporacji w stronę rządu niekoniecznie będzie służyć społeczeństwu. ©℗