Wykarczowane lasy, utracona woda, wyjałowiona gleba i rosnąca góra odpadów. To często niedostrzegane konsekwencje marnotrawstwa jedzenia i związanej z nim degradacji środowiska

Żywność, którą się wyrzuca, jest żywnością kradzioną ze stołu ubogich – to słowa papieża Franciszka, które już blisko dekadę temu głośno wybrzmiały podczas audiencji z okazji obchodzonego 16 października Światowego Dnia Środowiska. To nieprzypadkowa zbieżność słów i dat. Jak wówczas zauważył – i wielokrotnie podkreślał w swoich późniejszych katechezach – Ojciec Święty, marnotrawstwa żywności nie możemy rozpatrywać jedynie jako problemu moralnego, obciążającego nasze sumienie. Wyrzucając jedzenie, marnujemy bowiem podwójnie – nie tylko tracimy żywność, która dla prawie 2 mld niedożywionych byłaby ratunkiem, lecz także na darmo wyjaławiamy i niszczymy planetę, za co zapłacą przyszłe pokolenia. To im przyjdzie nadrabiać straty, które zostawimy po swojej nadmiernej konsumpcji i nieodpowiedzialnym wykorzystywaniu, a w praktyce trwonieniu coraz bardziej kurczących się surowców i dóbr natury.
Słowom papieża wtóruje cały chór głosów ekspertów i naukowców, którzy wymieniają marnotrawstwo żywności i nieefektywny system jej produkcji jako jedne z głównych czynników przyspieszających degradację środowiska i postępujące zmiany klimatu. Chodzi tu przede wszystkim o ekstensywne, niezrónoważone rolnictwo, ale także przemysł przetwórczy, zużywający zasoby wody na wytworzenie żywności, która zostanie następnie zmarnowana.
Przestrzegają, że bez zmian przyzwyczajeń konsumentów i reform obejmujących każdy sektor produkcji żywności niechybnie doprowadzimy do katastrofy. Zostawimy po sobie uszczuplone zasoby wody i glebę wyjałowioną od nadmiernych upraw, a także wylesione tereny przystosowane pod wypasanie bydła lub zabójcze dla lokalnej flory i fauny plantacje egzotycznych owoców, np. awokado – tak chętnie konsumowanych przez mieszkańców bogatej Europy, których transporty przez pół świata spalają tony paliwa.
Mikrodziałania, makrokonsekwencje
Z każdym wyrzuconym bochenkiem chleba, na którego wyprodukowanie i przewiezienie potrzeba było wody, ziemi i energii, ta czarna wizja przyszłości nabiera bardziej realnych kształtów. Musimy mieć to na względzie, ilekroć krążymy między sklepowymi półkami, wypełniając zakupowy koszyk kolejnymi, często zbędnymi produktami. Statystyki nie pozostawiają złudzeń, że kupujemy za dużo żywności, której nie jesteśmy w stanie przejeść przed upływem terminu przydatności do spożycia. A to najprostsza droga, by niezjedzone i przeterminowane, choć często wciąż dobre jakościowo produkty, lądowały w koszu.
Według najnowszych wyliczeń Instytutu Ochrony Środowiska i Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego za ponad 63 proc. zmarnowanej żywności w Polsce odpowiadają gospodarstwa domowe. Rocznie to ponad 3 mln ton jedzenia, które bezpowrotnie tracimy. Wraz z nimi tracimy też tysiące litrów wody wykorzystanych do ich produkcji, paliwo spalone podczas transportu, wytworzone na bazie ropy naftowej opakowania z tworzyw sztucznych. Każdy z tych etapów cyklu życiowego produktów spożywczych odciska się na środowisku. Jak szacuje Komisja Europejska, cały ten łańcuch wartości żywności i napojów odpowiada w UE za 17 proc. bezpośredniej emisji gazów cieplarnianych i 28 proc. zużywanych zasobów materiałowych.
Wysokie koszty nadprodukcji
Nie można nie zauważyć też szkodliwego wplywu na środowisku nadmiernej hodowli zwierząt. Na potrzeby szczególnie bydła, którego mięso w części i tak zostanie przez konsumentów wyrzucone, wycina się połacie lasów – „płuc Ziemi”., W ich miejsce tworzy się pastwiska lub pola uprawne na produkcję paszy, z czym z kolei wiąże się masowe stosowanie nawozów, ktorych proces produkcji jest bardzo energochlonny. Nie bez znaczenia jest bardzo energochłonny proces produkcji masowo wykorzystywanych nawozów. Organizacja Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) zwraca też uwagę na spustoszenie, jakie masowy wypas bydła czyni w ekosystemach – nadmiar zwierząt na ograniczonym terenie powoduje bowiem jego pustynnienie.
Ukryta cena egzotyki
Lasy nie są masowo wycinane tylko na potrzeby tworzenia pastwisk, ale również upraw roślin przeznaczonych bezpośrednio dla ludzi, przede wszystkim tropikalnych owoców. Za ogromne spustoszenie w ekosystemie odpowiada między innymi modne od kilku lat awokado, nazywane już niekiedy „krwawym diamentem Meksyku”. Popyt na ten wartościowy owoc wzrósł bowiem w ostatnich latach – przede wszystkim na skutek eksportu do USA, Chin i Europy – do tego stopnia, że tereny pod jego uprawę stały się przedmiotem walk karteli narkotykowych.
Jednak nawet bez udziału mafii plantacje awokado mają katastrofalne skutki dla środowiska, właśnie z powodu masowych wycinek lasów. Zgodnie z danymi meksykańskiego biura ds. ochrony środowiska ponad 30–40 proc. rocznej utraty terenów leśnych w Meksyku to skutek rozrastających się terenów uprawnych. Najdotkliwiej odczuwa to jeden region uznawany za stolicę awokado, czyli stan Michoacán. która eksportuje go najwięcej na świecie, bo ponad milion ton rocznie. Równocześnie ponad 20 tys. hektarów lasów w tym regionie jest każdego roku przekształcanych w sady. Popyt na awokado bowiem nie słabnie. Biznes się kręci, nawet jeżeli część przewiezionych do Europy owoców zgnije lub zostanie wyrzucona, bo straci swój atrakcyjny, zielony kolor.
Podobny mechanizm widać też na rynku produkcji bananów. Ogromny popyt na te owoce doprowadził do intensyfikacji upraw i wymusił odejście od małych gospodarstw na rzecz wielkich plantacji. Jestto fatalne z perspektywy bioróżnorodności, bo gigantyczne monokultury są łatwym łupem dla szkodników, co niejako wymusza na plantatorach używanie pestycydów, by chronić plony. Szacuje się, że 1 ha uprawy bananów pochłania 30 kg pestycydów rocznie – dla porównania:1 ha europejskiej uprawy zbóż pochłania 2,7 kg. Sęk w tym, że w biednych regionach, które stały się farmami egzotycznej żywności dla krajów bogatej Północy, nikt nie liczy się z tym, ile chemikaliów trafi do żywności, ziemi, wody, a finalnie – globalnego ekosystemu. Ponadto sadzone na wykarczowanych terenach bananowce ze swojej natury nie zrzucają liści, które mogłyby odżywić ziemię, co sprawia, że grunty pod uprawami szybko jałowieją. A to tylko napędza potrzebę dalszej ekspansji kosztem kolejnych terenów leśnych. To szczególnie zatrważające, gdy weźmiemy pod uwagę, że blisko 30–40 proc. bananów, jak podaje organizacja Fairtrade, jest wyrzucanych tylko ze względu na niedoskonały wygląd, który zniechęca do kupna (np. brązowa skórka, plamki).
Woda uwięziona w marchewce
Wyrzucając żywność, marnujemy też ogromne ilości wody, która była potrzebna w okresie wzrostu roślin i zwierząt – do nawadniania, sadzenia, mycia, pojenia. Chociaż woda jest odnawialnym zasobem, to jej zużycie w produkcji żywności zmniejsza zasoby wody dostępnej, a ich odtwarzanie jest zbyt wolne w stosunku do tempa, w jakim są wykorzystywane. To o tyle niepokojące, bo według danych Banku Światowego ponad 70 proc. słodkiej wody wykorzystywane jest właśnie w rolnictwie.
Mało kto zdaje sobie sprawę, jak dużo wody potrzeba, by wyprodukować żywność, która trafia na nasze stoły, a często ląduje też w koszu. Każdy wyrzucony kilogram chleba to ok. 1,6 tys. litrów zmarnowanej wody. Dwa razy mniej, ok. 800 litrów, potrzeba do wyhodowania kilograma jabłek, a ok. 200 litrów kilograma pomidorów. Bardzo łase na wodę jest opisane wcześniej awokado. Do wyprodukowania 1 kg, czyli ok. sześciu dorodnych sztuk, potrzeba aż 540 litrów wody. Najgorzej w tym zestawieniu wypada jednak mięso, a szczególnie wołowina. Każdy wyrzucony kilogram to aż 15 tys. straconych litrów wody.
Liczby te są o tyle niepokojące, że to właśnie produkty z tych grup wyrzucamy najczęściej. W koszu przeciętnego Polaka, jak wynika z najnowszych badań Federacji Polskich Banków Żywności, najczęściej ląduje pieczywo. Do jego wyrzucania z różną częstotliwością przyznało się prawie 63 proc. respondentów. Co drugi z nas wyrzuca też świeże owoce i warzywa (ok. 57 proc. ankietowanych), oraz wędliny (ok. 51 proc.) i napoje mleczne (ok. 47 proc.).
Warto pamiętać, że zmarnowana w tych produktach woda jest pobierana z rzek i podglebia, co osusza te tereny, a w konsekwencji zwiększa ryzyko susz i pożarów. O tym, że zjawiska te stają się coraz powszechniejsze doskonale wiedzą rolnicy, zwłaszcza na terenach okołorównikowych, które wraz z postępującym ocieplaniem klimatu stają się coraz mniej zdatne do upraw. Nie powinniśmy się jednak łudzić, że konsekwencje ominą nas. Już dziś część regionów kraju, np. województwo łódzkie, zagrożone są pustynnieniem. Niewykluczone, że przy tym tempie degradacji środowiska woda stanie się w perspektywie kilkunastu lat dobrem deficytowym. Dlatego też marnowanie jedzenia, do którego produkcji potrzebne są jej ogromne ilości, jest z tej perspektywy szczególnie szkodliwe. Zwłaszcza że Polska już teraz jest jednym z najbardziej ubogich w wodę pitną krajów UE.
Gdy marnowanie jedzenie przekreśla recykling
Negatywny wpływ wyrzucanego jedzenia na środowisko rozciąga się też poza początkowe etapy produkcji, transportu i dystrybucji. Łatwo zapomnieć, że zaniesione do śmietnika worki pełne odpadów, w tym niezjedzonych resztek posiłków, nie znikają magicznie w momencie, gdy odbierze je śmieciarka. Dla odpadów to dopiero początek drogi, która prowadzi przez wyspecjalizowane sortownie i kończy się w zakładzie recyklingu, spalarni, składowisku, a w przypadku odpadów biodegradowalnych – w kompostowni lub biogazowni.
Żeby odpady można było poddać recyklingowi i „dać im drugie życie”, muszą one być dobrze wysegregowane i oczyszczone. A z tym w Polsce jest duży problem, bo ponad 70 proc. odpadów komunalnych wciąż wyrzucamy w formie zmieszanej, w czarnym worku. I to właśnie znajdujące się w nim resztki jedzenia najbardziej niweczą wysiłki na rzecz poprawy recyklingu. Za przykład można podać papier i karton, który można by łatwo przetworzyć na nowy i wartościowy produkt. Niestety, zabrudzony tłuszczem i gnijącymi pozostałościami z posiłku papier wyciągnięty w sortowni z odpadów zmieszanych nie nadaje się do niczego. W praktyce trafi więc do spalarni lub na składowisko. Chociaż spalarnie są konieczne do zagospodarowania odpadów, których w żaden sposób zagospodarować się nie da, to nie można przeciez powiedzieć tego o marnowanej żywności. Wyrzucając ją do odpadów zmieszanych, zwiększamy ilość tych nienadających się do recyklingu. Tracimy podwójnie – nie dość, że spalając je, zwiększamy ilość emitowanego dwutlenku węgla, to jeszcze tracimy surowce, które mogłyby być zagospodarowane, gdyby nie zostały zanieczyszczony. Jeśli zaś pozostawimy je na składowiskach, to zostaną wyłączone z użytkowania całe hektary terenów.
Systemowe wsparcie
Kluczowe jest, by jak najmniej wartościowego pożywienia lądowało w koszach i traciło status produktu na rzecz statusu odpadu. Naprzeciw tej potrzebie wychodzi Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, który już kilkukrotnie dofinansowywał systemowe działania na rzecz zapobiegania powstawania odpadów. Wsparcie pomogło wielu instytucjom tj. banki żywności lepiej organizować zbiórki jedzenia i późniejszą dystrybucję wśród potrzebujących.
– To organizacje non profit, które często potrzebują środków, by jeszcze efektywniej pełnić swoją misję. Byłaby ona niemożliwa bez zmodernizowanych magazynów i chłodni do przechowywania uratowanej żywności, pojazdów do przewożenia produktów – wyjaśnia Jarosław Roliński, dyrektor departamentu Ochrony Ziemi w NFOŚiGW. Podkreśla, że jedyną w skali Polski istotną odpowiedzią na to zapotrzebowanie jest finansowany przez Fundusz Program priorytetowy „Racjonalna gospodarka odpadami – selektywne zbieranie i zapobieganie odpadów w zakresie dedykowanym wsparciu bankom żywności”
Do tej pory w latach 2016-2020 przeprowadzono cztery nabory wniosków, a aktualnie trwa piąty, który rozpoczął się 24 sierpnia 2020 r. i będzie trwał do 30.06.2022 r. Zainteresowanie jest ogromne: do dnia 9 września2021 r. złożonych zostało łącznie 98wniosków o dofinansowanie w formie dotacji, podpisanych zostało 82umów dotacji, na kwotę przekraczającą 76 mln zł, z czego wypłaconych zostało już blisko 31mln zł.
partner
foto: materiały prasowe