Prezydent zamierza ożywić dyskusję o wejściu Polski do unii walutowej. Ale premier Ewa Kopacz i członkowie jej gabinetu mają na głowie wybory i nie mają zamiaru ściągać na siebie nowych problemów
Bronisław Komorowski przypomina rządowi o kursie na euro. Dla prezydenta i jego doradców to kwestia już nie tylko obaw o pozostanie na marginesie europejskiej integracji, ale także dodatkowej osłony przed skutkami ekspansywnej polityki Rosji. – Im więcej mechanizmów zabezpieczających nas przed narażaniem jej na destabilizację, tym lepiej. Można sobie przecież wyobrazić także sytuację zagrożenia polskiej waluty – zauważa minister z Kancelarii Prezydenta Olgierd Dziekoński.
Pałac Prezydencki podtrzymuje propozycję działań w trzech obszarach. Po pierwsze: powinna się toczyć dyskusja na ten temat. Przede wszystkim ekspercka, ale także docierająca do zwykłych Polaków. – Chodzi o przekaz do obywateli, że wejście do strefy będzie użyteczne, potrzebne i gwarantuje stabilność gospodarki oraz z punktu widzenia interesu państwa będzie konieczne – podkreśla Dziekoński. Celem takich działań byłoby po pierwsze przypominanie, że temat euro istnieje i jest ważny, a po drugie – dzięki przekonaniu opinii publicznej szykowanie gruntu pod zmianę konstytucji. Wejście do strefy euro jest niemożliwe bez zmian w ustawie zasadniczej, w części dotyczącej banku centralnego – a że do nowelizacji konstytucji potrzeba 307 głosów, obecnie nie ma na to szans.
Kolejny cel prezydenta to próba przekonania rządu, by postarał się wynegocjować zmianę warunków wejścia do strefy euro. Chodzi przede wszystkim o kwestię korytarza walutowego ERM 2. Obecnie przed wejściem do strefy państwo aspirujące musi utrzymać stabilny kurs swojej waluty wobec euro w ciągu 24 miesięcy, a odchylenie nie może być większe niż 15 proc. To z jednej strony naraża kraj na próby spekulacji i ataków na walutę, a z drugiej długofalowo prowadzi do umocnienia waluty, co osłabia konkurencyjność gospodarki w momencie wejścia do strefy euro. – To pytanie dla rządu, w jakim zakresie potrafi wynegocjować kryteria wejścia do ERM 2, by to nie był tak długi okres oczekiwania jak dziś – czyli formalne dwa lata. Bo w tym czasie polski złoty mógłby się umocnić, co przypominałoby syndrom słowacki – zauważa minister Dziekoński.
Trzeci warunek to przygotowanie dodatkowych wewnętrznych kryteriów oceny gotowości polskiej gospodarki do wejścia do strefy. Chodzi m.in. o sytuację na rynku pracy i ocenę stabilności zatrudnienia. Podobnie jak w przypadku waluty celem jest to, by przyjęcie euro nie pogorszyło konkurencyjności polskiej gospodarki.
Ostatnie wypowiedzi prezydenta Komorowskiego mają sprawić, że temat nieobecny od pewnego czasu w debacie publicznej znów wypłynie na powierzchnię. Ale na razie nie widać po stronie rządu chęci do zasadniczej zmiany kursu. Strategia rządowa opiera się na czterech filarach. Po pierwsze na trwałym wypełnieniu kryteriów konwergencji. W tej chwili Polska wypełnia trzy z nich: ma dług publiczny poniżej 60 proc., a stopy procentowe i inflacja mieszczą się w dozwolonych wartościach. Niespełnione zostaje kryterium deficytu sektora finansów publicznych, który przekracza 3 proc. PKB – ale ma się to poprawić najdalej na koniec przyszłego roku. Stąd wynika również najwcześniejszy możliwy technicznie termin wejścia Polski do strefy euro – 2019 r. Rząd, podobnie jak Komorowski, uważa też, że spełnienie powyższych warunków to nie wszystko i przed przyjęciem euro nasza gospodarka musi wzmocnić swoją konkurencyjność. Dwa pozostałe warunki rządu to przygotowanie techniczno-organizacyjnej strony procesu i ustabilizowanie sytuacji w strefie euro. Chodzi o to, czy faktycznie w krajach takich jak Włochy oraz Hiszpania dług w relacji do PKB będzie spadał, czy też grozi im ponowny kryzys. – Mamy być gotowi i wejść, gdy to będzie dla nas dobre z ekonomicznego punktu widzenia. I my to robimy. Pan prezydent lubi nadawać ton i chyba od tego jest. Tak zresztą było w przypadku polityki prorodzinnej. Ale pewnie dużo wody w Wiśle upłynie, zanim ludzie przestaną się bać i politycy odważą się mówić o euro głośniej niż teraz – tłumaczy wiceminister finansów Izabela Leszczyna.
Kolejny powód ostrożności rządu w tej sprawie to sceptycyzm Polaków. Po światowym kryzysie i turbulencjach w strefie euro zapał do wspólnej waluty osłabł i blisko trzy czwarte społeczeństwa nie chce jej wprowadzenia w Polsce. Ten fakt jest dla cieszącego się rekordowym poparciem społecznym prezydenta argumentem do nakręcenia dyskusji, by Polaków do wspólnej waluty przekonywać. Ale dla Platformy Obywatelskiej walczącej o miejsce w sondażach ze sceptycznym wobec euro PiS to raczej powód, by tematu unikać.
Eksperci w całym sporze są gdzieś pośrodku. – Prezydent ma rację, że dyskusja powinna się toczyć zarówno wśród polityków, jak i ekonomistów, ale punktem wstępnym do poważnej dyskusji jest spełnienie kryterium zmiany konstytucji. Ośrodek prezydencki powinien wziąć na siebie ciężar rozeznania, na ile jest możliwy konsensus – zauważa Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu. Jego zdaniem można próbować doprowadzić do porozumienia z PiS, które zakładałoby zmianę konstytucji umożliwiającą wprowadzenie wspólnej waluty w zamian za zapis o obowiązkowym referendum przed przystąpieniem do strefy.
Ekonomiści popierają natomiast pomysł Komorowskiego, by próbować doprowadzić do zmiany warunków ERM 2. – Fakt, że prezydentem UE zostanie Donald Tusk, sprzyja podejmowaniu takich prób. Choć moim zdaniem prawdopodobieństwo sukcesu jest tu niewielkie, bo to wymaga zmiany traktatu, czyli zgody wszystkich państw i odejścia od zasady równego traktowania – zauważa główny ekonomista Credit Agricole Jakub Borowski. Jego zdaniem musimy się przekonać, że kraje strefy euro dotrzymują słowa i zabrały się do obniżania długu publicznego w relacji do PKB. Jeśli tego nie będzie, to ryzykujemy wejście do obszaru, który jest bombą z opóźnionym zapłonem.
Wejście do strefy euro jest niezbędne dla bezpieczeństwa i stabilności kraju
Ministrowie poznali budżet Tuska
Nowo powołani ministrowie zapoznali się wczoraj formalnie z projektem budżetu na 2015 r., który od początku września jest w konsultacjach. Prawdopodobnie na dzisiejszym posiedzeniu rząd przyjmie projekt tej ustawy. Zgodnie z konstytucją ma do końca września czas na jego wysłanie do Sejmu. Minister Mateusz Szczurek, który przygotował budżet, musiał z powodu spowolnienia gospodarczego korygować wcześniejsze prognozy. Przyszłoroczny wzrost PKB szacuje na 3,4 proc., a inflację na 1,2 proc. Wydatki budżetu mają wynieść 343 mld, dochody 297 mld zł, a deficyt 46 mld 80 mln zł. Resort finansów szacuje, że na koniec przyszłego roku deficyt sektora finansów publicznych wyniesie 2,7 proc., czyli spełnimy kryterium deficytu z Maastricht. Niewykluczone jednak, że uda się to już na koniec tego roku. Od momentu wysłania projektu do Sejmu parlament ma cztery miesiące na jego uchwalenie, w przeciwnym razie prezydent może rozpisać przedterminowe wybory.