Mozzarella od polskiego producenta, lecz kupiona w zagranicznym dyskoncie, czy włoska, ale z należącego do Polaków lokalnego sklepiku. Który zakup będzie bardziej patriotyczny?
Mozzarella od polskiego producenta, lecz kupiona w zagranicznym dyskoncie, czy włoska, ale z należącego do Polaków lokalnego sklepiku. Który zakup będzie bardziej patriotyczny?
/>
Być przez tydzień konsumenckim patriotą, kupować tylko polskie, a nawet więcej – używać tylko polskich produktów. Takie dostałam dziennikarskie zadanie. Na początku pomyślałam: przecież to żaden problem, bo i tak jestem konsumencko odpowiedzialna. Kupuję lokalnie sezonowe produkty i interesuję się, skąd pochodzą. Już po samym widoku potrafię odróżnić pomidory krajowe od zagranicznych, wiem, gdzie w mojej okolicy mogę kupić rodzime kozie sery i gdzie dostać polską wołowinę, i to taką od krów ras mięsnych, a nie mlecznych.
Do picia cydru z polskich jabłek nikt mnie nie musi namawiać, bo stawiam go wyżej niż wysmakowane francuskie czy chilijskie wina. Czytam ulotki kosmetyków i chętnie wybieram te z kilku niedrogich, a dobrych polskich firm. Podobnie jest z farbami, lakierami i innymi środkami do majsterkowania, których używam do przerabiania starych mebli – te polskiej produkcji są tańsze i równie dobre jak te z Włoch czy Francji. Więc cóż to za problem przez tydzień żyć „made in Poland”. Oczywiście w granicach rozsądku: ani kawy, ani herbaty, ani winogron, na które sezon właśnie jest, nie mam zamiaru odstawić.
Wystarczyło jednak siedem dni, by się przekonać, że od bycia konsumenckim patriotą jest tylko krok do stania się konsumenckim szowinistą.
Poniedziałek
Już na samym początku jest pod górkę. Nawet nie mam co udawać, że w szafie znajdę specjalnie duży wybór ubrań uszytych w Polsce. Najczęściej kupuję je w sieciówkach, a więc nawet jeżeli są polskich marek, to i tak króluje produkcja z Bangladeszu, Chin i Indonezji. Nie mam wyboru.
Za to podróż do pracy jest już jak najbardziej polska: najpierw tramwajem Swing wyprodukowanym przez bydgoską Pesę, a potem przesiadka do poznańskiego solarisa. Już w drodze mam pierwszy kryzys: wiadomo, poniedziałek rano, więc dopada mnie ochota na kawę. Taką hipsterską, najlepiej dużą latte z kawiarni S. Tyle że to sieć, która w najmniejszym stopniu nie jest polska – więc z kawy nici. W pracy jem za to ugotowany przez siebie w domu obiad z polskich produktów: pomidorów, cukinii, bakłażanów i indyka. A po pracy powrót znowu rodzimymi środkami miejskiej komunikacji i małe zakupy – mleko, szampon, odżywka do włosów. Wszystko polskie.
Wtorek
Wiedziałam, że po drodze zechce mi się kawy, więc robię sobie ją na wynos.
Sukces! A może nie... Kawa, wiadomo, polska nie będzie (ale nie przesadzajmy: ma być patriotycznie, nie ksenofobicznie), ale ekspres na kapsułki mam od niemieckiego T., który swojego sprzętu u nas nie produkuje.
Na szczęście odszukałam starą kawiarkę, której pochodzenie jest mi nieznane, ale jest na tyle wiekowa, że już nie ma co szukać dziury w całym. Za to kubek termiczny na sto procent jest niepolski, bo to pamiątka z zagranicznej podróży. Uff przynajmniej mleko i cukier mam ojczyste.
Z zakupami znowu specjalnych problemów nie było: owoce (z wyjątkiem winogron), warzywa (tylko awokado zagraniczne), mięso, lakier w sprayu, bejce – wszystko polskie. Za to polskie nie są oczywiście ani moja komórka, ani domowy laptop, ani ten w pracy. Nie są nawet składane w Polsce i przyznam się, że argument o pochodzeniu w przypadku sprzętu elektronicznego nieprędko na mnie jako na konsumenta zadziała. Trudno: tu zero patriotyzmu, za to sporo pragmatyzmu.
Środa
Podróże praca – dom jak w dniach poprzednich, kawa własna, obiad własny (nawet boję się pomyśleć, jakiej produkcji są opakowania do przechowywania jedzenia).
Problem zaczyna się po południu. Potrzebuję gałki do małej skrzynki, którą właśnie odmalowałam. Najlepiej białej, porcelanowej. Sporo takich można znaleźć w sklepach internetowych, ale przy zakupie jednej zamówienie się nie opłaca (koszty wysyłki). Gałeczkę znajduję w sklepie z gadżetami do urządzania domów T. Sieć jest wprawdzie szwedzka, ale wyrzuty sumienia uspokaja to, że jest „social responsibility”, czyli odpowiedzialna społecznie. Nie toleruje pracy dzieci, pracy przymusowej czy działań przeciwko środowisku. Ceny produktów są jednak tak niskie, że ciężko uwierzyć, by produkowano je w Europie. Sięgam po gałkę i jeszcze po fajne filcowe literki (przydadzą się na warsztaty, które będę prowadziła dla dzieciaków z upcyklingu, czyli przerabiania niepotrzebnych przedmiotów na inne) i ładne słoiki (idealne na kolejną porcję przetworów). A więc choć nie są to patriotyczne zakupy, zawierzam zapewnieniom o społecznej odpowiedzialności.
Nastrój psuje mi jednak chwilę później wielki billboard: „Jedz jabłka. Obowiązek patriotyczny jeszcze nigdy nie był tak smaczny”. Jakby tego było mało, to hasło jest zapisane solidarycą. Zaczynam się czuć osaczona: wiem, że warto wspierać polskich producentów, ale czy to naprawdę mój obowiązek? Złość przechodzi mi, gdy widzę, że to reklama sieci może i polskich sklepów, lecz zarządzanych przez francuską korporację I. Hasło zostało wymyślone przez dziennikarza „Pulsu Biznesu” i szybko podchwycone przez media społecznościowe, jednak bez najmniejszego poczucia obciachu wykorzystują je oprócz I., także niemiecki L. czy brytyjskie T.
– To było oczywiste, że tak konsumencko nośne hasło trafi do reklam – mówi socjolog specjalizujący się w badaniach zachowań konsumenckich prof. Andrzej Falkowski. – Skoro namawia do kupowania i jedzenia, byłoby grzechem niewykorzystanie go w celach marketingowych – dodaje. To nie pierwsze próby rozbudzenia w nas konsumenckiego patriotyzmu. Takich akcji przeprowadzano już kilka: od „Teraz Polska”, poprzez „Kupuj Nasze.PL – są powody do dumy”, po „Swój po swoje od swojego” czy „Dobre, bo polskie”. Różna była ich nośność, ale realny efekt zakupowy raczej skromny. Wciąż wszelkie badania polskich konsumentów pokazują, że pochodzenie produktu ma niewielki wpływ na nasze zakupowe decyzje. Według sondażu Grupy IQS jedynie 7 proc. z nas kieruje się przy wyborze danego produktu jego polskim pochodzeniem. Dla 43 proc. ankietowanych pochodzenie towaru nie ma żadnego znaczenia, a 2 proc. wręcz woli towary zagraniczne i tylko je kupuje, gdyż uważa je za lepsze.
Dla porównania, gdy Amerykanie dokonują wyboru między produktem amerykańskim a pochodzącym z innego kraju, to nawet nieco wyższa cena krajowego produktu i jego nieco niższa jakość, o czym konsumenci wiedzą, nie powstrzymuje większości osób od wybrania „swojego”. – W Stanach, we Francji, w Niemczech samo pochodzenie produktu jest dla obywateli tych państw marką samą w sobie. A właśnie marki to element, o który rzadko pyta się w badaniach, a które mają choćby podświadomie ogromny wpływ na konsumentów – tłumaczy prof. Falkowski.
Ekonomiści i socjolodzy podkreślają jedno: przywiązanie do rodzimych produktów i marek to zjawisko charakterystyczne dla gospodarek zamożnych. Nie występuje ono w biedniejszych społeczeństwach, gdzie podstawowym kryterium zakupu jest cena, a wybór produktów zagranicznych jest oznaką prestiżu. I dlatego właśnie patriotyzm konsumencki obecny jest najmocniej w krajach rozwiniętych. Nie wstydzą się go wspomniani Amerykanie, którzy przecież pod każdym względem kultywują liberalizm i otwartość. Mimo to wielu z nich rezygnuje np. z przelotów na inne kontynenty, jeśli tras nie obsługują samoloty Boeinga, a hasło „Buy American” w 2009 r. było jednym z głównych elementów programu ratowania gospodarki przedstawionym przez Baracka Obamę. Do tej samej idei odwołuje się też program MadeInUSA.com opierający się na haśle „recyclingu amerykańskiego dolara”.
Czwartek
– Czy te truskawki są z Polski? – gdy w kwietniu słyszałam takie pytania klientów na pobliskim bazarze, nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać, czy jednak kilka osób odesłać do podstawówki, by jeszcze raz przerobiły biologię i geografię. Polskie truskawki w kwietniu, kiedy ledwie od kilku tygodni jest cieplej?
Jednak teraz pomyślałam, że skoro zadawali to pytanie, to byli świadomi tego, że towar – choćby tak popularny jak truskawki – wcale nie musi być rodzimy. Jednak takie zachowanie nie jest powszechne wśród polskich konsumentów. IQS podaje, że polski klient największą wagę przywiązuje do mgliście określonej „jakości kupowanego towaru” (tak odpowiedziało 47 proc. badanych) i ceny (28 proc.), a jego pochodzenie jest o wiele mniej ważne.
Na szczęście to nastawienie się zmienia. Jak wynika z przeprowadzonych pod koniec 2012 r. badań stowarzyszenia PEMI na potrzeby akcji „590 powodów, dla których warto kupować polskie produkty”, około połowa Polaków zawsze lub zwykle sprawdza, czy produkt został wyprodukowany w naszym kraju. W teorii świetnie, gorzej w praktyce. Pytam znajomych, czy zwracają uwagę na to, skąd są produkty, które kupują. Ale bez wskazywania, że chodzi mi o to, czy kupują polskie towary. Efekty sondy są ciekawe, bo większość odpowiada, że zwraca uwagę, ale na to, czy np. rodzynki są tureckie, mandarynki marokańskie, oliwy włoskie, sery francuskie. Spora część zarzeka się, że rosyjskich produktów (i czasem francuskich, bo przecież Paryż sprzedał Rosjanom mistrale) już nie kupują, o nie!
Tylko nieliczni potrafią wymienić, jakie rodzime produkty zawsze kupują. A gdy precyzuję, że chodzi mi o patriotyczne zakupy, i pytam nie tylko o to, co kupują, ale także gdzie, nie jestem rozumiana. Większości wystarczy samo polskie pochodzenie produktu, a to, czy sprzedaje go sieć zagranicznych sklepów, czy krajowa, nie jest już ważne. Sklepy zresztą o tym wiedzą i właśnie dlatego w ostatnim czasie zaczęły mocniej podkreślać polskie pochodzenie produktów. Tak jest choćby w B., która deklaruje, że 9 na 10 oferowanych przez nią produktów pochodzi od rodzimych dostawców.
Większości nawet patriotycznie nastawionym konsumentom to wystarcza. Ja jednak podczas zakupów zaczynam się zastanawiać: mozzarella od polskiego producenta, lecz kupiona w zagranicznym dyskoncie, czy włoska, ale z należącego do Polaków lokalnego sklepiku, którego właściciele sami sprowadzają produkty? Który zakup będzie bardziej patriotyczny? Wspomóc polskiego producenta czy polskiego pośrednika?
Piątek
O wiele krócej zastanawiam się nad butami. Trwa wyprzedaż, a więc choć są niepatriotyczne, bo pochodzą z Włoch, to i tak je kupuję. – Może gdybyśmy czuli się zagrożeni przez Italię, to pani decyzja byłaby inna? – zastanawia się prof. Falkowski. – Tak było choćby w Detroit, mieście, które wyrosło na przemyśle samochodowym. Kiedy w latach 70. i 80. ubiegłego wieku pojawiła się konkurencja tanich japońskich aut, to właśnie tam napotkała na największy opór i tam najczęściej używano haseł odwołujących się do patriotyzmu – opowiada socjolog. I tłumaczy, że podobnie jak z tradycyjnie rozumianym patriotyzmem ten zakupowy zaczął się rozwijać jako element poczucia dumy, wyższości nad innymi społecznościami. – Nie bez powodu nazywany jest często etnocentryzmem, bo jest zjawiskiem, które najsilniej rozwija się w tych społecznościach, które czują się zagrożone, a najmocniej na jego rozbudzanie działają uczucia negatywne – dodaje Falkowski.
Ekonomista Adam Figiel w książce – choć sprzed dekady, lecz wciąż najpełniej analizującej to zjawisko w Polsce – wymienia kilka elementów niezbędnych, by móc go rozbudzić. To niepewność oraz strach przed nieznanym, uprzedzenia do obcych i oczywiście przeróżne stereotypy w stosunku do innych narodowości.
Sobota
Polski cukier, polskie zboża, polskie młyny, polskie mleko, polska szynka. Kiedy zaczynam przyglądać się opakowaniom produktów, spostrzegam, że całkiem sporo producentów podkreśla rodzime korzenie. Powód jest oczywisty, co zresztą też pokazało badanie PEMI: blisko 61 proc. badanych stwierdziło, że prędzej kupi produkt, gdy informacja o jego polskim pochodzeniu będzie dobrze widoczna, a niemal 3/4 uważa, że polskość na towarach powinna być jeszcze o wiele mocniej akcentowana.
Tyle że to wcale nie oznacza, że za polskie produkty bylibyśmy skłonni więcej zapłacić. Tak zarzeka się (i tylko w badaniu opinii, które nie oznacza, że właśnie takie decyzje zapadną w sklepie) co dziesiąty konsument i to tylko w sytuacji, gdy cena polskiego produktu będzie wyższa góra o jedną trzecią niż ta zagranicznej konkurencji.
Niedziela
Poziom etnocentryzmu konsumenckiego można zbadać. Pierwsi pod koniec lat 80. zaczęli to robić Amerykanie na podstawie CET-scale (Consumer Ethnocentric Tendencies Scale) – to składająca się z 17 pytań ankieta, w której konsumenci odpowiadają na pytania o swoją postawę względem rodzimych i zagranicznych produktów.
W Europie na podstawie tej skali na najbardziej etnocentrycznych wychodzą konsumenci brytyjscy, niemieccy i francuscy. Także i w Polsce już wielokrotnie takie badania przeprowadzano. I choć badano różne grupy konsumentów, to kilka wniosków powtarzało się regularnie. Wyższy poziom etnocentryzmu mają kobiety, mieszkańcy dużych miast i osoby z wyższym wykształceniem, ale także rolnicy i ich rodziny. Jednak i u nich postawy patriotyczne kończyły się, gdy przechodzono do głębszego badania i pytań o zakupy elektroniki, kosmetyków czy produktów sportowych. Choć zarzekali się, że wolą polskie, to i tak wybierali zagraniczne.
– Oczywiście ten patriotyzm wart jest wspierania, ale nie ma się co oszukiwać: cudów dzięki niemu się nie zdziała. Nie udało się powstrzymać inwazji tanich i coraz lepszej jakości aut z Japonii, i Detroit ostatecznie upadło – podsumowuje prof. Falkowski.
Badam moją CET-scale. Z 57 punktami na 119 możliwych okazuję się jednak znacznie mniej patriotyczna, niż wydawało mi się jeszcze tydzień temu.
Czy patriotyzm konsumencki da się zastosować w praktyce, czy to tylko puste – choć nośne – hasło? Będziemy się nad tym zastanawiać w naszym nowym cyklu redakcyjnym „Wybieram polskie”. Przedstawimy branże, w których „nasi rządzą”, sprawdzimy, czy protekcjonizm się opłaca, spytamy, skąd w nas takie uwielbienie dla obcego, i pokażemy bilans globalizacji. Dziś, na początek: „Tydzień z życia konsumenta patrioty”
Zbadaj swój poziom konsumenckiego patriotyzmu
1. Kupowanie produktów wytwarzanych za granicą jest niewłaściwe.
2. Prawdziwy Polak powinien kupować produkty wytworzone w kraju.
3. Powinniśmy kupować produkty wytwarzane w Polsce, a nie dawać innym krajom zarabiać na nas.
4. Polacy nie powinni kupować produktów wytwarzanych za granicą, ponieważ krzywdzi to polski biznes i powoduje bezrobocie.
5. Polacy powinni zawsze kupować produkty wyprodukowane w Polsce zamiast produktów importowanych.
6. Polskie produkty ponad wszystko!
7. Polacy, którzy kupują produkty wytwarzane za granicą, są odpowiedzialni za bezrobocie w Polsce.
8. Kupowanie produktów wytwarzanych za granicą jest niepolskie.
9. Jedynie produkty niedostępne w Polsce powinny być importowane.
10. Od innych krajów powinniśmy kupować tylko te produkty, których nie możemy wyprodukować w naszym kraju.
11. Zawsze lepiej jest kupować produkty polskie.
12. Produkty produkowane za granicą powinny być obciążone wysokim podatkiem, aby ograniczyć ich import do Polski.
13. W dłuższym czasie może się to okazać bardziej kosztowne, ale wolę kupować polskie produkty.
14. Handel i kupowanie produktów produkowanych za granicą powinny być ograniczone do sytuacji koniecznych.
15. Cały import powinien być objęty kontrolą.
16. Obcym krajom powinno się zabronić wprowadzania produktów zagranicznych.
17. Należy kupować produkty polskie, ponieważ dają one zatrudnienie Polakom.
Punktacja:
7 pkt – całkowicie się zgadzam; 6 pkt – zgadzam się; 5 pkt – trochę się zgadzam; 4 pkt – ani się nie zgadzam, ani się zgadzam; 3 pkt – trochę się nie zgadzam; 2 pkt – nie zgadzam się; 1 pkt – całkowicie się nie zgadzam
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama