W środowisku bankowym już od dłuższego czasu mówi się o nadejściu końca ery bankowości „za zero”. Jeszcze parę miesięcy temu banki w swych deklaracjach ograniczały się raczej do konieczności wprowadzenia opłat za prowadzenie rachunku lub za przelewy. Dziś już coraz częściej do głosu dochodzi mniej korzystny z perspektywy klientów scenariusz pobierania opłat za przechowywanie depozytów. Czyli innymi słowy – nominalnie ujemne oprocentowanie depozytów. Część banków zdecydowała się już na taki krok w odniesieniu do klientów korporacyjnych, jednak czy dotknie on również zwykłego Kowalskiego? Nawet sam przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego Jacek Jastrzębski postawił takie pytanie na łamach DGP w ubiegłym tygodniu („Nie” nadzoru dla „ujemnego oprocentowania”, DGP z 22 kwietnia 2020), równocześnie stwierdzając, że „natura świadczenia ubocznego w postaci odsetek sprzeciwia się ustaleniu ich wartości na poziomie ujemnym”.

Biorąc pod uwagę słabsze wyniki sektora oraz wciąż obniżającą się rentowność kapitału, taki wariant może okazać się nieunikniony. Warto podkreślić, że to nie tylko wpływ pandemii, bo już przed nią można było usłyszeć od prezesów banków podczas prawie każdej debaty publicznej długą listę wyzwań. Wskazywali oni nadmierne przeregulowanie oraz obciążenie fiskalne sektora bankowego, które w sposób drastyczny przekłada się na stale obniżającą się rentowność kapitałów własnych. Jeszcze w 2019 roku wynosiła ona średnio 6,6 proc., co i tak było bardzo niskim wynikiem, plasując nas w ogonie Europy za krajami takimi jak Węgry czy Rumunia. Wydarzenia z 2020 r., których zresztą ciąg dalszy mamy także teraz, nie polepszyły tej sytuacji. Radykalne obniżki stóp procentowych do poziomów bliskich zeru bardzo mocno uderzyły w przychody odsetkowe banków, stanowiące ok. 70 proc. wyniku. Do tego dołożyły się problemy wynikające z pogorszenia jakości kredytów w związku ze słabszą kondycją przedsiębiorstw w dobie COVID-19 oraz dodatkowe odpisy będące pokłosiem kwestii kredytów frankowych. Efekt? Zysk netto sektora w 2020 r. obniżył się niemal o 50 proc. do 6,9 mld zł, co przekłada się odpowiednio na rekordowo niskie ROE wynoszące 3,3 proc. Dla przypomnienia – jeszcze 10 lat temu byliśmy jednym z najbardziej rentownych rynków europejskich i wskaźnik ten był dwucyfrowy.
W tak trudnych czasach dla banków do głosu dochodzi pomysł ujemnego oprocentowania depozytów. Aby jednak lepiej zrozumieć perspektywę sektora, przyjrzyjmy się bliżej mechanizmom, którym poddawany jest np. każdy 1 tys. złotych wpłacany do banku przez klienta. Jeżeli to tylko możliwe, bank będzie starał się jak najwięcej z ulokowanych depozytów przeznaczyć na udzielenie kredytów. Jest to podstawa działalności bankowej. Jednakże skala możliwej akcji kredytowej ograniczona jest z jednej strony czynnikami regulacyjnymi, z drugiej zaś rynkowym popytem na kredyt. A ten w czasach „nowej normalności” spada ze względu na ograniczanie inwestycji przez przedsiębiorstwa w kontekście niepewnej sytuacji rynkowej. Wyniki tegorocznej edycji naszego badania CEO Survey wskazują, że niepewność co do regulacji podatkowych oraz niepewny wzrost gospodarczy są najczęściej wymienianymi ryzykami w biznesie wskazywanymi przez prezesów polskich spółek (odpowiednio 90 proc. oraz 88 proc. wskazań) i są to zagrożenia wymieniane znacznie częściej niż na świecie. Stąd wiele firm decyduje się na odłożenie części inwestycji na lepsze czasy.
W efekcie blisko jedna trzecia depozytów może być skutecznie przełożona na udzielone kredyty, podczas gdy w czasach przed pandemią było to ok. 66 proc. Gdzie zatem wędrują pozostałe środki klientów? Z jednej strony banki mogą przeznaczyć je na zakup obligacji skarbowych (choć i tu obowiązują wewnętrzne limity inwestycyjne), z drugiej mogą zdeponować je w rezerwach w banku centralnym. Ta druga opcja w praktyce przynosi realną stratę dla banku, gdyż depozyty te nie dość, że nie są oprocentowane z uwagi na poziom stóp procentowych, to dodatkowo obwarowane są podatkiem bankowym w wysokości 0,44 proc. rocznie. Nietrudno się domyślić, że w takiej sytuacji banki będą próbowały przerzucić ten koszt na klientów.
Czy zatem klienci stoją na z góry przegranej pozycji i pozostaje im pogodzić się z zastaną sytuacją? Niekoniecznie. Być może właśnie nadchodzi moment, kiedy to większą popularność zyskają inne formy lokaty kapitału, takie jak fundusze inwestycyjne. Żeby jednak stało się to faktem, potrzebny jest dobry produkt przynoszący satysfakcjonujące stopy zwrotu, jednocześnie nieobarczony nadmiernie wysokimi opłatami. Niskie stopy procentowe, które przekładają się na silną erozję marży również wśród zarządzających aktywami, mogą równie dobrze stać się dla nich szansą. Jeśli właściwie wykorzystają ten moment na rynku, powinno to przełożyć się na przyciągnięcie nowego kapitału.
Warto też pamiętać, że w naszym wspólnym interesie jest, aby sektor bankowy był rentowny. Rentowność przekłada się na stabilność sektora, czyli bezpieczeństwo naszych depozytów. Jednocześnie notowania giełdowe banków mają znaczenie z punktu widzenia rentowności naszych oszczędności ulokowanych już w funduszach inwestycyjnych oraz emerytalnych. A stabilny i zyskowny sektor może stanowić pomoc w przywróceniu gospodarki na ścieżkę zrównoważonego wzrostu. ©℗