Prochiński prezydent i antychiński rząd – działania najważniejszych polskich urzędników wobec Chin wydają się przynajmniej nieskoordynowane. Być może to tylko pozorna sprzeczność, na której wygra biznes.

Działania polskiego rządu mogą rozsierdzić Chińczyków. Jednym z kluczowych projektów, który zapewne zostanie uchwalony niebawem przez Sejm, jest nowelizacja ustawy o krajowym systemie cyberbezpieczeństwa. I choć przedstawiciele Kancelarii Prezesa Rady Ministrów przekonują, że to kompleksowy akt prawny, który poprawi sytuację Polski w starciach z cyberprzestępcami, to doskonale wiadomo, o co chodzi. A mianowicie o podział tortu przy rozwijaniu sieci 5G.
W największym uproszczeniu: wejście w życie nowych przepisów umożliwi polskim politykom wykluczenie chińskiego Huaweia z naszego rynku. Czy tak się rzeczywiście stanie, nie wiadomo, ale zgodnie ze starą zasadą, jeśli w pierwszym akcie strzelba zawiśnie na ścianie, to w trzecim musi wypalić.
Działania polskich władz nie są zresztą wyjątkowe. Wpisują się w coraz popularniejszy w Europie trend do ograniczania roli Huaweia na rynku telekomunikacyjnym. Firma jest bowiem posądzana o współpracę z chińskim rządem i z tego powodu podejrzewa się, że może ona potencjalnie szpiegować na jego rzecz. Jednocześnie – co niektórzy nasi politycy i urzędnicy przyznają w nieoficjalnych rozmowach – istotne jest pokazanie naszym amerykańskim partnerom, że w prowadzonym coraz częściej w świecie nowoczesnych technologii globalnym sporze Warszawa jednoznacznie staje po stronie Waszyngtonu, a nie Pekinu.
Chińczycy potrafią się odwinąć. Na początku stycznia 2021 r. w Państwie Środka przyjęto tzw. przepisy antyblokujące. Przewidują one, że Rada Państwowa (odpowiednik rządu) może nakazać chińskim obywatelom czy firmom, by nie przestrzegały przepisów blokujących nakładanym przez władze innych państw. Oczywiście faktycznie państwa wprowadzające będą mogły zastosować obostrzenia – np. Huawei nie może skutecznie zablokować stosowania przepisów zakazujących podmiotom tworzącym sieć 5G korzystania z jego usług. Wówczas jednak chiński rząd będzie mógł nałożyć odwetowo „środki wzajemne”. Jeśli więc Polacy wykluczą chińskich przedsiębiorców technologicznych, to Chińczycy wykluczą polskich. Zasadą ma być wet za wet, czyli wykluczenie w tej samej branży, w której chińska działalność została uniemożliwiona lub ograniczona. Mogłoby to być bolesne dla co najmniej kilkudziesięciu polskich firm, które robią interesy w Państwie Środka, np. tych, które produkują tam sprzęt elektroniczny.
Sojusze i interesy
Jastrzębia retoryka rządu ma się jednak nijak do tej, którą stosuje prezydent Andrzej Duda wspierany przez Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Podejście głowy państwa do relacji z Chinami jest – jak słyszymy od osoby bliskiej Pałacowi – „pragmatyczne i serdeczne”. Andrzej Duda – twierdzi nasz rozmówca – doskonale zdaje sobie sprawę, że jako głowa państwa musi podkreślać swoją niezależność od rządu Prawa i Sprawiedliwości w tych dziedzinach, w których nie będzie to poczytywane jako atak polityczny. Jedną z tych dziedzin jest polityka zagraniczna. Przy okazji zaś – co Duda robi ponoć w pełni świadomie – prowadzenie serdecznych rozmów z Chińczykami ma służyć nie tylko polepszeniu relacji z Pekinem, lecz także zmobilizowaniu Waszyngtonu do większego zainteresowania Polską i samym prezydentem, który jeszcze nawet nie rozmawiał z Joem Bidenem. W tym z kolei dowód słabej pozycji Polski na arenie międzynarodowej widzi rodzima opozycja.
Niezależnie od przyczyn, w Polsce realizowane są dwie agendy. Gdy w rządowych gremiach zapadają decyzje o przepisach pozwalających na wykluczenie Huaweia z polskiego rynku, Andrzej Duda rozmawia z prezydentem Chin Xi Jinpingiem o możliwościach dostawy do Polski chińskiej szczepionki. Na poziomie roboczym zaś toczą się rozmowy o poprawieniu pozycji polskich producentów mleka w proszku, dla których rynek chiński jest szczególnie istotny.
– Rozmowa prezydenta Dudy o chińskich szczepionkach to ważny sygnał, bo wiadomo, że szczepionki to istotny element dyplomacji medycznej. Skoro Amerykanie zaniedbują ostatnio relacje z Polską, to być może chcemy im pokazać, że analizujemy możliwości współpracy z różnymi partnerami. Amerykańscy dyplomaci niewątpliwie dostrzegają ten ruch. Według mnie można powiedzieć, że nie tyle wzmacnia się sojusz polsko-chiński, ile kruszeje polsko-amerykański – uważa Piotr Łukasiewicz, w latach 2012–2014 ambasador Polski w Afganistanie, a obecnie analityk Polityki Insight oraz wykładowca na Uniwersytecie Jagiellońskim. Podkreśla on, że jakakolwiek dyskusja o stosunkach Polski z Chinami musi uwzględniać nasze relacje z USA. I aktywność prezydenta może rzeczywiście być związana z ochłodzeniem w relacjach polsko-amerykańskich. To zaś może wynikać z kilku powodów.
– Po pierwsze, nowa administracja musi okrzepnąć. Po drugie, chce odbudować relacje z Niemcami, które zaniedbywał Donald Trump, a które są ważnym partnerem USA w UE. Po trzecie zaś, Polska może być źle postrzegana przez administrację Bidena ze względu na wizerunek państwa coraz mniej respektującego praworządność. Niektórzy wyśmiewają przywiązanie Amerykanów do dbałości o demokrację, ale dla nich to jest naprawdę ważne i na każdym kroku to podkreślają. Tymczasem Polska przestała być na arenie międzynarodowej kojarzona z praworządnością – przekonuje Piotr Łukasiewicz.
Część ekspertów przypomina jednak, że Stany Zjednoczone robią interesy z wieloma krajami wprost łamiącymi prawa człowieka i nie widzą w tym nic złego. – USA nadal są naszym głównym sojusznikiem w zakresie bezpieczeństwa, ale to nie ogranicza możliwości robienia interesów z Chińczykami – przekonuje dr Łukasz Jasina z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Tym bardziej że przecież nawet Stany Zjednoczone robią ich wiele.
Potwierdza to Janusz Piechociński, były wicepremier oraz minister gospodarki, obecnie prezes Izby Przemysłowo-Handlowej Polska–Azja, który zwraca uwagę, że pomimo buńczucznej narracji USA, że Chiny to ich wróg, Amerykanie robią mnóstwo interesów w Państwie Środka. Tesla weszła do fabryki pod Szanghajem, a Hollywood zbija kokosy w chińskich kinach. Czasy zimnej wojny minęły.
– Polska ma święte prawo do utrzymywania pozytywnych relacji gospodarczych z Państwem Środka. Tym bardziej w trakcie pandemii, gdy potrzebuje ratować swoją gospodarkę. Nasz sojusznik, USA, powinien wspierać nasze dobro i rozwój. Moim zdaniem kryzys spowodowany pandemią uzasadnia możliwość szukania współpracy z Chinami i USA powinny to zrozumieć – uważa dr Jasina. I zaznacza stanowczo, że dyplomacja nie polega na permanentnym podporządkowaniu się silniejszemu sojusznikowi. Polska jest na tyle dużym krajem i silną gospodarką w Europie, że nie musi wyrzekać się zaspokojenia własnych interesów, a także interesów wspólnot, w których jesteśmy.
Dziwna współpraca
Dla Joego Bidena – który jest w trakcie budowania swojej administracji i zarządzania kryzysem koronawirusowym – nie jesteśmy zresztą na tyle istotni, żeby skupiał się teraz na Polsce. Zostawiając jednak na boku nasze relacje z USA, warto się zastanowić, czy działania polskich decydentów w stosunku do Chin to przemyślana strategia czy zbiór przypadkowych reakcji.
– Oczywiście, że istnieje współpraca pomiędzy panem prezydentem a rządem – przekonuje nas Przemysław Czarnecki, poseł Prawa i Sprawiedliwości oraz zastępca przewodniczącego sejmowej komisji spraw zagranicznych. Przy czym – jak wyjaśnia – nie oznacza to bynajmniej ustalania każdej kwestii i każdego kontaktu. Prezydent bowiem z racji uwarunkowań konstytucyjnych jest niezależny od rządu i może realizować własną strategię.
– Dziś widać zwiększoną aktywność dyplomatyczną ze strony pana prezydenta. Natomiast Ministerstwo Spraw Zagranicznych i rząd zajmują się bardziej kwestiami technicznymi, takimi jak codzienna obsługa naszych rodaków za granicą, oraz legislacyjnymi, a nie tylko polityką międzynarodową na szczeblu globalnym i gestami kierowanymi do naszych partnerów. Moim zdaniem jednak to atut, a nie mankament. Te działania się dobrze uzupełniają – twierdzi parlamentarzysta.
O tym, że polska dyplomacja działa w sposób skoordynowany, przekonany jest też Piotr Łukasiewicz. Tyle że widzi w tym kłopot, a nie atut.
– Problem w tym, że nasza dyplomacja podejmuje niebezpieczne i nieprzemyślane decyzje, które mogą mieć długofalowe, negatywne konsekwencje dla naszego kraju. Nie jestem amerykanofilem, natomiast to na sojuszu z USA wychodziliśmy do tej pory najlepiej. Od tych relacji zależy nasze bezpieczeństwo. Nie można ich zaniedbywać. Nie ma co oczekiwać, żeby Chiny stały się ważnym partnerem dla Polski, bo Chiny ogólnie mają trudne relacje z Europą – zaznacza były ambasador. W tym kontekście, zdaniem Łukasiewicza, negatywnie należy ocenić wpisanie nas przez prezydenta do klubu zwolenników chińskiej szczepionki. Andrzej Duda powinien bowiem dobrze wiedzieć, że ostatecznie nie chodzi przecież o zaszczepienie Polaków azjatyckim preparatem, lecz o pomoc w budowaniu potęgi i wizerunku Chin – zbawcy świata. Jednocześnie jednak takie działanie może być odebrane jako nieufność do preparatów produkowanych w USA i Europie, z których przecież w rzeczywistości Polacy będą korzystali.
Nie brakuje też jednak opinii, że polski dwugłos jest efektem przypadku. Po prostu rząd realizuje swoją strategię, a prezydent i Pałac swoją. Ponoć – przy czym to plotka, której nie udało nam się potwierdzić – resort spraw zagranicznych w ostatnich miesiącach odradzał głowie państwa udział w niektórych spotkaniach z chińskimi władzami. Nie przyniosło to jednak oczekiwanego przez urzędników skutku.
Jeden z naszych rozmówców ze świata polityki przekonuje, że ten nieskoordynowany dwugłos prowadzi do znacznie lepszych efektów, niżeli na to zasłużyliśmy. Całkiem realny jest bowiem według niego scenariusz, w którym wpiszemy się do proamerykańskiego klubu wykluczającego z rodzimych rynków chiński biznes i… jako jedni z nielicznych nie poniesiemy dotkliwych konsekwencji.
O tym, dlaczego taki wariant jest możliwy, pisano szeroko w opublikowanej niedawno przez PISM analizie „Strategiczny partner Chin czy wspólnik USA? Polska w retoryce władz i środowisk eksperckich ChRL”. Marcin Przychodniak, autor opracowania, zauważa, że relacje dwustronne między Polską a Chinami w ostatnich dwóch latach wyraźnie się pogorszyły. Sprawa Huaweia to jedno. Ale jest i drugie – choćby to, że w 2018 r. premier Mateusz Morawiecki nie wziął udziału w mającym być platformą współpracy Chin z państwami Europy Środkowej szczycie „16+1” w Sofii. Od tego czasu liczba kontaktów politycznych znacząco się zmniejszyła.
Dlaczego może nam to ujść płazem? „Polska jest traktowana w chińskim dyskursie jako «uległa ofiara», a nie «zdeklarowany wspólnik» USA” – czytamy w opracowaniu PISM. Dowodem na to ma być m.in. reakcja Chin po wizycie byłego już sekretarza stanu USA Mike’a Pompeo w Warszawie w 2019 r. Została ona określona jako antychińska i obliczona na „wyciągnięcie” Polski z grona partnerów Państwa Środka. Cui Hongjian z Chińskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych (CIIS) ocenił, że Europa Środkowa jest areną „zmagań pomiędzy wielkimi siłami”, a USA starają się przekuć kooperację w zakresie bezpieczeństwa we współpracę ekonomiczną. Chiński resort spraw zagranicznych ocenił wizytę jako ingerencję w sprawy wewnętrzne innych państw, ale w komunikatach nie wspomniano o Polsce.
Nawet o zatrzymaniu pracownika Huaweia w Polsce, któremu zarzucano szpiegostwo, Chiny wyrażały się w stonowany sposób. Wydano wprawdzie oświadczenie na wysokim szczeblu, ale w żadnym miejscu nie było ono wymierzone w Polskę.
Mówiąc wprost: Chińczycy uważają nas za państwo względnie słabe, które potrzebuje sojuszników. I akceptują to, że Warszawa szuka przede wszystkim aliansu z USA. Nie musi to jednak – w ocenie Pekinu – oznaczać zamknięcia szans na rozwój relacji polsko-chińskich, bo też nie ma sensu gniewać się na kogoś, kto – przynajmniej zdaniem oceniającego – jest uzależniony od silniejszego brata.
Statystyka nie kłamie
Jest jeszcze jedno istotne pytanie: czy w ogóle warto zabiegać o dobre stosunki z Chinami? Czy obecna polityka polskich władz będzie miała realny wpływ na biznes prowadzony przez rodzime firmy? Tu zdania są podzielone.
Janusz Piechociński nie ma wątpliwości, że powinniśmy bardziej otworzyć się na Chiny. Tyle że umiejętnie, a nie tak, jak do tej pory to czyniliśmy. – Skoro szósta gospodarka UE, jaką jest Polska, jest dopiero 15. eksporterem do Chin, to znaczy, że coś robimy źle. Przeganiają nas nawet mniejsze kraje jak Czechy czy Węgry. Nie jesteśmy konsekwentni na poziomie politycznym i myślimy, że trzeba twardo opowiadać się po którejś ze stron. A tutaj potrzeba wspólnej strategii, podtrzymywania dialogu oraz dyplomacji – tłumaczy były polityk.
Statystyki wymiany handlowej z Chinami pokazują zresztą dobitnie, jak kiepsko wypadamy. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego za 2019 r. wartość polskiego eksportu do Chin wyniosła 11,4 mld zł, zaledwie 1 proc. eksportu Polski ogółem. Wartość importu to z kolei 125 mld zł, co dało udział w imporcie na poziomie 12,4 proc.
Eksportujemy głównie maszyny i urządzenia mechaniczne, elektryczne oraz ich części, metale nieszlachetne i wytwarzane z nich artykuły oraz tworzywa sztuczne. A importujemy maszyny, sprzęt elektryczny i elektroniczny, a także materiały i artykuły włókiennicze.
Duże i niewykorzystywane rezerwy mamy w sektorze rolno-spożywczym. Dariusz Mamiński, główny specjalista w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi, zapewnia, że od wielu lat widoczne jest duże zainteresowanie rodzimych przedsiębiorców azjatyckim rynkiem. Musimy jednak pamiętać, że dostęp do niego wielu produktów, zarówno pochodzenia zwierzęcego, jak i roślinnego, jest obwarowany długotrwałymi i skomplikowanymi procedurami zatwierdzającymi. A to wymaga dużego zaangażowania administracji rządowej po obu stronach.
– Sprawy rolne są zgłaszane jako tematy rozmów przedstawicieli wysokiego szczebla w formacie dwustronnym i wielostronnym. Biorąc pod uwagę specyfikę Chin, w kwestiach szczególnie istotnych i problematycznych niezwykle ważne jest przekazanie sygnału na szczeblu politycznym – zaznacza Dariusz Mamiński.
Janusz Piechociński opowiada, że musimy mieć różne rynki zbytu. Tymczasem stawiamy wszystko na jedną kartę, np. na Niemcy, bo są bliżej. A Chiny są odsuwane na dalszy plan, bo są daleko, jest sporo wyzwań związanych z prawem, barierą językową itd.
– Chyba już nie pamiętamy kryzysu gospodarczego z 2007 r., kiedy wpadliśmy w poważne tarapaty, gdy Niemcy znacząco ograniczyli zamówienia na wiele naszych produktów. Dobra gospodyni powinna dbać o to, żeby mieć jajka w wielu koszykach – mówi Piechociński. I dodaje, że polskiej dyplomacji bardzo potrzeba umiejętności prowadzenia dialogu w trudniejszych sprawach. Trzeba się kierować znaną z medycyny zasadą, że lepiej zapobiegać niż leczyć. Gdybyśmy zaś utrzymywali dialog z wieloma partnerami na wiele tematów, to mielibyśmy lepszy ogląd sytuacji i jednocześnie nasze stanowiska w najważniejszych sprawach nie byłyby traktowane jako ostateczne, tylko jako kolejny etap dialogu w jakiejś kwestii.
W skrócie, powinniśmy więcej rozmawiać ze stroną chińską, szukać możliwości zrobienia biznesu na kolejowym nowym jedwabnym szlaku, otwierać rynek za Wielkim Murem dla polskich firm, współpracować z coraz liczniejszą diasporą chińską w Polsce i szukać możliwości współpracy w sektorze e-commerce.
Nie taki wolny rynek
Do pesymistów w tym względzie należy Arkadiusz Krężel, przewodniczący rady nadzorczej Grupy Boryszew i prezes rady nadzorczej Przedsiębiorstwa Badań Geofizycznych w Warszawie, w latach 1992–2006 prezes zarządu Agencji Rozwoju Przemysłu. Uważa on, że bardzo trudno będzie znaleźć złoty środek w relacjach Polski z Chinami i Polski z USA.
– Zarówno polskim, jak i zagranicznym firmom nigdy nie było w Chinach łatwo, ponieważ ta gospodarka, niby wolnorynkowa z wierzchu, w istocie jest bardzo centralnie sterowana i mocno protekcjonistyczna – zaznacza Krężel. I uzupełnia, że z powodu kryzysu pandemicznego oraz coraz mocniej zarysowującej się walki pomiędzy mocarstwami zapewne będziemy mieli do czynienia ze zdecydowanym wzmożeniem protekcjonizmu, i to w zasadzie z każdej strony. A jeżeli zacznie się eskalacja takich działań, to powrotu do stanu wolnorynkowego według modelu sprzed kilku lat raczej nie będzie.
– Chińskie ambicje bycia gospodarczą jedynką na świecie są nie do zatrzymania, a jeżeli do tego dochodzą jeszcze ambicje militarne, to raczej nie ma co liczyć na jakiś konsensus i kto wie, czy działanie firm polskich w Chinach będzie jeszcze miało jakiś sens – podsumowuje Arkadiusz Krężel. Ale i jego zdaniem nie można całkowicie rezygnować z chińskiego rynku i oddawać go walkowerem. Dlatego też – niezależnie od tego, z czego wynika dwutorowe podejście polskich władz do relacji z Chinami – paradoksalnie można jednocześnie i bić głową w (chiński) mur, i próbować go obejść. A właściciel muru co najwyżej spojrzy z politowaniem, ale potraktuje serdecznie. A o to przecież przede wszystkim chodzi.