Bardzo szkodliwe były wypowiedzi wykluczające konkretny kapitał i konkretne firmy. Tego po prostu się nie robi – mówi Janusz Piechociński.

Jak dziś można określić stosunki polsko-chińskie?

Warto spojrzeć na nie przekrojowo. W końcówce 2015 r. zapowiadało się całkiem nieźle, bo Europa Środkowo-Wschodnia podpisała z Chinami w 2012 porozumienie 16+1 a prezydent Andrzej Duda złożył wizytę w Chinach, potem nastąpiła też bardzo szybko rewizyta Prezydenta Xi Jinpinga w Warszawie. Rząd PiS miał nadzieję, że będzie korzystać na chińskim zainteresowaniu - mówiło się zarówno o Centralnym Porcie Lotniczym, nowym porcie nad Bałtykiem, jak i szybkich kolejach czy nowoczesnej infrastrukturze. Mieliśmy w każdej sytuacji wybierać najlepszych partnerów spośród tercetu - Chiny, USA i UE. Sporo dętej, mocarstwowej propagandy za którą nie poszły konkretne działania i liczne wizyty chińskiego biznesu w 2016 i 2017 nie przyniosły istotnej zmiany, bowiem strona polska nie przedstawiła konkretów współpracy. Za kadencji Donalda Trumpa postawiono wszystko na jedną kartę - szczególnego sojusznika w UE dla polityki republikańskiego prezydenta. Polska zaangażowała się w inicjatywę Trójmorza pod auspicjami USA kosztem szybkiego wycofywania się z aktywności w formacie 16+1. Przypomnę też, co działo się z 5G, gdy Chińczycy usłyszeli niemalże wprost od czołowych polskich polityków rządowych, że nie powinni startować w przetargu. I to mimo, że zakup sprzętu od Huawei sporo kosztował zarówno operatorów w Polsce, jak i innych państwach europejskich, co przełoży się na wymierne straty…

A obecnie?

Nie tak dawno zaczęto straszyć w UE i Polsce chińskimi inwestycjami w formie wykupu istniejących firm, co rzekomo miało być bardzo szkodliwe. Apogeum tej paniki mieliśmy w czasie pandemii, gdy polscy politycy opcji rządzącej wprost mówili, że jest poważne ryzyko wrogiego przejmowania polskich firm przez chińskie podmioty i dlatego konieczne jest zabezpieczenie polskiego biznesu. Język dyplomacji naprawdę zna inne metody na wyrażanie takich obaw. Polska polityka wciąż jest mało pragmatyczna i zbyt często ulega emocjom napędzanym np. przez konkurentów chińskich firm. I gdyby mieli oni kapitał, który chcieliby zainwestować w Polsce to nawet nie byłby to tak wielki problem. Gorzej, że nic z tego nie wynika. Co prawda Andrzej Duda był na ostatnim szczycie 17+1. Dobrze, że nie byliśmy w gronie tych państw, które wysłały tam jedynie ministra. W efekcie jest zaproszenie dla prezydenta do wizyty państwowej w Chinach. Ale to za mało, bo jest znaczny nie wykorzystany potencjał eksportowy polskiej gospodarki do Chin. Szósta-siódma gospodarka w UE zajmuje 15-16 miejsce wśród unijnych eksporterów do Chin. Uwaga, mówię o tym nie tylko do polskiej polityki i administracji, to też wielkie zadanie dla samych przedsiębiorstw i menedżerów.

Jak w takim razie to zmienić?

Jako polityk, a teraz prezes izby przemysłowej z bliska i na różnych poziomach obserwowałem politykę i gospodarkę. I wiem, że ta pierwsza wraz z dyplomacją powinna wspierać tę drugą. A to oznacza, że nie można stygmatyzować żadnego z partnerów. Zamiast zrażać do siebie i dopatrywać się różnic, które zawsze się znajdą, lepiej spojrzeć na to jak uczynić współpracę korzystną dla obu stron. Przykładowo, rozmowa z Rosją o katastrofie smoleńskiej czy Nord Stream 2 nic nie daje. Strony mają rozbieżne interesy. Rozmawiajmy o tym, jak zintensyfikować współpracę kulturalną albo wróćmy do kooperacji uczelni. Trzeba budować dobre scenariusze tam gdzie się tylko da.

Może się okazać, że w wielu aspektach się nie da.

Tam, gdzie nie ma zgody, wystarczy powiedzieć, że jesteśmy niegotowi do decyzji i zrobimy to kiedy indziej. Bardzo szkodliwe były wypowiedzi wykluczające konkretny kapitał i konkretne firmy. Tego po prostu się nie robi. Jeśli nie chce się wybrać danej technologii i partnera, to tak wybiera się kryteria by móc potem powiedzieć: „Stanęliście do przetargu, ale się nie udało. Może innym razem”. Tymczasem nasze władze jednoznacznie postawiły na Trumpa, a na domiar złego jeszcze przyjęły jego retorykę. Jakby zapomniano, że my jesteśmy 22. gospodarką świata i daleko nam do potencjału USA i Chin. Tymczasem od 2015 r. światowa gospodarka poszła z naszej perspektywy w bardzo złym kierunku. Coraz większą rolę odgrywają międzynarodowe korporacje, z którymi już bardzo trudno współpracować na równych warunkach z pozycji państwa spoza pierwszej dziesiątki globalnej gospodarki. Wciąż jesteśmy na dorobku i nie możemy rozmawiać tak, jak mocarstwa. A jednak wciąż robimy to samo. Polska w podobny sposób zareagowała na umowę Unia Europejska - Chiny. UE domknęła bardzo ważny proces, o czym mówiło wielu europejskich polityków na czele z członkami Komisji Europejskiej. A u nas jest cisza albo narzekanie na to, że nie zaczekano na stanowisko nowej administracji Stanów Zjednoczonych i kierunku, jaki obierze.

Dlaczego rozmowy w sprawie europejsko-chińskiej umowy inwestycyjnej trwały ponad siedem lat?

Faktycznie decyzja o przystąpieniu do rozmów zapadła już dawno - jeszcze w 2012 r. By to wytłumaczyć trzeba cofnąć się do ówczesnych realiów politycznych - cały proces zaczął się na długo przed Trumpem i zwrotem w amerykańskiej polityce polegającym na przyjęciu dużo bardziej konfrontacyjnego kursu. Pomysł na zapewnienie sukcesów w rywalizacji z Chinami polegał wtedy na zawieraniu różnego rodzaju partnerstw przez administrację Baracka Obamy. To miał być mechanizm służący wzajemnemu wzmacnianiu konkurencyjności i stawianiu Pekinowi stopniowo kolejnych wymagań. Trump całkowicie zaniechał takiego podejścia. Jednocześnie starał się rozbić samą Europę, która wcześniej konsekwentnie obejmowała integracją państwa dawnego bloku sowieckiego. I dlatego zlikwidowano współpracę transatlantycką i transpacyficzną, bo w takim układzie rosła siła decyzyjnego wpływu administracji USA na poszczególnych partnerów. Taki mechanizm uruchomił wielkie napięć, a nawet konflikty i wojny handlowe: wystarczy wspomnieć niektóre relacje USA z Meksykiem, Kanadą, Japonią czy Indiami i Unią Europejską Przedmiotem konfrontacji mogło stać się dosłownie wszystko - od technologii, po podejście do spraw klimatycznych czy polityki chronienia własnego rynku.

Dlaczego umowę sfinalizowano właśnie teraz?

Niemiecka prezydencja była pod dużym ciśnieniem licznego niemieckiego biznesu w Chinach. Brak porozumienia powodował, że przedsiębiorcy zza Odry narzekali na nadmierny protekcjonizm na rynku Państwa Środka i duże wymogi, jakie stawia przed nimi tamtejszy rynek. Apelowano, by usprawnić mechanizmy i pozwolić na łatwiejsze funkcjonowanie na chińskim rynku, w tym na zapewnienie bezpieczeństwa inwestycji. Dlatego finalizacja umowy była jednym z głównych priorytetów niemieckiej prezydencji w Unii Europejskiej, która chciała jednak wykazać, że skorzystają na niej wszyscy. Dlatego poprzedziły to rozmowy z Chińczykami w których udział wzięli m.in. Emmanuel Macron i Angela Merkel. My Polacy nie powinniśmy też zapominać, że znaczna cześć polskich produktów i podzespołów poprzez gospodarkę niemiecką dociera do Azji i Chin. Wystarczy przypomnieć, ze Niemcy to nasz największy partner handlowy, z którym także dzięki niemieckim inwestycjom Polsce mamy nadwyżkę w obrotach handlowych i dokładnie obejrzeć strukturę naszego eksportu do Niemiec.

Pojawiają się głosy, że na porozumieniu zyskają jedynie Chińczycy.

Na takich porozumieniach wygrywają przede wszystkim aktywni i przygotowani do działania w nowych możliwościach. Ci ze słabą ofertą będą mieli kolejny powód do narzekania - po obu stronach: europejskiej i chińskiej.

Chiny prześcignęły już Stany Zjednoczone w relacjach handlowych z Europą. Wartość eksportu z Europy do Chin przekroczyła 202 mld euro, a importu 383 mld euro. Mamy głęboki deficyt jako cała wspólnota. W 2020 r. Chiny odnotowały nadwyżkę w handlu ze Starym Kontynentem na poziomie 181 mld euro – umowa jest szansą, by nieco to zrównoważyć. Dlatego w trakcie rozmów Chiny faktycznie chciały pokazać, że otwarcie nie jest jednostronne i działające wyłącznie na ich korzyść. Należy też zauważyć, że rośnie tamtejsza klasa średnia - szacuje się, że spośród 1,37 mld Chińczyków ok. 300 mln można już zaliczyć do tej grupy. I to ona może stać się główną siłą popytową dla produktów z Europy. To sprawia, że produkty europejskie mają szansę stać się zauważalne - i chodzi nie tylko o komponenty technologiczne, ale też produkty z innych sektorów. Wskazywano na obszary w których może zyskać biznes ze Starego Kontynentu. Przykładowo, siłą niemieckiej gospodarki jest produkcja maszyn czy automotive - a Chiny już teraz są ogromnym rynkiem zbytu samochodów europejskich koncernów, przede wszystkim niemieckich, które są tu wiodącą siłą. Widzą to także Amerykanie - nawet w dobie twardej wojny handlowej Tesla otworzyła swoją fabrykę pod Szanghajem.
Jako Polska mamy pogłębiać współpracę z Chinami kosztem relacji z NATO?

Możemy być bardzo skutecznym, dobrym i lojalnym partnerem w NATO i Unii Europejskiej, a w ramach tych struktur jednocześnie możemy i powinniśmy budować jak najściślejsze relacje w innych kierunkach. To się nie wyklucza - zależy jedynie od zręczności prowadzonej polityki. Wystarczy porównać działania naszego rządu z polityką Viktora Orbana. Choć Węgry są dużo mniejszym państwem, to my w eksporcie do Chin im ustępujemy, podobnie jak Czechom. Chińskie inwestycje na Węgrzech przekroczyły 5 mld dol., a my jesteśmy zamknięci na poziomie 2 mld. Na dobrą sprawę największą greenfieldową chińską inwestycją w Polsce wciąż jest GD Poland z Wólki Kosowskiej, a minęło już od niej 25 lat. Od tamtego czasu nic wielkiego nie przybyło i nie widać, żeby miało w najbliższym czasie się pojawić. I to mimo, że ze strony kolejnych ekip rządowych i części polskiego biznesu wysyłano takie sygnały. Brakowało sprawczości i atrakcyjności. Dziś Polska płaci dużą cenę za konflikt na Ukrainie, a w kontekście rywalizacji Rosji z Europą jesteśmy traktowani jako kraj z najmniejszą dozą pragmatyzmu z pootwieranymi bardzo wieloma rozdziałami uniemożliwiającymi współpracę. Możemy też bardzo dużo stracić na napięciach na Białorusi. Tracimy rynki i nie wykorzystujemy tych szans jakie daje nam nasze położenie.

Będziemy rywalizować z sojusznikami z Grupy Wyszehradzkiej?

Wszystkie kraje leżące na Nowym Jedwabnym Szlaku włącznie z naszymi partnerami z Europy Środkowo-Wschodniej zaangażowały się inwestycyjnie w to, by stworzyć konkurencyjną infrastrukturę. Każdy chce zrobić to kosztem Małaszewicz i Polski, by zagospodarować kolejne kontenery, bo liczba pociągów tylko w ciągu tego roku się podwoiła. Dlatego wiele państw działa protekcjonistycznie - Rosja postanowiła, że dla rosyjskich firm jeżdżących z kierunku Chin do bałtyckich rosyjskich portów będzie dopłata 450-500 dol. na każdy kontener. Wystarczy też spojrzeć na konflikt między Białorusią a Litwą - nie tylko w kontekście wyborów czy elektrowni atomowej, ale też wobec szukania alternatywy dla litewskich portów. Mamy też zapowiedź wielkich logistycznych ambicji czeskich czy słowackich. Węgrzy także chcą budować wielki terminal logistyczny do kontenerów.

A jakie są nasze atuty?

Mamy silne porty w Gdańsku i Gdyni, które w czasie pandemii nie straciły na znaczeniu i są jednymi z głównych centrów obsługi kontenerów na Bałtyku ustępując Sankt Petersburgowi. Będzie rosła rola Szczecina i Świnoujścia. W dalszym ciągu jesteśmy liderem transportu samochodowego w UE - polskie firmy wykonują jedną czwartą wszystkich przewozów we wspólnocie. Mamy też potencjał kolejowy - PKP Cargo to drugi przewoźnik w UE. Poszerzamy swoją ofertę logistyczną, rozbudowujemy magazyny i centra logistyczne, nawet w roku pandemicznym. Przekroczyliśmy 20 mln m kw. powierzchni, a w budowie jest kolejne 2 mln m kw. Stanowimy duży potencjał logistyczny także obsłudze kanału e-commerce wymiany Wschód-Zachód. Powinniśmy mieć duże ambicje, to by stać się hubem dla Nowego Jedwabnego Szlaku. Pokazaliśmy, że mamy potencjał, by być ważnym ogniwem w rywalizacji między Amazonem a Alibabą. Jesteśmy potęgą np. w dziedzinie autobusów elektrycznych a nie potrafiliśmy tego wykorzystać, by stworzyć np. wspólne centrum naukowo-badawcze. Jesteśmy mocni w żywności, ale jeśli myślimy, że w nieskończoność będziemy wysyłali pociągi pełne mleka, to jesteśmy w błędzie. Jeśli nie będzie nowych inwestycji i produkcji z udziałem polskiej technologii to w pewnym momencie wypadniemy z obiegu. Pamiętajmy, że Chiny po olbrzymich stratach w hodowli świń (plaga ASF) odbudowują produkcję i z wielkiego importera wieprzowiny staną się już wkrótce już eksporterem. W mleku to będzie trudniejsze, ale nie jest wykluczone. Dlatego trzeba też szukać ciągle nowych partnerów i rynków na polskie produkty.

Jakich?

Duża część chińskich firm aktywnie działa się w państwach ASEAN i Wietnamie. To bardzo ważny rynek, również dla współpracy z Chinami. Zauważmy, że gdy Trump zapowiedział bariery na sprzedaż chińskich smartfonów to w ciągu kwartału sprzedaż smartfonów wyprodukowanych w Wietnamie wzrosła o 38 proc. Zrobiono je w oparciu o chiński potencjał, choć z napisem „made in Vietnam”. W Polsce mamy liczną diasporę wietnamską, a UE niedawno podpisała z tym krajem umowę o wolnym handlu. A gdzie są spotkania i pomysły na to jak przełożyć to na budowę ściślejszej współpracy i pozyskania surowców bądź technologii? Tego nie ma albo jest zdecydowanie za mało. Takich inicjatyw jak realizowany przez Izbę Polska Azja, projekt Centrum Polska Azja przekształcenia siedmiu centrów handlowych azjatyckiego kapitału pod Warszawą w obsługujące wszystkie biznesowe relacje Azjatyckie Miasto Biznesu z udziałem diaspory azjatyckiej, w Polsce musi być zdecydowanie więcej na poziomie regionów i branż. O biznesie z Azją i Chinami nie można tylko mówić, ten biznes trzeba robić z maksymalnym zaangażowaniem i wsparciem nauki, polityki, dyplomacji.

Joe Biden daje szansę na odwilż między Chinami a USA?

Tak, przynajmniej w retoryce i w myśleniu o wspólnocie atlantyckiej. Administracja Bidena daje sygnały, by wrócić do tego, co było dobre. USA oczywiście nie będą skłonne do pełnej odwilży w relacjach z Chinami , ale może z toru konfrontacji na pograniczu działań militarnych wrócimy do rywalizacji politycznej i ekonomicznej z możliwością wspólnych inicjatyw na przykład w walce z pandemiami i zagrożeniami klimatu. .Chyba każdy zdaje sobie sprawę, że na dalszej eskalacji napięcia wszyscy stracą. Przed nastaniem Trumpa, po poprzednim kryzysie ekonomicznym, gospodarka zachodnia szybko rosła. Same Stany Zjednoczone również miały powody do satysfakcji np. dzięki rozpoczęciu wydobycia na wielką skale ropy naftowej i gazu z zasobów łupkowych. Dzięki temu po kilkudziesięciu latach Stany Zjednoczone wyszły na pierwsze miejsce w produkcji ropy i stały się poważnym graczem na międzynarodowych rynkach w handlu ropopochodnymi. Dużo na tym zarobili, a światowa polityka energetyczna znacznie się zmieniła łącznie z przyjaznymi cenami dla wielu importerów. Znaczna cześć koniunktury gospodarczej w Polsce w latach 2015-2019 to właśnie efekt realnie niskich cen ropy i gazu wyjątkowo korzystnych dla naszej gospodarki, bilansu handlowego i budżetu.

Może to podejście musiało się zmienić by spowolnić Chiny?

Nawet jeśli tak było to cel się nie udał. Chiny co prawda po 18 miesiącach wojny handlowej utraciły na rzecz Meksyku zajmowane od 2005 r. pierwsze miejsce w eksporcie do USA. Z kolei w pierwszym półroczu partnerem numer jeden dla Chin w eksporcie zostało 10 krajów ASEAN. Jednak w relacji do 12 miesięcy wcześniej, eksport z Chin do USA właśnie wzrósł powyżej 35 proc. a Europy powyżej 25 proc. Widać też, że wojna handlowa nie wymusiła na amerykańskich partnerach ślepej solidarności - pomimo wcześniejszych konfliktów Australia podpisała w Hanoi porozumienie o wolnym handlu z Państwem Środka. Dla USA było to szokiem – przecież wcześniej Australia ostro wypowiadała się w sprawie 5G czy Hongkongu a Chiny wprowadziły utrudnienia w imporcie węgla i drewna. W Hanoi były przecież także obecne Japonia, Korea Południowa , Nowa Zelandia i 10 krajów ASEAN.

Pandemia pogłębiła dystans gospodarczy?

Tak, bo Chińczycy bardzo szybko się odbudowują. By pokazać, co się zmieniło w hierarchii światowej, dobrze odwołać się do danych z 2019 r. Chiński i amerykański popyt wyrażony siłą nabywczą gospodarek był porównywalny - wynosił ok. 14 proc., niżej była Europa. Te dwa państwa i UE stanowiły razem ok. 40 proc. siły nabywczej całego świata. Chiny skupiały też 25 proc. produkcji przemysłowej globu. Na koniec 2020 r. PKB Chin zbliżyło się do udziału 18 proc. w całej światowej gospodarce. To zdecydowanie więcej niż w przypadku USA. Jednocześnie tamtejsza produkcja przemysłowa wzrosła do 28 proc. I dalej rośnie, bo Chiny wciąż są przed wielkim skokiem w 2021 r., który ma przekroczyć 6 proc. Jednocześnie chińska gospodarka była głównym beneficjentem załamania się popytu na ropę - w pierwszych miesiącach 2020 r. kupili najtańsze wolumeny z Iraku czy Iranu nawet w cenie 20-30 dolarów za baryłkę. Nabyły też na zapas mnóstwo innych surowców, za które brały potem dodatkową marżę. Dlatego systematycznie zwiększały swoją rentowność wytwarzania.

Na ile okazały się trafne przewidywania o tym, że część przemysłu może wrócić do Europy by skrócić łańcuchy dostaw z Dalekiego Wschodu?

Faktycznie na początku pandemii sporo się o tym mówiło. Teraz widać jednak, że Chiny zdołały nawet zwiększyć swój stan posiadania. W 2020 r. odnotowano tam wzrost inwestycji zagranicznych dużo większy niż w Europie czy USA. Zeszły pandemiczny rok chińska gospodarka zakończyła świetnym wynikiem 2,2 proc. wzrostu. Do zwycięzców można zaliczyć też Wietnam i część państw ASEAN. Mimo napięć i wzrostów cen transportu nie należy liczyć na masowy „powrót do domu” europejskich firm. Trzeba myśleć o tworzeniu przemysłu 4.0 w Europie i zapewnieniu bezpieczeństwa i terminowości dostaw od partnerów z każdego kierunku. Coraz większa cześć nie tylko azjatyckiego importu do UE i Polski to surowce, półprodukty i części dla naszego przemysłu. Rolą polityki i dyplomacji jest nie tylko pamiętanie o tym, ale budowa trwałych gwarancji na dostawy po korzystnej cenie. I dlatego mówię: więcej racjonalizmu, pragmatyzmu, zrozumienia dla potrzeb przedsiębiorczości i biznesu zgodnie z porzekadłem: „dobra gospodyni trzyma jajka w kilku koszykach”.

Rozmawiał Grzegorz Kowalczyk