Pierwsze dwa miesiące pełnej niezależności Wielkiej Brytanii od Unii Europejskiej, podobnie jak poprzednie 11 miesięcy okresu przejściowego, wskazują, że i podnoszone przed referendum obawy przeciwników brexitu, i obietnice składane przez zwolenników były mocno przesadzone.
Według sondażu opublikowanego na pięć tygodni przed referendum z 26 czerwca 2016 r. najważniejszymi kwestiami dla wyborców były:
- wpływ ewentualnego wyjścia z UE na brytyjską gospodarkę
- imigracja i możliwość stanowienia własnych praw
Zwolennicy wyjścia wskazywali ma imigrację, możliwość stanowienia własnych praw i wpływ na gospodarkę, a przeciwnicy na wpływ na gospodarkę, imigrację i możliwość handlu z krajami UE
Jakie były argumenty zwolenników brexitu i przecowników
W czasie kampanii przed referendum zwolennicy pozostania w UE argumentowali, że brexit spowoduje długą i głęboką recesję, firmy będą masowo przenosić swoje siedziby do UE, spadną inwestycje, Wielka Brytania znajdzie się na końcu kolejki do zawarcia umowy handlowej z USA, straci znaczenie na arenie międzynarodowej, a także może się rozpaść po nowym referendum w Szkocji. Z kolei zwolennicy wyjścia przekonywali, że dzięki temu skończy się swoboda przepływu osób z UE, Wielka Brytania będzie mogła sama stanowić swoje prawa, sama zawierać umowy handlowe, a pieniądze wpłacane do Brukseli jako składka członkowska trafią do publicznej służby zdrowia.
Co się dzieje w Wielkiej Brytanii po brexicie
Wbrew prognozom, m.in. ówczesnego ministra finansów George'a Osborne'a, Wielka Brytania nie wpadła w związku z brexitem w recesję, choć faktem jest, iż tempo wzrostu gospodarczego zmniejszyło się. W recesję wpadła dopiero w drugim kwartale 2020 r., ale podobnie jak wszystkie inne wysoko rozwinięte gospodarki, z powodu pandemii Covid-19. W wyniku referendum mocno spadł kurs funta, i o ile straty w stosunku do dolara zostały już niemal całkowicie odrobione, to brytyjska waluta nadal jest wyraźnie słabsza wobec euro niż była (tuż przed referendum 1 funt był wart 1,31 euro, teraz ok. 1,16).
Choć część firm przeniosła swoje siedziby do UE albo otworzyła tam drugie, nie doszło do masowego przenoszenia się firm z sektora finansowego z londyńskiego City do Frankfurtu, Amsterdamu, Paryża czy Dublina, przed czym ostrzegano. Zarazem podana w połowie lutego informacja, że Amsterdam wyprzedził w styczniu Londyn jako największe centrum obrotu akcjami w Europie jest pierwszym poważnym sygnałem ostrzegawczym dla brytyjskich władz.
Jeśli chodzi o umowy handlowe, w tym zwłaszcza z USA - najważniejszą, oprócz umowy z UE, to Wielka Brytania wcale nie spadła na koniec kolejki, choć po części stało się to z powodu innego czynnika trudnego do przewidzenia wiosną 2016 r. - że kilka miesięcy później prezydentem USA zostanie Donald Trump. Wielka Brytania i USA zaczęły w pierwszej połowie 2020 r. formalne negocjacje na temat umowy o wolnym handlu, ale na razie trudno powiedzieć, w jakim tempie będzie chciała je prowadzić administracja Joe Bidena.
Patrząc szerzej na umowy handlowe, to Wielka Brytania faktycznie uzyskała swobodę w ich zawieraniu i jak chwali się brytyjski rząd, zawarła ich już kilkadziesiąt. Z tym, że w zdecydowanej większości są to umowy przedłużające te, którymi wcześniej była objęta jako członek UE. Ich faktyczne zindywidualizowanie zajmie w najlepszym wypadku kolejne miesiące. W ramach prowadzenia niezależnej polityki handlowej Wielka Brytania złożyła wniosek o przystąpienie do CPTPP, porozumienia handlowego będącego nową wersją Partnerstwa Transpacyficznego (TPP), choć korzyści z tego raczej nie zrekompensują strat związanych z brexitem. Z drugiej strony - udział UE w brytyjskim handlu zagranicznym zmniejsza się kosztem państw trzecich od kilkunastu lat i trend ten nie ma związku z brexitem. Zatem prowadzenie własnej polityki handlowej może w dłuższej perspektywie przynieść Wielkiej Brytanii realne korzyści, ale na razie zbyt wiele jest niewiadomych, by przesądzać, czy tak się stanie.
Jakkolwiek jest to kwestia dość niewymierna, trudno powiedzieć, by Wielka Brytania po brexicie straciła na znaczeniu na arenie międzynarodowej, czego dowodzi coraz bardziej asertywna polityka wobec Chin, a także to, iż przy okazji zaplanowanego na listopad szczytu klimatycznego COP27 mocno się pozycjonuje jako światowy lider walki ze zmianami klimatycznymi.
Pozycja Wielkiej Brytanii mogłaby znacząco osłabnąć, gdyby doszło do rozpadu kraju wskutek secesji Szkocji, a być może też referendum w Irlandii Północnej na temat zjednoczenia z Irlandią. Brexit rzeczywiście dał zwolennikom niepodległości Szkocji nowy argument, ale na razie droga do secesji jest jeszcze długa. Trzeba też pamiętać, że Szkocka Partia Narodowa (SNP) dążyłaby do nowego referendum także, gdyby brexitu nie było. Tym co bardziej skłania Szkotów do niepodległości jest lepsza w powszechnym odczuciu reakcja na pandemię ze strony władz w Edynburgu niż w Londynie, a w kwestii hipotetycznego referendum niepodległościowego jest wiele innych niewiadomych, z konfliktem personalnym wewnątrz SNP na czele.
Z drugiej strony, większość obietnic składanych przez zwolenników brexitu też okazała się przesadzona. Wyjątkiem jest kwestia imigracji z UE, bo od 1 stycznia tego roku skończyła się swoboda przepływu osób, a obywatele państw UE tak samo jak wszystkich innych państw chcąc zamieszkać i podjąć pracę muszą uzyskać wizę. To zresztą już widać od pewnego czasu, bo według szacunków brytyjskiego urzędu statystycznego ONS, liczba obywateli UE mieszkających w Wielkiej Brytanii zmniejszyła się w ciągu ostatnich dwóch lat o 218 tys.
Stanowienie własnych praw jest sprawą, którą dopiero można będzie ocenić za jakiś czas, ale Wielka Brytania nie ma tu pełnej swobody. To, na ile musiałaby ona dostosowywać się do unijnych regulacji, było jednym z głównych punktów spornych w czasie negocjacji na temat umowy handlowej z UE. Stanęło na tym, że nie musi ona automatycznie dostosowywać się do unijnych regulacji, ale też nie może za bardzo się od nich oddalać, co nie jest wersją, która była obiecywana.
Podobnie jest z inną ważną obietnicą składaną w referendum - że Wielka Brytania odzyska kontrolę nad swoimi łowiskami. Faktycznie w ciągu 5,5 roku kwoty połowowe dla brytyjskich rybaków się zwiększą o 25 proc., ale jest to znacznie mniej niż obiecywano, a biorąc pod uwagę kłopoty z eksportem będące efektem nowych procedur, rybacy mają duże poczucie rozczarowania.
Zupełnie niezrealizowaną obietnicą pozostało przekazywanie pieniędzy, które Wielka Brytania wpłacała do Brukseli - według wyliczeń brexiterów 350 mln funtów tygodniowo - na potrzeby służby zdrowia. W ramach rozliczeń zawartych w umowie o wyjściu, Londyn będzie ponosił koszty aż do roku 2057, choć z czasem będą one coraz mniejsze. Jak podało pod koniec zeszłego roku brytyjskie Biuro Odpowiedzialności Budżetowej (OBR), do zapłaty pozostało jeszcze 25 mld funtów, z czego prawie 18 mld w okresie 2021-25.
Istotnym, całkowicie nieprzewidywanym ani w 2016, ani nawet na początku 2020 r. czynnikiem w spojrzeniu na brexit okazała się pandemia Covid-19. Choć w Wielkiej Brytanii liczba ofiar jest wyższa niż w jakimkolwiek kraju Europy, to decyzja z lata zeszłego roku, by nie wchodzić do unijnego systemu zakupu szczepionek, lecz negocjować i kupować je na własną rękę, zupełnie zmieniła ocenę sytuacji. Dzięki temu Wielka Brytania prowadzi szczepienia znacznie szybciej i sprawniej niż wszystkie państwa UE, a w konsekwencji jako jedyna w Europie ma plan wychodzenia z restrykcji, zamiast ich zaostrzania. To z kolei daje szanse na szybsze i mocniejsze odbicie z kryzysu wywołanego przez pandemię. I nieoczekiwanie wygląda, że to tamta decyzja okazała się być największą korzyścią z brexitu.