10,3 bln euro to szacowany koszt łącznie z utraconymi korzyściami. Do tego polityczne tsunami. Jak do tej pory w co najmniej 11 państwach Unii rządzący politycy stracili stanowiska z powodu wydarzeń związanych z kryzysem.
Mario Draghi, prezes Europejskiego Banku Centralnego / Bloomberg / Ralph Orlowski
Peter Praet / Bloomberg
Andrea Enria / Bloomberg
Zsolt Darvas / Media / mat prasowe
Przyszły rok będzie pierwszym od początku globalnego kryzysu, w którym wszystkie 28 państw Unii Europejskiej zanotuje wzrost gospodarczy – wynika z prognoz Komisji Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Będzie to symboliczny koniec nie tylko najdłuższego, lecz także najkosztowniejszego kryzysu od dziesięcioleci. Na walkę najpierw z nim, a potem z jego skutkami państwa Unii wydały bowiem ponad 2,5 bln euro.
Formalnie rzecz biorąc, nie były to pieniądze wydane bezpowrotnie, lecz pożyczone i teoretycznie wszystkie powinny zostać odzyskane. Ale sytuacja jest bardziej skomplikowana, co pokazuje przykład Irlandii. Jesienią 2008 r., gdy irlandzkie banki wpadły w kłopoty wskutek pęknięcia bańki nieruchomościowej, rząd je ratował, przejmując ich zobowiązania. Uboczny skutek tego był taki, że Irlandia sama stanęła na krawędzi bankructwa i musiała korzystać z pakietu pomocowego udzielonego przez pozostałe państwa strefy euro. O ile pieniądze przekazywane przez Europejski Bank Centralny były po prostu drukowane, to na Europejski Instrument Stabilizacji Finansowej (EFSF) i Europejski Mechanizm Stabilizacyjny (ESM) trzeba było już wyłożyć realną gotówkę, co dla niektórych państw było sporym obciążeniem. Tymczasem te pieniądze, które mogłyby zostać wydane w inny sposób, wrócą do nich nieprędko – bailout dla Irlandii sięgnął połowy jej PKB, więc siłą rzeczy spłacanie długu potrwa wiele lat, nie mówiąc już o Grecji, gdzie dwie tury pożyczek przekroczyły wartość PKB.
Szczególnie, że kraje, które wyłożyły pieniądze na ratowanie banków, na razie nie mogą ich odzyskać. Brytyjski rząd na sprzedaży akcji w Lloyds Banking Group nawet zarobił 61 mln funtów, ale biorąc pod uwagę, że wcześniej na ratowanie całego sektora wydał około stu miliardów, jest to kropla w morzu, a poza tym jego udziały w Royal Bank of Scotland nie zmniejszyły się ani trochę. Generalnie w skali całej Europy pozbywanie się akcji upaństwowionych banków idzie znacznie wolniej, niż zakładano. I nie ma wielkiej różnicy, czy chodzi o kraje, których sytuacja finansowa jest stabilna, jak Niemcy (Commerzbank) czy Holandia (ABN Amro), czy też mocno dotknięte przez kryzys, jak Hiszpania (Bankia).
Oprócz wymiernych środków przeznaczonych na walkę z kryzysem na jego koszt składają się też elementy trudne do oszacowania w postaci utraconych kosztów. Wystarczy powiedzieć, że w Grecji dochód narodowy na jednego mieszańca jest dziś o ponad jedną piątą niższy niż w 2008 r., a powrót do przedkryzysowego stanu nastąpi najwcześniej w przyszłej dekadzie.
Szacunki utraconych korzyści dla USA przeprowadzili eksperci Fedu. Wyszło im, że całe koszty kryzysu wyniosły między 6 a 14 bln dol. W Europie takich wyliczeń nie ma, ale biorąc pod uwagę podobną skalę gospodarki, można przypuszczać, że też szłyby one w biliony, bo wskutek kryzysu wszystkie, oprócz Polski i Słowacji, państwa znalazły się w recesji, a w każdym bez wyjątku zwiększyło się bezrobocie. Mniejsze dochody i konieczność oszczędzania oznaczały dalsze spowolnienie gospodarcze i spadek wpływów podatkowych, co z kolei przekładało się na cięcia budżetowe i wzrost niezadowolenia społecznego.
Wreszcie, w konsekwencji tego ostatniego, kryzys okazał się bardzo kosztowny dla polityków, którym przyszło przez ten czas sprawować władzę. Jak do tej pory w co najmniej 11 państwach Unii (Chorwacja, Cypr, Francja, Hiszpania, Irlandia, Portugalia, Słowenia, Wielka Brytania, Grecja, Węgry, Włochy) rządzący politycy stracili stanowiska z powodu wydarzeń związanych z kryzysem, przy czym w trzech ostatnich do zmiany przywództwa doszło nawet więcej niż raz. A ponieważ oszczędności i spłacanie długów będą jeszcze trwać, nie ma wątpliwości, że ta lista się jeszcze wydłuży.

Kto ratował euro, bohaterowie z pierwszych stron gazet i dyskretne figury drugiego planu

Europejski kryzys finansowy miał swoich pierwszo- i drugoplanowych bohaterów. Do grona tych pierwszych zaliczyć można prezesa Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghiego. W opublikowanych w ub.r. wspomnieniach były sekretarz skarbu USA Timothy Geithner – który walczył z kryzysem po drugiej stronie Atlantyku – nie zostawia suchej nitki na sposobie, w jaki państwa członkowskie, w tym kraje Eurogrupy, radziły sobie z kryzysem. Jego zdaniem jedynym człowiekiem, dzięki któremu euro jest wciąż w użyciu, jest właśnie Draghi.

Prezes EBC w połowie 2012 r. zadeklarował, że bank pod jego zarządem zrobi wszystko, co w jego mocy, aby uratować euro. – I wierzcie mi, to wystarczy – mówił Draghi. Czas pokazał, że wywiązał się ze swoich obietnic. Nie wahał się zaangażować banku w interwencjonistyczny skup obligacji krajów zadłużonego południa i zapewnienie nielimitowanej wręcz płynności na rynku finansowym. Nie bał się przy tym sprzeciwić wpływowym we frankfurckiej siedzibie banku Niemcom, a nawet swoimi działaniami doprowadził do rezygnacji Juergena Starka, głównego ekonomisty EBC, któremu nie podobały się nieortodoksyjne działania Draghiego

Starka na stanowisku zastąpił ekonomista belgijskiego pochodzenia Peter Praet, który z pewnością należy do postaci drugoplanowych. Ten były naczelny ekonomista banku Fortis podobnie jak Draghi uważa, że nietypowe zagrożenia wymagają nietypowych środków. A takim zagrożeniem, zdaniem stojącego na czele EBC duetu, jest trapiąca strefę euro niska inflacja i to pomimo gigantycznych akcji pożyczkowych dla banków przeprowadzonych przez bank centralny strefy euro. Dlatego Praet w walce o wyższy wskaźnik postanowił sięgnąć po eksperymentalny instrument, jakim są ujemne stopy procentowe. Takie rozwiązanie wprowadzili u siebie kilka lat temu Duńczycy i Szwedzi, ale nikt nie próbował zrobić tego jeszcze na skalę takiej gospodarki, jaką jest strefa euro.

Celem ustabilizowania sytuacji w państwach, które padły ofiarą kryzysu zadłużeniowego, państwa strefy euro powołały specjalne instytucje, które miały się zająć pożyczaniem środków na wolnym rynku pod zabezpieczenie budżetów poszczególnych państw. Na czele dwóch, poprzedniego – Europejskiego Instrumentu Stabilności Finansowej (EFSF) – i obecnego – Europejskiego Mechanizmu Stabilności (ESM) – stoi Klaus Regling. Nie było prawdopodobnie lepszej osoby na to stanowisko. Niemiecki ekonomista wcześniej pracował w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, gdzie zajmował się restrukturyzacją długu Maroka i Indonezji. Oprócz tego zajmował się wdrażaniem euro w Niemczech, towarzyszył więc wspólnej walucie od samego początku. W wywiadzie dla niemieckiego tygodnika „Der Spiegel” przyznał, że suma, jaką ma do dyspozycji – 700 mld euro – onieśmiela, bo ostatecznym jej zabezpieczeniem są portfele europejskich podatników.

Strażnikiem stabilności systemu bankowego jest Andrea Enria, który stoi na czele Europejskiego Nadzoru Bankowego (EBA). Jako były pracownik nadzoru bankowego we Włoszech już przed kryzysem ostrzegał, że kondycja całego sektora w Europie nie jest najlepsza. Instytucja, na czele której stanął, ma za zadanie pilnować „stanu sanitarnego” bankowości na Starym Kontynencie.

Rozmowa: Reanimowania strefy euro nie można uznać za stratę

Zsolt Darvas jest ekonomistą brukselskiego think-tanku Bruegel. Analitycy tego ośrodka stali są autorami rozwiązań antykryzysowych, które trafiały na stół podczas unijnych szczytów

Na walkę z kryzysem w Europie rządy i Unia musiały wydać olbrzymie ilości pieniędzy. Opłacało się?
Suma może była olbrzymia, ale koszt był niewielki. Proszę zwrócić uwagę, że jeśli bank przekaże komuś środki na kupno domu, to jedynie udziela mu kredytu. Bank ponosi stratę, kiedy dana osoba przestaje spłacać swoje zobowiązania i wtedy możemy mówić o kosztach. Kryzys uruchomił gigantyczne potrzeby pożyczkowe, ale to nie są koszty. Bardziej właściwym sposobem szacowania kosztów byłaby ocena, ile gospodarka realnie straciła na kryzysie.
Ostatecznie państwa członkowskie stanęły na wysokości zadania i uporały się z kryzysem. Ale w jego trakcie wielokrotnie podnoszono, że reakcja nie była tak szybka, jak być powinna.
Część działań przeprowadzono wyjątkowo sprawnie, ale część faktycznie mogła być zrobiona szybciej. Dla przykładu pakiety stymulujące z lat 2008–2009 r. uchwalono dość szybko. Pozytywnie należy też ocenić działania Europejskiego Banku Centralnego, w tym zapewnienie płynności bankom i obniżenie wymogów odnośnie do jakości zabezpieczeń kredytowych. Natomiast stanowczo za wolno wzięto się do reformy systemu bankowego. Dwie rundy przeprowadzonych stress testów pokazały, jak wiele instytucji jest po prostu słabych i nic z tym nie zrobiono. W USA na przykład zamknięto ponad 500 banków. Unia bankowa była właściwym działaniem, ale zanim ją uchwalono w 2012 r., wielkie banki zdążyły już narobić mnóstwo szkód. Podobnie Europejski Bank Centralny przez wiele miesięcy nic nie robił w kwestii niskiej inflacji, skutkiem czego ona również narobiła mnóstwo szkód.
Przyjęło się mówić, że niemiecki rząd wziął na swoje barki ciężar ratowania strefy euro. Ale czy nie było przypadkiem tak, że Niemcy ratowali siebie?
Mówimy tutaj o dwóch rzeczach. Pierwszą było zaangażowanie w Grecji niemieckiego sektora prywatnego, przede wszystkim banków. Wiele osób jest zdania, że restrukturyzacja greckiego zadłużenia nastąpiła tak późno ze względu na duże zaangażowanie banków francuskich i niemieckich w obligacje rządowe. Wcześniejsza restrukturyzacja wiązałaby się dla nich z dużymi stratami, w związku z czym jej opóźnienie pozwoliło im zmniejszyć udział greckich papierów dłużnych w portfelach. Drugą były pieniądze, które niemiecki rząd pożyczył Grecji przez różne instrumenty, takiej jak EFSF, EFSM, jak również przez dwustronne pożyczki. Wysokość tych kwot była uzależniona od wielkości państwa, więc siłą rzeczy Niemcy pożyczyli najwięcej. Biorąc pod uwagę, że Grecy z pewnością nie będą w stanie spłacić wszystkich pożyczek, Niemcy z pewnością coś stracą.
Jaki wpływ na przyszłość Unii będą miały kryzysowe doświadczenia?
Ogromny. Pod wpływem kryzysu zostały przecież uchwalone takie rozwiązania jak sześciopak czy pakt fiskalny. Wprowadzono również mnóstwo zmian instytucjonalnych, przede wszystkim unię bankową, która moim zdaniem jest najważniejszą inicjatywą unijną od czasu wprowadzenia euro. Nie można zapomnieć także o Europejskim Mechanizmie Stabilizacyjnym. Z kolei w kwietniu Parlament Europejski przyjął dyrektywę, zgodnie z którą straty związane z upadłością banku najpierw ponoszą akcjonariusze, później wierzyciele, a pomoc publiczna może być udzielona dopiero na samym końcu, jeśli sytuacja byłaby katastrofalna. Dzięki niej obniża się znacznie prawdopodobieństwo wystąpienia konieczności bailoutu.