W odpowiedzi na coraz większy opór przeciw restrykcjom rządzący przygotowują nowe pakiety pomocowe. Gniew jednak narasta

Rosnącej części przedsiębiorców nie powstrzymuje już wizja kolejnych środków w ramach pakietów antykryzysowych. W dodatku podważające legalność covidowych restrykcji orzeczenia sądowe, o których pisaliśmy kilka dni temu w DGP (m.in. „Sądy administracyjne potwierdzają niekonstytucyjność obostrzeń”), ośmieliły biznes i samorządy do ostrzejszego postawienia się blokadzie.
Rząd proponuje zatem gminom górskim wsparcie w postaci dodatkowego miliarda złotych ‒ w tym 700 mln na inwestycje i ok. 300 mln na zwolnienie z podatku od nieruchomości. Ma to zrekompensować gminom 80 proc. utraconych przychodów. Pojedyncza gmina będzie mogła uzyskać maksymalnie 8 mln zł dotacji.
Na wczorajszej konferencji prasowej podkreślano, że decyzję o udzieleniu pomocy podjęto, zanim nastąpiła eskalacja nastrojów na południu. Jednocześnie jasne jest, że rząd ma nadzieję na zmniejszenie niezadowolenia. Jak mówili w odpowiedzi na pytanie DGP wicepremier i minister rozwoju Jarosław Gowin, a także szef KPRM Michał Dworczyk, władze liczą na to, że branże, które otrzymają pomoc, „będą kierowały się zasadami bezpieczeństwa i budowania wspólnoty”. Nie sprecyzowano natomiast, czy oznacza to, że ci, którzy otworzą swój biznes, będą mogli liczyć na łagodniejsze traktowanie bądź przeciwnie – zwiększą się kontrole. – Zostawmy spór prawny prawnikom – uciął wicepremier.
A ci blisko współpracujący z biznesem przyznają, że rozumieją bunt przedsiębiorców. – Coraz częściej zgłaszają się do nas oburzeni właściciele. Uważamy, że w tym sporze to oni mają rację, a państwo dobrało złe instrumenty. Nie podważamy zasadności lockdownu, ale stoimy na stanowisku, że w tej formie jest on nielegalny. Wierzę, że taka będzie linia orzecznicza sądów i ludzie, którzy otworzą działalność, nie poniosą konsekwencji – mówi adwokat Radosław Płonka, wspólnik w Kancelarii Płonka Ozga Adwokaci i Radcowie Prawni, a także ekspert Business Centre Club.
Zapowiedziane podczas wczorajszego wystąpienia pieniądze nie przekonują też władz gmin, które obejmuje pomoc, w tym Karpacza, gdzie ma zostać zorganizowane referendum na temat respektowania obostrzeń. – Długo czekaliśmy na dzisiejszą konferencję, jednak zadeklarowana pomoc to jedynie kropla w morzu, która nie zrekompensuje naszych strat. Wydatki inwestycyjne na 2021 r. wynoszą ponad 8 mln zł, a wydatki bieżące to ponad 37 mln zł. Referendum to oddolna inicjatywa mieszkańców, której ewentualna moc wiążąca będzie jeszcze analizowana przez prawników. Niemniej wiemy o tym, że mieszkańcy innych gmin interesują się tą inicjatywą. Od Podhala po Karkonosze nastroje społeczne mocno się radykalizują i trudno się temu dziwić – mówi Kamila Cyganek, wiceburmistrz Karpacza. Stąd m.in. akcja „Góralskie Veto” zawiązana przez przedsiębiorców z Podhala.
Wsparcie dla górskich regionów wywołało już oburzenie kurortów znad morza, czemu dał już wyraz Związek Miast i Gmin Morskich w liście do premiera.
Buntują się też poszczególne branże, choć na razie brak im jednomyślności w działaniu. Pozew zbiorowy zapowiedziała już branża fitness. Podobne kroki zapowiadają też handlowcy. – Sygnały, jakie odbieramy od członków naszej organizacji, wskazują, że są prowadzone analizy dotyczące możliwości dochodzenia roszczeń przeciwko Skarbowi Państwa ze względu na naruszenie przepisów Konstytucji RP, a także umów międzynarodowych o ochronie wzajemnych inwestycji – mówi Agata Samcik, dyrektor ds. komunikacji w Polskiej Radzie Centrów Handlowych. Podkreśla jednak, że branża nie będzie postępować wbrew prawu. ‒ Podchodzimy odpowiedzialnie do narzuconych restrykcji i jeśli będziemy podejmować kroki prawne, to zgodnie z obowiązującymi przepisami – zaznacza.
Przed takim dylematem stoją jednak restauratorzy, a część z nich decyduje się na otworzenie działalności. Tak jest z lokalem U Trzech Braci w Cieszynie – przyjmuje gości, a koszty ewentualnej obsługi prawnej właściciele chcą pokryć z internetowej zrzutki. Na razie udało się zebrać 9 tys. zł.
Są jednak i tacy, którzy wycofali się z pomysłów na obejście restrykcji. Jeden z restauratorów, który zbuntował się w październiku i zawierał z klientami umowy o dzieło, traktując ich jak pracowników, przestraszył się wysokich kar. Teraz planuje wznowienie działalności jedynie wtedy, gdy będzie masowy sprzeciw restauracji. Podobnie właściciel lokalu położonego nad jeziorem w powiecie konińskim. Przedsiębiorca napisał do kilku knajpek w okolicy z propozycją wspólnego buntu, ale nikt nie zareagował. Mężczyzna tłumaczy, że czeka, aż otworzy się trochę więcej miejsc, żeby nabrać odwagi do działania.
Właściciel restauracji i pensjonatu z Karpacza opowiada, że sam wznowiłby działalność, gdyby nie błąd, który popełnił wiosną. Przyjął dotację od PFR i boi się, że jeśli zacznie przyjmować gości, będzie musiał ją oddać. ‒ Mogliśmy po prostu zapłacić pracownikom z naszych pieniędzy i zignorować dotacje rządowe, a teraz być wolnym i niezależnym człowiekiem ‒ mówi. ‒ Pieniądze jednak przyjąłem, a swoje zainwestowałem w remont pensjonatu, więc na chwilę obecną nie mamy funduszy i musimy siedzieć jak te myszki pod miotłą ‒ dodaje. Góral czeka, aż dotacja zostanie umorzona w jak największym stopniu.
Agnieszka Łabuszewska, właścicielka Kulturalnej, jednego z najważniejszych miejsc na klubowej mapie stolicy, decyzji jeszcze nie podjęła. Czeka do piątku, kiedy rząd ma ogłosić informacje na temat kolejnych tarcz kryzysowych. Jeśli nie będzie dotacji, Kulturalna będzie musiała się zamknąć. ‒ Nie uda mi się utrzymać do kwietnia ‒ mówi. Nie wierzy w otwarcie lokali, które mimo obostrzeń planuje branża gastronomiczna. – To nie spowoduje, że ludzie wrócą, tym bardziej że moja sytuacja jest specyficzna ‒ opowiada. Kulturalna znajduje się w Pałacu Kultury i Nauki i to, co do tej pory było jej atutem, to lokalizacja w samym centrum, w bezpośrednim sąsiedztwie trzech teatrów i Kinoteki – dziś zamkniętych. Goście tych instytucji byli także klientami klubokawiarni. ‒ Teraz zostaliśmy sami – dodaje.
Pomoc oferowana przez rząd to kropla w morzu – mówią firmy

Europejscy biznesmeni też mają dość

Niezadowolenie z powodu przedłużających się restrykcji jest widoczne w całej Europie. Przedstawiciele poszczególnych branż łączą się w protestach i pozwach sądowych. W sobotę, już po ogłoszeniu przez Borisa Johnsona całkowitego lockdownu, zatrzymano w południowym Londynie 16 osób, które manifestowały przeciwko nakładanym restrykcjom. Na wczoraj z kolei oddolna grupa Scotland Against Lockdown skrzyknęła manifestację w Edynburgu, choć policja przestrzegała, że zgodnie z decyzjami władz wszelkie takie wystąpienia są zabronione.
We Francji władze postępują podobnie, ale spotkały się z reakcją sądów – z końcem listopada uchylono tam decyzję prefekta policji, który nie zezwolił na demonstrację w Paryżu. W połowie grudnia natomiast dochodziło do kilkutysięcznych protestów restauratorów i hotelarzy, którzy domagali się odmrożenia swoich branż. Poszczególne sektory – w tym m.in. artyści – złożyły swoje pozwy zarzucające nielegalność nałożonym obostrzeniom. W minioną sobotę tamtejsze stowarzyszenie restauratorów wraz z aktorami w geście protestu wyświetliło na ścianie teatru Petit Saint-Martin spektakl „Świętoszek”, który miał być metaforą zachowań rządu. Część przedsiębiorców wypowiedziała już posłuszeństwo – sieć obiegł filmik z właścicielem jednej z restauracji Stéphanem Turillonem, który deklaruje, że otworzy swój lokal, i zachęca do tego innych.
W Szwajcarii powstała anonimowa grupa Stay Open, która wzywa biznes do niestosowania się do lockdownu. W efekcie wczoraj, zgodnie z informacjami na temat akcji, swoje lokale otworzyło tam ok. 300 przedsiębiorców z różnych branż. W ubiegłym miesiącu w Turynie przeciwko zamkniętym stokom protestowali natomiast instruktorzy narciarstwa.
W Niemczech z kolei prężnie działająca nieformalna grupa sprzeciwiająca się restrykcjom Querdenken 711 zapowiedziała, że wstrzymuje się ze swoimi akcjami do wiosny. Choć jej lider Michael Ballweg nie powiedział, dlaczego decyduje się na taki krok, można przypuszczać, że spowodowane jest to problemami wewnętrznymi organizacji. Niemieckie media obiegła bowiem informacja, że Bellweg zarabia na założonej przez siebie inicjatywie, a darowizny przekazywane na konto bankowe ruchu miały trafiać na jego własny rachunek.