Publicysta specjalizujący się w zagadnieniach energetycznych mocno pracuje na to, by nazwisko Wiech nie kojarzyło się tylko z literackim pseudonimem Stefana Wiecheckiego, którego Julian Tuwim nazywał „Homerem warszawskiej ulicy”.
Publicysta specjalizujący się w zagadnieniach energetycznych mocno pracuje na to, by nazwisko Wiech nie kojarzyło się tylko z literackim pseudonimem Stefana Wiecheckiego, którego Julian Tuwim nazywał „Homerem warszawskiej ulicy”.
Nowy Wiech ma na imię Jakub. I napisał świetną książkę o niemieckim planie zdominowania Europy za pomocą energetyki. Rzecz jest z gatunku non fiction. Akcja dzieje się tu i teraz.
„Energiewende” to określenie rewolucji energetycznej trwającej u naszych zachodnich sąsiadów. Zmiana polega z grubsza na tym, że w najludniejszym kraju Europy elity niezależnie od politycznych barw (chadecja Angeli Merkel mówi to samo, co Zieloni oraz SPD) stawiają na rozbudowę energetyki odnawialnej. Towarzyszy mu wycofywanie się z atomu i zwiększony import gazu kupowanego głównie od Rosji. Ten proces nie podlega wolnorynkowym regułom, lecz jest zarządzany i sterowany przez machinę państwową na różnych poziomach.
Energetycznej rewolucji Republiki Federalnej towarzyszy znakomity, choć momentami nawet dość nachalny PR przedstawiający niemieckie posunięcia jako wzorzec dla innych krajów. Mało tego. Coraz częściej widzimy, że Niemcy używają swoich miękkich i twardych wpływów w UE, by dopasować ogólnoeuropejskie wytyczne klimatyczno-energetyczne do Energiewende. Każdy, kto widzi sprawy choćby odrobinę inaczej, zostaje prędko postawiony pod pręgierzem jako wstecznik i klimatyczny grzesznik.
Tak działająca machina jest prawdopodobnie jednym z najważniejszych procesów ekonomicznych i geopolitycznych naszych czasów. Zjawiskiem równie istotnym, co samo stworzenie Unii albo powołanie do życia strefy euro. Jego namacalne skutki już odczuwamy. Ale to dopiero początek. Perspektywy są takie, że niemiecka rewolucja będzie postępowała, a takie kraje jak Polska – pozbawione możliwości nasycenia potrzeb energetycznych ze źródeł, którymi dysponują – staną się uzależnione od kupowania brakującego prądu od niemieckiego monopolisty.
Pisanie o nowej niemieckiej potędze przez lata było w Polsce publicystyką z gruntu podejrzaną. Autorzy, którzy nadto się w niej zagalopowali, łatwo lądowali z łatką oszołomów, nacjonalistów albo ofiar antyniemieckiej propagandy ciągnącej się od czasów PRL, a może i dłużej. W dobrym tonie było na Berlin i jego plany pragmatycznie się otwierać. Traktować je trochę tak, jak Kmicic mówiący w „Potopie” do księcia Bogusława, „że przy Radziwiłłowskiej fortunie i moja wyrosnąć może”. Polska jako wice-Niemcy Europy.
Na szczęście w ostatnich latach nasza publicystyka i na tym obszarze mocno się spluralizowała. Książka Wiecha jest tego najlepszym dowodem. To dobra, soczysta i mięsista (pełno danych i międzynarodowego kontekstu) opowieść o niemieckim planie zbudowania energetycznej dominacji w Europie. Autor pokazuje w niej, że jest jednym z najciekawszych i najbardziej wiarygodnych publicystów piszących o ekonomii, polityce i energetyce. Czytajcie więc Wiecha. Jakuba Wiecha. ©℗
Jakub Wiech, „Energiewende. Nowe niemieckie imperium”, Wydawnictwo Energetyka24, Warszawa 2020
Reklama
Reklama