Prezydent wygrał długoletni spór o finansowanie wojska. Już w budżecie na 2015 r. może się znaleźć zapis o przeznaczeniu na nie 2 proc. PKB
Frederick Kempe, prezes amerykańskiego thinktanku Atlantic Council
/
Bloomberg
Prezydent Bronisław Komorowski powtórzył wczoraj w Sejmie deklarację o wzroście wydatków na wojsko, jaką złożył we wtorek w obecności prezydenta Baracka Obamy. – To nie będzie tylko obietnica polityczna – potwierdził premier Donald Tusk. Obaj politycy konsultowali się w tej sprawie przed wizytą prezydenta USA. Zmiana zostanie zapisana nie tylko w budżecie na 2015 r., lecz także na trwałe w ustawie o modernizacji sił zbrojnych, gdzie do tej pory figuruje wskaźnik 1,95 proc.
PKB.
Mało czy dużo
Według prezydenta zwiększone wydatki na wojsko miałyby być przeznaczone przede wszystkim na najbardziej
nowoczesne technologie. – Konieczne jest przygotowanie programu trzeciej fali modernizacyjnej, ukierunkowanej na szeroką informatyzację wojska: cyberobronę, bezzałogowce, technologie satelitarne. Musimy wzmocnić organizacyjnie, zintegrować system kierowania bezpieczeństwem narodowym, w tym kierowania obroną państwa – zapowiedział Komorowski. Deklaracja większych wydatków na obronę wpisana jest w polityczny cel. – Stoimy ramię w ramię, teraz i zawsze, za wolność waszą i naszą. Polska nigdy nie będzie już samotna – zapewniał wczoraj w Warszawie Barack Obama.
Ale Polska, choć cieszy się z poparcia USA, to chciałaby nakłonienia państw NATO do większego zaangażowania w tej części Europy i zwiększenia wydatków na
wojsko, by przeciwstawić się Rosji.
Dodatkowa kwota deklarowana przez prezydenta i premiera, czyli 0,05 proc. PKB, to dziś około 800 mln zł. – Jakieś 10 proc. obecnych wydatków na modernizację techniczną sił zbrojnych – wyjaśnia Andrzej Kiński, redaktor naczelny miesięcznika „Nowa Technika Wojskowa”. Choć
budżet MON to kwota ponad 32 mld zł, to obejmuje także wydatki na pobory żołnierzy, bieżące utrzymanie armii, koszty zagranicznych misji czy emerytury dla byłych wojskowych.
Z kolei w skali
budżetu państwa 800 mln zł to około 0,25 proc. wydatków na rok 2014. Odpowiada to jednej czwartej wydatków na kulturę i dziedzictwo narodowe albo podwójnemu budżetowi Sejmu.
Zadanie dla ministra finansów
Pieniądze na wyższe wydatki na wojsko będzie musiał znaleźć minister finansów Mateusz Szczurek. W jego resorcie pomysł nie został przyjęty z entuzjazmem. Nad Polską nadal wisi unijna procedura nadmiernego deficytu, którą Komisja Europejska w tym tygodniu tylko zawiesiła. Procedura ogranicza tempo wzrostu wydatków budżetowych. W podobny sposób działa nowa reguła wydatkowa.
Ale wizja wydania dodatkowych 800 mln zł na wojsko nie niepokoi ekonomistów. – Wzrost gospodarczy nam bardzo pomaga. Większy popyt krajowy oznacza wyższe wpływy z podatków. MF zyska więc pewien bufor bezpieczeństwa, choć zwiększanie wydatków na obronę to wyłom w polityce konsolidacji finansów publicznych – ocenia Grzegorz Maliszewski, ekonomista Banku Millennium. Dodaje, że dodatkowe 800 mln zł w wydatkach nie zagraża procesowi obniżania deficytu. Komisja Europejska zakłada, że w przyszłym roku wyniesie on 3,1 proc. PKB, resort finansów szacuje, że – bez uwzględnienia zmian w OFE – spadnie on do około 2,7 proc. PKB.
Piotr Kalisz, ekonomista Banku Handlowego, też uważa, że dodatkowy wydatek na zbrojenia nie zepchnie nas ze ścieżki obniżania deficytu i nie ma ryzyka, żeby był powodem braku decyzji o zniesieniu procedury nadmiernego deficytu. – Sytuacja budżetowa jest dobra. Natomiast kwota, o którą się zwiększą wydatki na armię nie jest na tyle duża, by mogła pokrzyżować plany zdjęcia procedury – dodaje Kalisz.
Jaką drogę przyjmie minister finansów, by sprostać pomysłom prezydenta i premiera, dowiemy się już wkrótce, bo lada chwila zaczną się przymiarki do przygotowywania budżetu na 2015 r. Z naszych informacji wynika, że w resorcie cały czas żyje pomysł uelastycznienia wydatków na wojsko. Średnio wydatki na armię wyniosłyby tyle, ile chce prezydent, czyli 2 proc. PKB, ale byłyby niższe od tego wskaźnika w latach gospodarczego spowolnienia, a wyższe, gdy wracałby wzrost. Dodatkowo w warunkach bezpośredniego zagrożenia, np. po decyzji prezydenta na podstawie opinii Rady Bezpieczeństwa Narodowego, ta reguła mogłaby być zawieszana. Niewykluczone, że taka będzie opinia resortu do projektu zmian ustawowych wprowadzających wyższy wskaźnik.
Sukces prezydenta
Ale nawet zwiększenie wskaźnika i limitów wydatków budżetowych MON nie oznacza automatycznie wzrostu wydatków. Jak dotąd nigdy nie udało się zrealizować budżetu MON w całości. Podobnie może być teraz.
– Nie jest problemem wydać 2 proc. PKB, ale to, jak spożytkować te pieniądze mądrze. Już w ubiegłym roku na marynarkę było 900 mln zł i nie udało się ich wydać, zapewne nie uda się i w tym. Dlatego pełna realizacja wieloletnich planów jej modernizacji stoi pod znakiem zapytania – zauważa Andrzej Kiński. Dotychczasowy plan zakupu nowego sprzętu dla całej armii zakłada rozdysponowanie do 2022 r. 131,4 mld zł.
Wspólna deklaracja Komorowskiego i Tuska oznacza, że zwycięstwem tego pierwszego kończy się wieloletni spór między urzędami premiera i prezydenta o poziom wydatków na obronę narodową. Rząd przyciśnięty kryzysem jeszcze w 2009 r. wystąpił z pomysłami ograniczenia wydatków na MON. Takiego rozwiązania chciał zarówno premier Donald Tusk, jak i ówczesny minister finansów Jacek Rostowski. Wówczas sprzeciwił się im Lech Kaczyński. Po wyborach w 2010 r., gdy prezydentem został niedawny polityk Platformy Bronisław Komorowski, wydawało się, że rząd jest bliski dopięcia swego. Ale Komorowski, dawny szef MON, a obecnie zwierzchnik sił zbrojnych, nie okazał się bardziej ustępliwy niż poprzednik i twardo mówił nie. Teraz to prezydent przeszedł do ofensywy, wykorzystując agresję Rosji na Ukrainę i destabilizację naszego sąsiada, zaczął skutecznie domagać się zwiększenia nakładów na MON.
0,05 proc PKB więcej na wojsko to 800 mln zł. Budżet się więc nie zawali
Ameryka wraca do Europy, ale powrotu do zimnej wojny nie ma
Na co konkretnie zostanie wydany miliard dolarów, jaki prezydent Obama obiecał we wtorek w Warszawie?
W tej chwili przedstawiciele Pentagonu rozmawiają w Europie, a także w dowództwie naszych sił na kontynencie o tym, jak najlepiej spożytkować te środki. Z polskiej perspektywy najważniejsze jest, że prawdopodobnie trafi do was więcej sprzętu. Natomiast na pewno nie jesteśmy dziś w punkcie, w którym USA rozważają rozmieszczenie swoich wojsk w regionie.
Czy ten miliard to jednorazowy gest, czy zapowiedź czegoś większego?
To przede wszystkim propozycja do przyszłorocznego budżetu, ale już w tym roku zrobiono wiele rzeczy, które wcześniej nie były uwzględnione w wydatkach. W kategoriach armii USA miliard to nie jest dużo, ale w kontekście Estonii czy nawet Polski to pieniądze, które pozwalają chociażby na przeprowadzenie wielu szkoleń. Pytanie tylko brzmi, jaka część tych środków wesprze działania USA, a ile działania wojsk sojuszniczych. To się prawdopodobnie waży właśnie teraz. Trudno jednocześnie powiedzieć, jak to będzie wyglądało w 2016 i w 2017 r. Ale te pieniądze to także sygnał dla naszych europejskich sojuszników: my zrobiliśmy tyle, co wy teraz zrobicie?
Wraz z rozszerzeniem NATO Waszyngton obiecał Moskwie, że w naszym regionie nie będą stacjonować wojska. Czy to dalej dogmat, czy w świetle ostatnich wydarzeń kwestia podlega dyskusji?
Zmniejszamy obecność wojsk w Europie od lat 90. To się teraz zmieniło. Właściwie liderzy NATO, którzy zastanawiali się, jaka będzie rola paktu po Afganistanie, powinni podziękować Władimirowi Putinowi. Nasi ukraińscy koledzy obawiają się, że teraz po wyborach zachodnie zaangażowanie w ich kraju osłabnie. Tymczasem Putin zmienił taktykę, ale nie zmienił strategii. Nie ma w tej chwili w Rosji politycznej woli, aby kierować tutaj wojsko, chociaż Putin może to zmienić. W tej chwili Polska ma zapewnioną regularną rotację oddziałów, a to prawie tak, jak stała obecność. Rządowe dokumenty nazywają to „trwałą obecnością”, ale nie „stałą obecnością”.
Zdaniem niektórych ekspertów USA powinny się skupić na budowie sojuszu państw regionu, głównie wojskowego.
Konwencjonalna odpowiedź wojskowa jest tutaj nie na miejscu. Konflikt na Ukrainie jest asymetryczny, w związku z czym pierwszorzędną rolę grają działania wywiadowcze i inne, chociażby pomoc krajom sąsiadującym z Rosją w radzeniu sobie z rosyjską mniejszością. Ukraina potrzebuje silnej gospodarki, bo im kraj jest silniejszy gospodarczo, tym mniej podlega rosyjskim wpływom.
Czy wydarzenia na Ukrainie zapowiadają wielki powrót Ameryki do Europy?
Myślę, że kiedy mówimy o powrocie Ameryki do Europy, to mamy na myśli uznanie przez Waszyngton faktu, że historia na Starym Kontynencie jeszcze się nie skończyła. Myślę, że zwłaszcza obecna administracja jest zdania, że tylko częściowo może się to odbyć przy pomocy wojska. Z pewnością nie będziemy mieli do czynienia z powrotem na skalę zimnowojenną. Ale potrzebujemy pomocy sojuszników. Dlatego Polska jest taka ważna, także przez wzgląd na polskie zaangażowanie na Ukrainie. Jeśli więc Ameryka będzie bardziej zaangażowana w Europie, to przełoży się to na wartość relacji z Polską, ale nie jako kraju w Europie Środkowo-Wschodniej, tylko jako istotnego członka Unii Europejskiej i NATO.