Od kilku dni przez wszystkie media przetacza się spektakl (niestety, trudno to nazwać inaczej) dotyczący czegoś, co na widowisko się nie nadaje. Chodzi o restrukturyzację Kompanii Węglowej.

W całej sprawie przeraża kilka rzeczy, choć nie sam ekonomiczny kształt planu restrukturyzacji upadającej spółki, którego zasadność trudno kwestionować. Celowe antagonizowanie grup społecznych i chaotyczny, daleki od profesjonalizmu i standardów biznesu sposób wprowadzania tego planu to tylko dwa aspekty, nad którymi trudno przejść do porządku dziennego. Trzeci to ponowne szukanie rozwiązania problemu górnictwa poprzez jednorazowe wysokie odprawy i działania osłonowe zamiast rozwiązania kwestii podstawowej: zapewnienia tracącym pracę ludziom możliwości przekwalifikowania się z zawodu wykonywanego od pokoleń na inny, który da im i ich rodzinom przyszłość w zmieniającym się otoczeniu gospodarczym.
Łatwo szafować hasłami o uprzywilejowanym traktowaniu górników, o ich dużych (w stosunku do innych grup zawodowych) uposażeniach i benefitach. To prawda, że mają więcej niż wielu innych. Jednak ogólne zdziwienie ostrą reakcją górników po prostu rozbraja. Kolejne rządy utrzymywały cały Śląsk w przekonaniu, że trudne reformy, przeprowadzane w latach 90. przez wicepremiera Janusza Steinhoffa, zamknęły temat restrukturyzacji sektora. W tamtym okresie faktycznie udało się zamknąć ponad 20 kopalń, górnicy otrzymali bardzo duże, jak na polskie warunki, osłony finansowe. Ale wypłacone górnikom odprawy tylko w części zostały przeznaczone na zmianę kwalifikacji czy otwarcie własnego biznesu. Kładziono nacisk na zamykanie nierentownych kopalń i zapewnienie osłon, kolejne lata pokazały, jak bardzo potrzebne było wsparcie w zakresie zmian kwalifikacji zawodowych.
Dziś dyskusja znowu skupia się na tym, jak dużo pieniędzy dać górnikom, żeby kupić spokój. Problem zaś i wtedy, i teraz leży zupełnie gdzie indziej! Być może stwierdzenie, że Śląsk górnictwem stoi od wielu pokoleń, jest trywialne. Ale faktem jest, że możemy tam znaleźć całe rodziny, gdzie dziadek, ojciec i syn fedrowali na przodku. Dla tych osób i dla ich całych rodzin, które od dziesiątków lat funkcjonują w szczególnego rodzaju otoczeniu gospodarczym, utrata jedynej pracy, jaką znają, jest rzeczą niewyobrażalną. I nie jest to tylko kwestia otrzymania – nawet ogromnych – jednorazowych odpraw czy świadczeń osłonowych dla górników dołowych, ale przede wszystkim dania młodym ludziom możliwości uzyskania innych kwalifikacji i tym samym zapewnienia im perspektywy dalszego życia zawodowego. Bez wsparcia z zewnątrz ludzie ci nie zobaczą – bo nigdy sobie nie wyobrażali – że są inne możliwości zarabiania na życie i że na górnictwie świat się nie kończy. Dla nas, „goroli”, to tylko kwestia zmiany pracy. Dla ludzi na Śląsku następuje specyficzny koniec świata i dobrze byłoby, żeby autorzy planu restrukturyzacji KW to zrozumieli.
Niestety, obecnie dyskutowany projekt po raz kolejny pomija tę kluczową kwestię. Nie chodzi o jednorazowe pieniądze, ale o to, co dalej, i to w skali całego regionu. Lepiej, żeby taki plan nie powstawał na kolanie, bo za jego nieudane efekty znowu zapłacimy my, do których kieszeni rządzący uwielbiają sięgać, czyli podatnicy.
Zapowiedzi dotyczące łączenia kopalń ze spółkami energetycznymi, chociaż nie zakończono jeszcze w tej kwestii żadnych analiz, to odrębna sprawa. Temat jest o tyle istotny, iż z jednej strony mówimy o bliżej jeszcze niezdefiniowanej w kształcie (i wynikach finansowych) spółce wydobywczej, a z drugiej potencjalnym jej inwestorem miałyby zostać koncerny energetyczne, w których interesie jest poszukiwanie węgla do swoich bloków po jak najlepszej cenie. Jeśli go nie znajdą, za droższy węgiel w cenach energii zapłacą klienci. Warto więc byłoby wiedzieć, ile dokładnie takie łączenie będzie nas, konsumentów i podatników, kosztować i jaki kształt przyjmie. Niestety, na razie mamy zapowiedzi, za to żadnych twardych scenariuszy i analiz finansowych. Wypowiedzi ministra skarbu o tym, że decyzje o ewentualnym zaangażowaniu PGE, Energi czy Tauronu w „nową KW” będą podejmowane przez zarządy tych spółek wyłącznie na podstawie kryteriów biznesowych, znawców tematu głęboko rozczulają. I chociaż to wołanie na puszczy, to warto w takich przypadkach nieustannie przypominać rządzącym, że są to spółki giełdowe, które mają też innych akcjonariuszy niż czołowy, którego zawsze może kusić wymiana prezesa niedostrzegającego „biznesowych” walorów inwestycji w kopalnie na osobę mającą jedynie słuszną perspektywę.
Państwo, usiłujące w coraz szerszym zakresie grać rolę przedsiębiorcy i wchodzące w buty profesjonalnych menedżerów, powoduje, że kluczowe podmioty gospodarcze stają się dysfunkcjonalne. Interwencja państwa powinna mieć miejsce w sytuacjach ekstremalnych, a nie upoważniać je do ciągłej obecności w biznesie. Amerykański rząd zdecydowanie zaingerował w rynek finansowy po kryzysie w 2008 r., jednak równie szybko po stabilizacji się wycofał, zdając sobie sprawę, iż nie jest rolą państwa wypełnianie funkcji zarządczych w podmiotach gospodarczych.
Nie wiem, z jakich względów o współpracę przy projekcie restrukturyzacji KW nie poproszono osób cieszących się ogromnym autorytetem społecznym, np. osoby, która jest autorem – sprawnie przeprowadzonej – reformy górnictwa z lat 90. Zakładam, że Janusz Steinhoff by nie odmówił. Liczba błędów popełnionych przy przeprowadzaniu całej akcji nasuwa wręcz wrażenie, że ktoś podłożył pani premier Kopacz, która musiała już zaangażować się osobiście, celową „świnię”. Bo wersja alternatywna oznacza, że tak drażliwy społecznie temat został oddany w ręce osób, które nigdy nie powinny się kwestiami tej wagi zajmować. Ostre postawienie sprawy? Nie. Wyobraźmy sobie prezesa dużej (dla jasności – prywatnej) firmy, któremu menedżer w podobny sposób negocjowałby np. ponadzakładowy układ zbiorowy pracy albo grupówki. Rozstanie takiej osoby z firmą byłoby szybsze niż przejazd pendolino z Warszawy do Katowic.
Warto pamiętać, że Śląsk to poważna sprawa i wymaga poważnych ludzi oraz odpowiedzialnych decyzji.