Kontrolowane przez rząd firmy produkują większość energii w Polsce, ale zamiast konkurować ze sobą, coraz ściślej współpracują. To grozi drogim prądem w przyszłości.
/>
Wycofanie się z Polski kolejnych inwestorów może spowodować znaczący wzrost udziału państwowych firm w produkcji prądu. Już w zeszłym roku ponad 60 proc. wprowadzonej do systemu energii elektrycznej pochodziło od wytwórców kontrolowanych przez państwo. Polskie aktywa sprzedaje m.in. francuski EdF, który potrzebuje kapitału na budowę elektrowni atomowej Hinkley Point C w Wielkiej Brytanii. Ofertę zakupu złożyły wspólnie państwowe PGE, Enea, Energa i PGNiG Termika.
Na razie droga do sfinalizowania transakcji wydaje się daleka, bo w środę do wyłącznych negocjacji wybrani zostali inwestorzy zagraniczni. Z czeską firmą EPH (40 proc. udziałów ma w niej chiński kapitał) EdF będzie ustalać warunki sprzedaży elektrowni Rybnik, natomiast australijski fundusz IFM Investors jest zainteresowany kupnem ośmiu elektrociepłowni i sieci dystrybucji ciepła w czterech miastach. – To że rozpoczęły się negocjacje, nic jednak nie znaczy. Minister energii wielokrotnie powtarzał, że będzie się sprzeciwiał sprzedaży aktywów energetycznych inwestorom zagranicznym – zwraca uwagę Krzysztof Kubiszewski, analityk z DM Trigon.
Zdanie ministra ma dużą wagę, bo w sierpniu firmy EdF Polska i EDF Energia zostały wpisane na ustalaną przez polski rząd listę podmiotów chronionych. W uproszczeniu oznacza to, że będziemy mogli, w oparciu o przepisy ustawy o kontroli niektórych inwestycji, zgłosić sprzeciw wobec wyboru konkretnego inwestora dla tych przedsiębiorstw. Za ich pośrednictwem Francuzi kontrolują większość krajowych aktywów, choć na przykład dominującym udziałowcem wrocławskiej Kogeneracji jest EdF International.
Na sprzedaż jest także Engie Energia Polska (dawniej GDF Suez Polska), kolejne energetyczne przedsiębiorstwo kontrolowane przez kapitał francuski. Według nieoficjalnych doniesień o jej kupno stara się kilku inwestorów zagranicznych, oficjalną ofertę złożyła też Enea.
EdF miał w zeszłym roku 8-proc. udział w produkcji energii w Polsce, na Engie przypada 6 proc. rynku. Po ich przejęciu państwowe firmy produkowałyby już trzy czwarte wytwarzanej w Polsce energii.
Na tym nie koniec. Zygmunt Solorz, właściciel elektrowni PAK, także otwarcie mówi, że chętnie pozbyłby się energetycznych aktywów. Najbogatszy Polak planował wniesienie PAK do Enei w zamian za akcje państwowego koncernu, ale na razie ta operacja nie doszła do skutku. Determinację państwa w przejmowaniu kontroli nad energetycznymi aktywami dobrze obrazuje wniesiony do sądu w połowie września pozew o unieważnienie sprzedaży PKP Energetyka spółce Caryville Investments. – Sytuacja, w której państwo jest regulatorem rynku i jego uczestnikiem, jest zła. Jako regulator państwo powinno dbać o warunki zapewniające jak najtańszą energię, jako właściciel o jak najwyższe zyski kontrolowanych przedsiębiorstw – zwraca uwagę Maciej Bittner, główny ekonomista ośrodka analitycznego WiseEuropa.
Z punktu widzenia odbiorców prądu istotne jest to, że rząd doprowadził do nieformalnej konsolidacji sektora. To operacja, którą poprzednie władze chciały przeprowadzić oficjalnie, łącząc PGE z Energą i Tauron z Eneą. Te plany pokrzyżował jednak Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. „Pozytywne skutki tej koncentracji nie będą równoważyć jej negatywnych skutków wynikających z ograniczenia konkurencji, do jakiego dojdzie w jej następstwie na określonych rynkach właściwych” – pisał urząd. PiS zamiast łączyć przedsiębiorstwa w jedną organizację, powiązał je biznesowo. Wspólna oferta na aktywa EdF Polska to tylko jeden z przykładów. Energetyka razem zainwestowała w górniczy koncern PGG, który powstał na gruzach Kompanii Węglowej. Enea i Energa zamierzają wspólnie budować blok energetyczny w Ostrołęce.
Eksperci widzą pozytywy współpracy. – Europa zaczyna dostrzegać, że silna konkurencja doprowadziła do nadmiernego spadku cen i w konsekwencji sprowadziła działalność koncernów energetycznych na granicę opłacalności – ocenia Krzysztof Kubiszewski. Ale dodaje, że ceny energii będą rosły, tym bardziej że branża w Polsce potrzebuje pieniędzy na inwestycje.
Jak zmieniły się warunki z punktu widzenia koncernów energetycznych, dobrze obrazują wyniki finansowe Enei. W 2010 r. z tytułu wytwarzania energii firma miała 2,5 mld zł przychodów i ponad 300 mln zł zysku. W zeszłym roku przychody wyniosły 3,5 mld zł, ale na produkcji prądu firma straciła 905 mln zł.
W przejęciu całkowitej kontroli nad energetyką chodzi także o zapewnienie zbytu dla węgla wydobywanego w państwowych kopalniach. Sektor górniczy z energetyką jest związany coraz mocniej – koncerny są udziałowcami PGG, Enea przejęła w zeszłym roku kontrolę nad Bogdanką, w tym zaangażowała się w ratowanie Katowickiego Holdingu Węglowego. Taki jest nasz sposób na zapewnienie sobie bezpieczeństwa energetycznego. – To ryzykowna strategia, powiedzie się tylko wtedy, gdy zrestrukturyzujemy kopalnie, a cena węgla wzrośnie – ocenia Wojciech Jakóbik, ekspert Instytutu Jagiellońskiego.
Albo koszty utrzymania górnictwa koncerny energetyczne doliczą nam do rachunków za prąd. – Eksperci nie są dziś pewni, jaka technologia za 10 czy 20 lat będzie pozwalała najtaniej produkować prąd. Kurczowe trzymanie się węgla nie ma sensu i nie jest korzystne dla naszej gospodarki – uważa Maciej Bittner.
Na razie wciąż za prąd płacimy mniej niż mieszkańcy innych unijnych państw. W 2015 r. cena kilowatogodziny (kWh) dla gospodarstwa domowego wynosiła w Polsce 14,44 eurocenta, wobec 20,82 eurocenta dla całej Unii. Ale już przedsiębiorstwa nie mają żadnej przewagi pod tym względem nad unijnymi konkurentami. W 2015 r. płaciły za 1 kWh 8,33 eurocenta, unijna średnia to 8,9 eurocenta.