Nowy szef resortu finansów to technokrata bez politycznego zaplecza. Gdy trwała licytacja na giełdzie następców Jacka Rostowskiego, na niego nie stawiał nikt.
– Tajemnica była pełna, zaskoczenie też – przyznaje prof. Dariusz Filar z Rady Gospodarczej przy premierze. I dodaje, że informację o wyborze Mateusza Szczurka przyjął z zadowoleniem. – Znam go od wielu lat. Spotykaliśmy się w czasach, gdy sam byłem jeszcze ekonomistą bankowym, potem – gdy zasiadałem w Radzie Polityki Pieniężnej. Zawsze w czasie tych spotkań był merytorycznie przygotowany do dyskusji, sprawiał wrażenie osoby, która bardzo dobrze rozumiała zachowania rynku i była w stanie je przewidzieć – ocenia. Cieszy go „zmiana pokoleniowa w MF”.
Szczurek to 38-latek. Obyty w świecie, jeden z najmłodszych (po Stanisławie Kluzie, który miał 34 lata, gdy obejmował urząd) szefów resortu finansów. Całe swoje zawodowe życie związał z bankiem
ING, w którym od 2011 r. był głównym ekonomistą na Europę Środkową. Absolwent Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego i University of Sussex. Wykładowca ekonomii w warszawskiej Szkole Głównej Handlowej, University of Sussex i Goethe Business School.
Gdy pytamy ekonomistów o kompetencje ministra, słowo „rynek” odmieniają przez wszystkie przypadki. Ich zdaniem to jego najmocniejsza strona, która bardzo się przyda w resorcie.
– Sprawna komunikacja rządu z rynkami finansowymi będzie teraz najważniejsza dla polskiej
gospodarki. Gdy zmiany w OFE wejdą w życie, polski dług w 45 proc. będzie kontrolowany przez zagraniczny kapitał. Jednocześnie stopniowo będzie się kończyła era luźnej polityki monetarnej na świecie, co spowoduje, że rynki wschodzące, takie jak Polska, znajdą się pod presją. Dlatego tak istotne jest, żeby na czele Ministerstwa Finansów stał ktoś, kto czuje rynek. To będzie bezcenne. Mateusz spełnia te warunki – przekonuje Rafał Benecki, główny ekonomista banku ING, który przepracował z nowym ministrem ostatnie osiem lat.
O poglądach na gospodarkę byłego kolegi zza biurka mówi, że nigdy nie były one dogmatyczne. – Mateusz nie opowiadał się za jakąś określoną szkołą ekonomiczną. Nie był ani monetarystą, ani keynesistą, raczej pragmatykiem, który zalecał konkretne działania dopasowane do bieżącej sytuacji – mówi Benecki.
Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że właśnie te cechy przeważyły o postawieniu młodego ekonomisty ING za sterami Ministerstwa Finansów. Jego nazwisko premierowi rekomendował odchodzący z tego stanowiska
Jacek Rostowski.
– Znał Szczurka, widywał się z nim nieraz na spotkaniach z analitykami w resorcie. Szczurek przez ministra Rostowskiego i głównego ekonomistę
MF Ludwika Koteckiego był wysoko oceniany. Za otwarte podejście, bez z góry ustalonej tezy. Spokojny i wyważony. Nie był doktrynerem. Poza tym dziennikarze go lubią – mówi nam osoba znająca realia resortu finansów.
Rzeczywiście trudno znaleźć wypowiedzi, dzięki którym dałoby się jednoznacznie zaszufladkować nowego ministra finansów.
– Jak każdy technokrata bez politycznego zaplecza będzie mógł liczyć tylko na siebie i na swój profesjonalizm. Mateusz musi teraz wejść w buty ministra finansów i na tory, jakimi podąża
polityka budżetowa – podsumowuje Rafał Benecki.
Mateusz Szczurek za, a nawet przeciw OFE
Nowy minister finansów jeszcze jako główny ekonomista banku ING z rezerwą wypowiadał się na temat zmian w OFE – czyli sztandarowego projektu obecnego rządu. We wrześniowym wywiadzie dla TV Republika zadeklarował nawet, że zamierza pozostać w funduszu, a nie przenosić całości środków zgromadzonych na emeryturę do ZUS. – Zarzut, który często pojawia się w stosunku do zmian w OFE, brzmi: ile warte są obietnice ZUS w stosunku do tego, co gwarantuje system półpubliczny, czyli obowiązkowe OFE, i czy obligacje skarbowe są lepszym zobowiązaniem państwa – tego samego przecież – niż emerytury z ZUS. – Czy ta różnica jest tak istotna? – mówił Szczurek.
To niejedyna wypowiedź na temat emerytur. Nowy minister jest przeciwnikiem emerytalnych przywilejów – czemu dał wyraz, krytykując budżet na 2006 r. przygotowany przez rząd PiS. – Wystarczyłyby trzy pozycje, by rozwiązać problem polskiego deficytu budżetowego. To: wcześniejsze emerytury, ubezpieczenie rolników i wydatki na renty. Gdyby te problemy rozwiązać, to deficyt w ogóle by zniknął – mówił w wywiadzie. Sprzeciwiał się też podwyżkom podatków. O czym świadczy jego wypowiedź z dyskusji na temat nowelizacji tegorocznego budżetu. – Podnoszenie podatku dochodowego lub VAT zmusiłoby konsumentów do jeszcze większych oszczędności, co hamowałoby gospodarkę – mówił. Udało mu się dość trafnie przewidzieć, jak będzie wyglądała nowelizacja: ubytek w dochodach miał wynieść 20 mld zł, większość z tego miała się przełożyć na wzrost deficytu o 15 mld zł (rząd zmniejszył dochody o 24,4 mld zł i zwiększył deficyt o 16 mld zł). Ekonomista ING nie należał do twardych krytyków poczynań obecnego rządu. Gdy większość ekspertów uznała zmiany w sposobie wyliczania zagranicznej części długu za kontrowersyjne, on je chwalił.