"Standard życia mierzymy wysokością dochodu na głowę przy uwzględnieniu siły nabywczej. Po 1989 r. mieliśmy mniej niż 30 proc. niemieckiego poziomu. Teraz mamy ponad 50 proc. Myślę, że Polska nie powinna się tym zadowalać. To, co dzieje się od 1989 r., to wydarzenia o wymiarze historycznym. Przez 300 lat zachód Europy rozwijał się szybciej niż wschód. Teraz jesteśmy po pierwsze niezależni, a po drugie możemy nadrobić ten dystans. Możemy osiągnąć to, czego większość z nas chce" - powiedział Balcerowicz.
Pytany, kiedy Polska dogoni Niemcy, odparł: "Przy korzystnym scenariuszu za 20 lat. Jeżeli przyszłe rządy utrzymają określony kurs".
Zdaniem Balcerowicza strajki i protesty w krajach europejskich przeciwko reformom "nie są jeszcze sygnałem alarmowym". "Najbardziej radykalne reformy w UE, a mianowicie w krajach bałtyckich, niemal nie wywołały protestów. Dużo mniejszym reformom we Francji towarzyszyły dużo większe protesty" - zauważył.
Ocenił on, że strefa euro jako całość nie jest pogrążona w kryzysie, a jedynie jej południe. "Nie wolno też na wszystkie południowe kraje patrzeć przez greckie okulary. Siedem, osiem lat temu Niemcy były tam, gdzie dziś są Włochy. Niemcy były chorym człowiekiem Europy. Panowała stagnacja. Potem przyszedł czas reform (byłego kanclerza Gerharda) Schroedera. Była to ważna przyczyna tego, że dziś Niemcy gospodarczo radzą sobie dużo lepiej. A zatem wiele zależy od krajowych reform" - podkreślił Balcerowicz.
Jego zdaniem mówienie o "europejskim rozwiązaniu" kryzysu to puste słowa. "Jak można rozwiązać problem Włoch po europejsku? Rozwiązanie może być tylko włoskie. To samo dotyczy Hiszpanii" - powiedział.
Balcerowicz ocenił, że gdy Polska będzie dobrze przygotowana do przyjęcia wspólnej waluty i będzie mieć szanse przynależenia do grupy lepiej radzących sobie krajów północy, a nie krajów kryzysowych, to euro może być korzystne. "Aby tak było, Polska potrzebuje elastycznej gospodarki, a to oznacza elastyczny rynek pracy. Jesteśmy już w tym nieco lepsi, niż większość krajów strefy euro, ale trzeba się tu jeszcze wzmocnić" - dodał.
Oznacza to konieczność utrzymania dyscypliny płacowej. "Płace nie mogą rosnąć szybciej niż produktywność. W przeciwnym razie spadnie konkurencyjność" - tłumaczył. "Miliony ludzi cierpią, gdy najpierw głosują na partię św. Mikołaja, a potem przychodzi kryzys i znów wszystko trzeba ciąć" - ostrzegł.