W pierwszym wystąpieniu po zwycięskich wyborach prezydent Barack Obama powiedział, że jest gotów do kompromisów z Republikanami ws. redukcji deficytu budżetowego. Podkreślił jednak, że obstaje przy zasadzie, by jej kosztami bardziej obciążyć najzamożniejszych Amerykanów.



"Nie jestem kurczowo przywiązany do każdego szczegółu mojego planu (budżetowego). Jestem otwarty na kompromisy i nowe koncepcje. Odmawiam jednak poparcia takiego sposobu redukcji deficytu, który nie jest zrównoważony" - powiedział prezydent w piątek w Białym Domu.

Ogłosił, że zaprosił na przyszły tydzień do swojej rezydencji przywódców Kongresu z obu partii, aby wspólnie znaleźć sposoby przyspieszenia wzrostu gospodarki i redukcji deficytu.

"Naszym priorytetem jest to, jak przyspieszyć przyrost zatrudnienia, odbudować infrastrukturę i zmniejszyć deficyt w zrównoważony sposób" - oświadczył.

Obama domaga się, by zmniejszyć deficyt budżetowy nie tylko poprzez cięcie wydatków rządowych, lecz także podniesienie podatków od obywateli o dochodach powyżej 200 lub 250 tysięcy dolarów rocznie.

Miałoby to nastąpić poprzez rezygnację z przedłużenia dla tej kategorii podatników niższych progów podatkowych, wprowadzonych czasowo z inicjatywy poprzedniego prezydenta George'a W. Busha. Jeżeli nie zostaną one przedłużone, automatycznie wygasną z końcem tego roku.

"Nie możemy osiągnąć pomyślności, tylko obcinając wydatki rządowe. Musimy to połączyć także ze zwiększeniem dochodów podatkowych państwa" - powiedział prezydent. Dodał, że bogaci Amerykanie powinni zwiększyć swój udział w redukowaniu deficytu.

Republikanie, którzy wciąż mają większość w Izbie Reprezentantów, nie zgadzają się na to, twierdząc, że podniesienie podatków od zamożniejszych podatników uderzy w biznes i tym samym zahamuje - i tak dość anemiczny - wzrost gospodarki.

Komentatorzy ocenili, że Obama, mówiąc, że "nie jest kurczowo przywiązany do szczegółów", sugerował prawdopodobnie, że nie będzie się upierał przy podniesieniu wspomnianych podatków od bogaczy do 39 procent - co otwierałoby pole do kompromisu z Republikanami.

Gotowość do porozumienia zasygnalizował wcześniej także republikański przewodniczący Izby Reprezentantów John Boehner. Powiedział, że jego partia nie wyklucza włączenia do umowy o redukcji deficytu także "zwiększenia dochodów" - co oznacza podatki.

Później jednak Boehner zaznaczył, że chodzi mu o ewentualną eliminację rozmaitych ulg i upustów podatkowych, z których korzystają korporacje i zamożni Amerykanie. Jest jednak przeciwny podnoszeniu progów podatkowych, co szczególnie zniechęca do konsumpcji i inwestowania - a w efekcie hamuje wzrost.

Według Republikanów, szybszy wzrost gospodarczy, który nastąpiłby przy utrzymaniu dotychczasowych progów podatkowych, zapewniłby także wzrost dochodów fiskusa.

W wystąpieniu Obama nawiązał też do groźby wprowadzenia przez Kongres z końcem bieżącego roku redukcji wszystkich wydatków państwa, jeśli Biały Dom i Republikanie w Kongresie nie uzgodnią wcześniej sposobów ograniczenia deficytu.

Nakaz takich cięć wynika z zawartej w sierpniu ub.r. politycznej umowy, w której Republikanie zgodzili się na podniesienie ustawowego pułapu zadłużenia USA pod warunkiem radykalnych cięć wydatków do końca 2012 roku.

Ekonomiści ostrzegają jednak, że automatyczne cięcia wszystkich wydatków - zwłaszcza w połączeniu ze wspomnianym wygaszeniem tymczasowych niższych podatków uchwalonych za Busha - wtrącą gospodarkę USA w ponowną recesję.

Obama zaapelował, aby temu zapobiec przez jak najszybsze uchwalenie niższych podatków od płac, na których może skorzystać klasa średnia.

Senat - gdzie większość mają Demokraci - uchwalił już taką ustawę, ale zablokowali ją dominujący w Izbie Reprezentantów Republikanie. Boehner powiedział ostatnio, że ustępujący po wyborach Kongres nie powinien uchwalać nic nowego w czasie swej ostatniej sesji (tzw. lame duck session), która rozpocznie się w poniedziałek.

Obama wezwał jednak Kongres do działania. Podkreślił, że Amerykanie oczekują od polityków "współpracy, konsensu i zdrowego rozsądku", a nie nieustannych partyjnych sporów.

Wystąpienie prezydenta w piątek miało specjalną oprawę. Za podium, przy którym przemawiał, ustawiono rzędami kilkanaście osób symbolizujących "zwykłych Amerykanów" - stanowili oni tło mające wzmocnić przesłanie Obamy do opozycji w Kongresie.